Artykuły

Malajkat zmienia Syrenę

Kiedyś aktor Jerzego Grzegorzewskiego, obecnie dyrektor Teatru Syrena, sceny postrzeganej jako muzyczna, kabaretowa. - Mam ambicję odczarować to miejsce - obiecuje Wojciech Malajkat.

To wyjątkowy tydzień dla Teatru Syrena. Scena obchodzi właśnie swoje 65-lecie, w niedzielę jubileuszowa premiera - "Hallo Szpicbródka" w reżyserii Wojciecha Kościelniaka.

- Nasz pomysł jest przewrotny. - Sięgamy po ten tytuł, który odwołuje się do tradycji Syreny, żeby przejrzeć się w nim, jak w zwierciadle. A jednocześnie zaproponować widzom nowoczesny sposób potraktowania tego tematu - zapowiada Wojciech Malajkat.

***

Rozmowa z Wojciechem Malajkatem, dyrektorem Teatru Syrena:

Dorota Wyżyńska: Nad pana biurkiem w Teatrze Syrena wiszą zdjęcia Jerzego Grzegorzewskiego, wielkiego reżysera, dyrektora teatrów, bardzo ważnej osoby w pana zawodowym życiu. Mistrz czasem daje panu dyrektorskie wskazówki?

Wojciech Malajkat: Tak. Na pewno. Myślę, że tę rolę dyrektora przyjąłem właśnie dlatego, że go zabrakło. Po jego śmierci zaczął się jałowy bieg w moim artystycznym życiu, nie było nikogo, kto by mi go tak naprawdę zastąpił, z kim pracując czułbym się tak zaciekawiony, tak oddany sztuce.

Do Teatru Studio Jerzego Grzegorzewskiego trafił pan jeszcze na studiach? To był przypadek?

- Ja o tym teatrze marzyłem. Jako student łódzkiej Filmówki, pamiętam dokładnie - w lutym 1986 roku, przyjechałem do Warszawy w poszukiwaniu pracy. Poszedłem do dwóch wybranych teatrów: Studio, na spotkanie z Jerzym Grzegorzewskim i do Powszechnego, gdzie dyrektorem był wówczas Zygmunt Hubner. Obaj panowie niestety zbyli mnie, żaden nie wykazał najmniejszego zainteresowania moją osobą. Wróciłem do Łodzi. A po jakiś dwóch miesiącach zaprzyjaźniona z Grzegorzewskim Ewa Mirowska, która miała z nami zajęcia na studiach, przybiega do sali, że jest właśnie telefon z Warszawy, z Teatru Studio, że szukają Hamleta. To Ewa mnie poleciła, wsadziła do pociągu. Wszedłem po raz drugi do gabinetu dyrektora Grzegorzewskiego. Spojrzał na mnie, chwilę pomyślał i stwierdził, że nigdy wcześniej mnie nie widział.

W ten sposób zaangażował mnie do roli Hamleta w spektaklu holenderskiego reżysera Guido de Moora, ale nie od razu dał mi etat w teatrze. " Hamlet" miał być forma testu, sprawdzianu. Chyba go zdałem. Dnia premiery w ogóle nie pamiętam. To były takie nerwy.

Teatralnego języka mistrza, który nie był łatwy ani dla publiczności ani dla aktorów, uczyłem się powoli. " Dziady", w których powierzył mi rolę Gustawa Konrada, położyłem koncertowo. przynajmniej w moim odczuciu. Bywały takie przedstawienia jak " Miasto liczy psie nosy",

"Powolne ciemnienie malowideł" tylko dla wtajemniczonych, wymagające erudycji. Nie obniżał poprzeczki, sprawdzał, czy publiczność się zorientuje, ile tam jest cytatów i z czego, ile aluzji, ile akcentów.

To był wtedy najbardziej gorący warszawski teatr. I nie tylko wysoce artystyczny. Bo przecież obok tytułów Jerzego Grzegorzewskiego na afiszu pojawiały się też spektakl dla szerokiej publiczności. Chociażby " Zagraj to jeszcze raz..." Woody'ego Allena w reżyserii Adama Hanuszkiewicza. Z pana świetną, komediową rolą. Spektakl, na który chodziło się po kilka razy.

