Artykuły

Wszystko poczuć

- Opowiadam historię kobiety, która straciła męża. Kontekst społeczny i polityczny jest zapisany w tekście, ale z punktu widzenia aktorskiego najważniejsza jest psychologia postaci i sam fakt straty - o monodramie "I będą święta!" mówi AGNIESZKA PRZEPIÓRSKA.

Z radością przyjąłem wiadomość o włączeniu monodramu "I będą święta!" do PURGATORIO Boskiej Komedii. To w zasadzie naturalne następstwo nagród na kilku festiwalach pod rząd. Jak zareagowałaś, kiedy spektakl "I będą święta!" zdobywał najważniejsze nagrody?

- To niesamowite uczucie. Tym bardziej, że "I będą święta!" to spektakl bardzo osobisty, który wyprodukowaliśmy bez pieniędzy - z potrzeby pracy i opowiedzenia historii. Najbardziej zaskoczyło mnie, że monodram na wielu festiwalach, gdzie pojawia się obok naprawdę potężnych produkcji, bardzo dobrze się broni. Intymna historia, szary płaszcz, ławka, kilka kartonów - to wszystko, co mamy na scenie. To emocje są tu najważniejsze. To mnie pozytywnie nastraja do dalszej pracy: opowiadamy historię, na którą ludzie chcą przychodzić.

Spektakl z ideologicznego punktu widzenia jest bardzo ciekawy, choć ryzykowny. Czy nie bałaś się ataków po udziale w takim projekcie - w końcu jest to dość nieoczekiwany punkt widzenia?

- Nie bałam się. Opowiadam historię kobiety, która straciła męża. Kontekst społeczny i polityczny jest zapisany w tekście, ale z punktu widzenia aktorskiego najważniejsza jest psychologia postaci i sam fakt straty. Do domu wdowy wdzierają się kamery i jest zmuszana do publicznych wypowiedzi. To w gruncie rzeczy są najprostsze obserwacje tego, co wydarzało się w kraju przez ostatnie dwa lata i próba oddania tego, co mogło dziać się w zaciszu domowym takich kobiet.

Mogłabyś zdradzić, jak pracowałaś nad rolą Anety w "I będą święta!"?

- Mam zdradzić sekret? (śmiech) Metoda jest klasyczna - to Stanisławski. Tekst dostałam od Piotra Rowickiego rok przed rozpoczęciem produkcji i przez ten rok zajmowałam się obrazami, które są w tekście. To znaczy, jeżeli jest mowa o ogrodzie, to ten ogród sobie rysowałam, po tym ogrodzie chodziłam, sprawdzałam rodzaje kwiatów - jak się je sadzi, jak wyglądają. Te obrazy muszą bardzo wyraźnie odcisnąć się w mojej wyobraźni - muszą mieć głos, zapach, kolor. Musiałam wszystko poczuć. I potem, właściwie w 2 tygodnie, zrobiliśmy spektakl, bo mi wystarczyło nauczyć się tekstu i słuchać uwag Piotra [Ratajczaka - przyp. TK]. Metoda Stanisławskiego to moja ulubiona metoda, bo wtedy jestem w stanie znaleźć się w każdej sytuacji i bardzo mało rzeczy mnie zaskakuje.

Czyli Stanisławski... To bardzo ciekawe, bo w Polsce coraz częściej słyszy się, że szkoły teatralne utknęły na metodzie Stanisławskiego i kiedy aktorom przychodzi mierzyć się z zagranicznymi reżyserami, to nie wiedzą jak taką pracę ugryźć: najświeższym przykładem jest Wyrypajew.

- Z Wyrypajewem nigdy nie pracowałam, ale Piotr Ratajczak też nie pracuje metodą Stanisławskiego, bo ogólnie rzadko się nią teraz w teatrze wykorzystuje. Istnieje przekonanie, że to jest stara szkoła i sam kurz na niej. To prawda, że pojawiają się problemy, kiedy trzeba powiedzieć tekst bezpośrednio do widza, ale ja, nawet pracując przy spektaklu Strzępki, korzystałam ze Stanisławskiego - jest to moja praca domowa, na próbach się z nią nie obnoszę i słucham wskazówek reżysera. Ciężko jest mi pracować bez osadzenia w konkretnych okolicznościach. Ale bardzo interesuje mnie teatr społeczny, gdzie mówimy o tym, co tu i teraz - gdzie więcej jest pokazywania codzienności.

