Teatr nieobojętny
W programie, w którym Krystyna Janda uzasadnia wybór sztuki Lee Halla pt."Mała Steinberg", jako pierwsze pada takie oto zdanie: "od dawna szukałam tekstu, który by mnie obchodził bardziej jako człowieka niż jako aktorkę".
Już samo to sformułowanie zwiastuje temat dramatu, a zaraz za nim i przedstawienia pokazywanego w Teatrze Studio, jego wagę i rangę, artystyczną jakość przesuwając niejako na dalszy plan. Nie sposób nie uznać gestu sięgnięcia po sztukę o autystycznej dziewczynce, której upośledzenie pozostaje wielką niewiadomą dla medycyny, a dla rodziny i społeczeństwa -trudnym do zaakceptowania wyzwaniem. W Polsce problemu osób dotkniętych autyzmem przez lata nie dostrzegano. W rzeczywistości był skrzętnie skrywanym i zrzucanym na margines społecznych zainteresowań wstydliwym problemem wąskiego grona najbliżej zainteresowanych.
W tym kontekście (choć i tak kontekst na szczęście trochę się ostatnio zmienił i zmienia wciąż na lepsze) i wobec społecznej obojętności monodram Krystyny Jandy wydaje się, jak już powiedziałam, faktem nie do przecenienia. Jednocześnie też w jakimś stopniu zamyka usta krytykom.
Byłam ciekawa przedsięwzięcia w Teatrze Studio bardziej jako człowiek niż jako krytyk. Świat autystycznego dziecka ukazany w poprawnie skrojonej sztuce bulwarowej wydał się niestety nieco uproszczony. Spiętrzenie nieszczęśliwych wypadków (autyzm, choroba nowotworowa dziewczynki, rozbita rodzina, matka-alkoholiczka) niosło coś niepokojąco sztucznego i niepotrzebnie melodramatycznego. W gęstej od wydarzeń, relacjonowanych urywanym głosem przez Steinberg, historii życia brakowało chwilami tajemnicy, która najlepiej określa istotę autyzmu. Ów wręcz mistyczny sekret, noszony często przez genialne, lecz pozbawione (przynajmniej z pozoru) kontaktu z otoczeniem dziecko, jest granicą -najbardziej dramatyczną, bolesną i fascynującą zarazem - bo nie do przekroczenia - dzielącą dwa światy. Z drugiej jednak strony myślę, że jeśli choć cząstka albo zarys nieznanego, obcego zwykłym ludziom świata została oddana w naturalistycznej grze w sposób szczery i przejmujący i jeśli choć jedna myśl czy emocja przeniknęła do świadomości przypadkowego widza, to Krystyna Janda dopięła swego, torując drogę do ludzkiej wrażliwości ważkiej sprawie. Odważnie, z niezwykłą siłą, wręcz z determinacją. Nie bojąc się ukazania twarzy ateatralnej, pozbawionej charakteryzacji, w mlecznym świetle jarzeniówek ujawniającej chorobliwie poszarzałą skórę. Jej postać była niezgrabna, tragicznie śmieszna w po- wtarzających się tych samych ruchach, w skupieniu wzroku na unoszących się wokół płatkach pierza; odziana w kraciastą piżamę i zarazem jakby naga, skulona w embrionalnej pozycji, skazana na nieustanne podglądanie, "prześwietlenie" od dołu i od góry - najbardziej bezbronna i nieatrakcyjna figura, jaką można sobie wyobrazić. Chwała za to aktorce! Można mieć nadzieję, że cel ludzko-aktorskiego wysiłku został osiągnięty: widzów, którzy przyjdą na przedstawienie, opuści lęk przed niepoznanym, a obojętność zastąpi uwaga. Dochód ze stu przedstawień zostanie przekazany Fundacji Synapsis.