Dwa razy Piaf
Mimo iż od śmierci artystki upłynęło już bez mała 37 lat, sztuka Edith Piaf jest ciągle obecna na scenach świata, a zarejestrowany na płytach jej przejmujący, pełen dramatycznej głębi głos nadal fascynuje kolejne pokolenia.
Kiedy zmarła, Francuzi płakali, albowiem była nie tylko wielką pieśniarką, ale i kawałkiem ich losu, ich indywidualnych doświadczeń. Paryska ulica identyfikowała się z tą drobną, wątłą, niezbyt urodziwą, zniszczoną później przez choroby artystkę. Kiedy wychodziła na scenę w swojej czarnej, skromnej sukience i zaczynała śpiewać, spełniała się bajka o Kopciuszku. Jej wspaniały głos, cudowny dar od natury, rekompensował wszystkie niedostatki. Z tej niepozornej istoty wydobywał się silny, pełen dramatycznej ekspresji głos, którym artystka wyśpiewywała swoje nieudane życie osobiste, swoje miłości i najskrytsze pragnienia.
Nosiła w sobie smutek samotności i tęsknotę za domem rodzinnym, którego nigdy nie miała. Podobnie jak miłości, której prawdziwego smaku nigdy nie zaznała, a przecież o niej właśnie śpiewała tak szczerze, tak prawdziwie jak nikt inny. Ogromnie emocjonalna, spontaniczna, romantyczna i poetycka. Z sercem na dłoni i wypisanym życiorysem na twarzy. Wielka indywidualność.
Taki właśnie wizerunek Piaf kreślą poświęcone jej spektakle grane w dwóch teatrach: Rampie i Ateneum. Jakkolwiek są to dwie różne, niezależnie od siebie powstałe realizacje, łączy je piosenka Piaf. Obydwa spektakle składają się wyłącznie z piosenek, nie ma tu słowa mówionego. Jednak są to dwa diametralnie różne ujęcia tego samego tematu, głównie jeśli chodzi o sposób interpretacji utworów, bo tytuły w większości pokrywają się. W Teatrze Rampa wykonuje je Agnieszka Matysiak. Jest doskonałą interpretatorką piosenek Piaf zarówno w sposobie śpiewania, jak i bycia na scenie, np. poprzez ascetyczne gesty, poruszanie się z charakterystycznym dla Piaf oparciem rąk na talii. Aktorka stara się zbliżyć także wizualnie do pieśniarki przez ubiór, uczesanie, prawie niewidoczny makijaż. Można powiedzieć, że niejako, oddając siebie w pacht Piaf, oddaje zarazem dramat postaci, którą gra. A zaśpiewane na finał "Nie, nie żałuję niczego" ("Non, je ne regrette rien", tłumaczone tu jako "Nic a nic"), będące niejako komentarzem do życia Piaf, często nazywane jej testamentem, zabrzmiało tu głęboko prawdziwie z całym dramatycznym ładunkiem. Dyskretna reżyseria Jana Buchwalda (także autora scenariusza) dopełnia całości.
Inaczej jest w Ateneum. Artur Barciś, znakomity aktor, a ostatnio częściej reżyser, rolę Piaf rozpisał na trzy aktorki: Katrzynę Łochowską, Katarzynę Groniec i Krystynę Tkacz, prezentując trzy różne okresy życia artystki. Każda z wykonawczyń inaczej interpretuje piosenki Piaf i traktuje tę swoją inność jako środek wyrazu. Aktorki różnią się od siebie siłą wokalną wykonania. Można powiedzieć, że jest to rzecz o Piaf wyśpiewana jej piosenkami w trzech "aktach". Cezurę między "aktami" stanowi światło i dźwięki akustyczne naśladujące rzeczywistość pozateatralną, jak np. wojnę, wypadek samochodowy itp. Całość jest utrzymana w atmosferze paryskiej kawiarenki lat pięćdziesiątych, gdzie publiczność siedzi przy stolikach, na których palą się małe nastrojowe lampki.
Obydwa spektakle zarówno w Ateneum, jak i w Rampie, są udane.