Juliusz Osterwa, jeden z najwybitniejszych polskich aktorów pierwszej połowy XX wieku opracował czterostopniową drogę inicjacyjną dla aktorów. Według niego wczuwanie się w postać (czyli Stanisławski) jest zaledwie na drugim poziomie. Trzecim jest zupełne przeistoczenie i zapomnienie o sobie, czwartym zaś - mówienie w imieniu autora-proroka. Jaki masz stosunek do metod ezoterycznych i mistycznych? Czy to ryzykowne, ale jednocześnie opłacalne dla warsztatu?

- Myślę, że gra jest warta świeczki, choć nigdy tak nie pracowałam. Najbliżej mi do poglądu, że aktor powinien przekazywać myśli autora - donieść tekst do widza, a metafizyka tworzy się równolegle. Na przykład trzymam kostiumy w domu i sukienka z "I będą święta!" żyje swoim życiem i mam momenty, w których muszę wstać i ją przewiesić albo schować, bo mi świeci z szafy. Ten kostium jest trochę jak maska... Jest obecny i dopomina się o uwagę.

Monodram to szczególna forma teatralna. Jaka jest w nim rola reżysera?

- Przyszłam na próby gotowa, z nauczonym tekstem. Praca trwała dwa tygodnie, bo oboje przyszliśmy przygotowani. Piotr poustawiał mnie na scenie z tym wszystkim, co już miałam w środku. Mówiłam a Piotr słuchał. Na początku twierdził, że nie muszę nic robić, tylko mówić, ale uznałam, że nie dam rady, że nie mam w sobie tylu przeżyć, żeby przykuć uwagę widzów tylko siedząc. Piotr pracuje z muzyką i poprzycinał mi tekst i powstawiał różne rzeczy. On jest z trochę innego teatru i nie lubi przeżywania na scenie, więc dużo kasował - wszystko, co przeszkadzało mu jako widzowi. Chciał, żebym wszystko pochowała do środka i żeby to wybrzmiało w muzyce. Pomógł nam Arek Buszko, który zajmował się ruchem przy tym monodramie.

A jak ci się pracuje z Piotrem Ratajczakiem - twoim partnerem?

- Znamy się bardzo dobrze. To już moja ósma realizacja z Piotrem. Właściwie wystarczy jedno słowo i ja już wiem, co mam robić. Wiemy, kiedy mamy pustkę i musimy sobie zrobić przerwę. Uwielbiam nasze podróże na festiwale, kiedy pakujemy scenografię do samochodu. "I będą święta!" to takie nasze dziecko - tym bardziej, że Piotr osobiście obsługuje światło i dźwięk, jest obecny na każdym spektaklu. Gdyby nie otwartość Ratajczaka i Rowickiego i tego, że Teatr Konsekwentny dał nam miejsce do realizacji, ten spektakl nigdy by nie powstał.

A jakie są twoje najbliższe projekty, spektakle?

- Robię z Piotrem spektakl "Podróż za jeden uśmiech" w Łaźni Nowej i zagram w filmie - komedii kryminalnej. To mój pierwszy film, duża rola - zresztą dostałam ją po naszym monodramie. Poza tym jeżdżę po Polsce. Co miesiąc wyżywam się i improwizuję w kabarecie u Walczaka. Ale moim największym marzeniem jest etat w Warszawie.

I na koniec: masz jakąś wymarzoną rolę?

- Moje wymarzone role są z literatury rosyjskiej: Czechow, Dostojewski, Bułhakow. Marzy mi się grać te kobiety - i ostre, i po przejściach. Ale jakoś na razie nie jest mi dane...

Życzę Ci kolejnych sukcesów i zagrania tej wymarzonej roli!

Na zdjęciu: Agnieszka Przepiórska w "I będą święta!"

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji