Artykuły

Jeżeli obetniemy pulę na operę, marszałek może nie dać nam funduszy unijnych - te słowa radnego Zbigniewa Nikitorowicza padły na poniedziałkowej sesji rady miejskiej. Marszałek nie chce ich komentować. Prezydent jest zaskoczony: - Dla mnie to słowa niezrozumiałe.

Poszło o 2 miliony złotych, które w przyszłym roku miasto ma przeznaczyć dla Opery i Filharmonii Podlaskiej na realizację przedsięwzięć kulturalnych oraz artystycznych. Taką samą kwotę miasto przekazało również w tym roku. O ścięcie dotacji postulowali radni Prawa i Sprawiedliwości. Ich zdaniem zamiast dwóch milionów złotych podlegająca pod urząd marszałkowski placówka powinna otrzymać góra połowę tej kwoty. Drugi milion powinien raczej pokryć część 90-milionowego deficytu, jaki pojawia się w projekcie budżetu na rok 2013.

Wówczas to Nikitorowicz - przewodniczący klubu radnych Platformy Obywatelskiej, a jednocześnie dyrektor gabinetu marszałka województwa podlaskiego - odpowiadał z mównicy, że jeżeli miasto obetnie dotację operze, marszałek może później mniej przychylnym okiem patrzeć na składane przez białostocki magistrat projekty, które miałyby być wspierane ze środków unijnych. A to marszałek rozdziela środki z Regionalnego Programu Operacyjnego, z którego dotowana jest m.in. budowa stadionu miejskiego czy planowana modernizacja Ośrodka Sportów Wodnych na Dojlidach.

- Czyżby zarząd stosował zależności coś za coś? - pytał od razu Michał Karpowicz, szef klubu radnych SLD.

Tadeusz Truskolaski wyraźnie odcina się od słów szefa klubu Platformy Obywatelskiej

- Nasza decyzja promowania się przez Operę i Filharmonię Podlaską nie ma żadnego związku z wykorzystaniem funduszy unijnych. Przygotowujemy dobre projekty, które przecież, tak jak wszystkie inne, podlegają ocenie. Dla mnie to słowa niezrozumiałe. To jest opinia radnego i niech pan radny wyjaśnia sam, co miał na myśli - mówi "Gazecie" Tadeusz Truskolaski.

Jarosław Dworzański, marszałek województwa podlaskiego, dodaje: - Samorząd Białegostoku został zaproszony do współfinansowania zadań Opery i Filharmonii Podlaskiej, ponieważ jest to instytucja zlokalizowana w tym mieście, a władze miejskie aktywnie uczestniczyły w jej powstawaniu od 2006 roku. Przekazane przez miasto w bieżącym roku dwa miliony złotych pozwoliły przygotować przedstawienia "Strasznego dworu" i "Korczaka", za co zarząd województwa jest panu prezydentowi i radnym bardzo wdzięczny. Decyzje w sprawie przekazywania środków w ramach Regionalnego Programu Operacyjnego na realizację zadań infrastrukturalnych podejmowane są przez zarząd województwa na podstawie złożonych, ocenionych i zaakceptowanych przez ekspertów projektów. Nie znam wypowiedzi pana radnego Zbigniewa Nikitorowicza w czasie sesji, trudno mi więc odnieść się do niej.

Sam Nikitorowicz tłumaczy: - Mówiłem o potrzebie dobrego klimatu i współpracy między samorządem miejskim a wojewódzkim. Mówienie o obcięciu finansowania opery przez radnych PiS i SLD to czysta złośliwość, tym bardziej że przedstawiciele tych dwóch środowisk - świętej pamięci Krzysztof Putra i marszałek Janusz Krzyżewski - w 2006 roku wbijali łopatę na placu budowy. Jako samorząd Białegostoku nie potrzebujemy wojenek z samorządem województwa i rządem.

Pytany, czy nie widzi konfliktu, że takie słowa wypowiada na sesji jako radny, będąc szefem gabinetu marszałka, odpowiada: - Występowałem jako radny miejski, a nie dyrektor gabinetu.

***

KOMENTARZ

Zbigniew Nikitorowicz powiedział w poniedziałek na sesji o kilka słów za dużo. Oficjalnie z mównicy na posiedzeniu rady miasta wypalił z grubej rury. Publicznie powiedział coś, o czym w mieście mówiło się od dawna: skoro marszałek nie może dofinansować opery, robi to niejako dookoła, za pośrednictwem magistratu. Miasto niejako kupuje promocję przez operę - zresztą słusznie, bo to zacne miejsce do promocji - a marszałek odwdzięcza się pieniędzmi unijnymi. Do tej pory była to jednak tajemnica poliszynela. Wydobycie jej na światło dzienne przez radnego było już politycznym nietaktem.