- To prawda. " Zagraj to jeszcze raz..." nie schodziło z afisza przez kilka sezonów. Teatr Studio był miejscem spotkań różnych gatunków i różnych ekspresji. Dobra nazwa teatru - Studio, miejsce gdzie mogą się zderzyć różne gatunki, różni reżyserzy. Dyrektor Grzegorzewski nie był taki skory, żeby wpuszczać innych reżyserów do swojego teatru. Tę odpowiedzialność powierzał tylko sprawdzonym przez niego - tym, którzy przeszli przez sito jego wrażliwości. Był niezwykłym dyrektorem, którego kochał cały zespół: od aktorów po pana portiera. On np. nie tolerował w teatrze, że ktoś robił awanturę pani garderobianej. Nie podoba ci się coś, masz jakiś problem, to idź z tym do dyrektora - mówił. Staram się w podobny sposób pracować w Teatrze Syrena.

Specjalnie zaczęłam tę rozmowę od Jerzego Grzegorzewskiego, od początków pana teatralnej drogi, bo nie jest dla mnie do końca jasne, dlaczego aktor Grzegorzewskiego zapragnął zostać dyrektorem Teatru Syrena, sceny postrzeganej jako muzyczna, kabaretowa?

- To prawda, to nie jest mój żywioł, moje środowisko naturalne. Zdaję już sobie z tego sprawę. Podjąłem się tego zadania, bo mam ambicję zmienić teatr przy Litewskiej. Odczarować to miejsce. Wydaje mi się, że już się coś udało. Mój rytm zmian jest taki, jaki jest. Ale przecież co jakiś czas powstają tu przedstawienia: " Skazani na Shawshank", " Trener życia", " Przebudzenie", które świadczą, że to nie jest scena tylko muzyczno-komediowa. Jeśli chodzi o publiczność, to bardzo dużo osób przyszło za mną. Z Teatru Studio, z Teatru Narodowego. W nadziei, że coś tu zmienię. Miejsce jest kapitalne, to jest świetnie wyposażony budynek i scena. Można tu wiele zdziałać. A tradycja? Ja się jej nie wstydzę. A jednocześnie widzę, jak jest silna, jak trudno się od niej uwolnić. Taki przykład. Przychodzą do mnie aktorzy, młodzi, którzy na pewno nie chodzili tu na spektakle 10-15 lat temu, przynoszą swoje CV, a tam wytłuszczonym drukiem " umiem tańczyć i śpiewać", jako najważniejsze zalety aktorskie. Nawet w mentalności ludzi bardzo młodych jest to zakodowane: Syrena - to rewia i spektakle muzyczne.

Tymczasem najbliższa premiera to " Hallo Szpicbródka".

- Wygląda to tak, że sam sobie przeczę. Bo jak " Hallo Szpicbródka" to schody i rozebrane tancerki. Prawda? Nasz pomysł jest przewrotny. Sięgamy po ten tytuł, który odwołuje się do tradycji Syreny, żeby przejrzeć się w nim, jak w zwierciadle. A jednocześnie zaproponować widzom nowoczesny sposób potraktowania tego tematu.

Film kojarzy się Teatrem Syrena, bo też we wnętrzach teatru, przed wejściem na ulicy Litewskiej, powstawały zdjęcia do "Hallo Szpicbródki".

- Dlatego w spektaklu odniesień do Teatru Syrena będzie wiele. Miejscem akcji jest teatr, w którym wszyscy marzą, że kiedyś wreszcie się coś zmieni. Widzów brakuje, nikt nie chce kupować biletów. Skąd my to znamy? Liczę na to, że nowa premiera pogodzi tych, którzy wcale nie chcą, aby w Syrenie się cokolwiek zmieniało i tych, którzy oczekują od tej sceny eksperymentów. Namówiłem do przygotowania tego widowiska Wojciecha Kościelniaka, jedną z najciekawszych postaci teatru muzycznego w Polsce i mam nadzieję, że tym przedstawieniem wszystkich zaskoczymy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji