Jak pokazać autyzm?
"Mała Steinberg" Lee Halla to tekst, który niebezpiecznie kojarzyć się może z amerykańskim kinem familijnym. Zwłaszcza jego szczególną odmianą: tragicznymi historiami o nieszczęściach porządnych mieszczańskich rodzin. Schemat zawsze jest taki sam: matka lub ojciec, tudzież najstarszy syn dostaje paraliżu lub raka, albo HIV. Rodzina cierpi, rodzina społecznie jest na cenzurowanym, rodzina się rozpada, by ostatecznie, przy łóżku chorego zjednoczyć się na powrót, po czym jeszcze obficiej, pełniej czerpać z życia. Problem z takimi filmami nie polega na doborze tematu, nie wynika z fabuły, lecz bierze się z nieznośnie łzawej, sentymentalnej stylistyki. I nawet jeśli puszczane po "Dzienniku" spełniają swoją misję społeczną, artystycznie zawsze będą do bani.
W głąb siebie
Hall napisał monolog dziewięcioletniej autystycznej dziewczynki chorej na raka. Mamy więc aż dwie choroby, jedną poważniejszą od drugiej. Co gorsza: mała Steinberg oprócz tego, że kocha muzykę Marii Callas, kocha także cały świat. Swoją mamę, tatusia, sprzątaczkę Panią Spud (dla której z miłości kredkami rysuje obrazek ) i pewnie jeszcze całe tłumy o których autor, bardziej z braku miejsca niż z litości dla potencjalnego widza, nie wspomniał. W potokach łez nikt pewnie nawet nie zauważy drobnej nieścisłości: chory na autyzm ucieka w głąb siebie, odseparowuje się od bodźców zewnętrznych. Szczególnie autyzm dziecięcy Raczej trudno tu mówić o wielkiej miłości do świata, a jeszcze trudniej o sentymentalne monologi.
Byt nierzeczywisty
Gdyby wystawić "Małą Steinberg" w sposób naturalistyczny - efekt były najpewniej niestrawny. Na szczęście twórcy polskiej prapremiery tekstu nie popełnili tego błędu. Na scenie widzimy małą postać, odzianą w dziwaczną kraciastą piżamę, skuloną na dużym trapezoidalnym podwyższeniu. Zza dwóch foliowych kurtyn przebija mdłe światło jarzeniówek. Ta nierzeczywista, zimna przestrzeń stanowi dobry kontrapunkt dla banalnego emocjonalnego ciepełka tekstu Halla.
Podobnie aktorstwo Krystyny Jandy: bardzo oszczędne, mechaniczne. Jej Steinberg "prześlizguje się" po wypowiadanych słowach, robi zupełnie bezsensowne pauzy zacina się i jąka, a jednak przekaz pozostaje dla nas klarowny Aktorka zrytmizowała tekst specyficznymi "ruchowymi" natręctwami postaci: nerwowym przebieraniem palcami, nieskoordynowanym, podskakującym chodem. Jednak te wszystkie środki nie służą budowaniu kiczowatego obrazka "chorego, umierającego biedactwa". Steinberg Jandy nie jest ofiarą losu: jest raczej niespotykanym, nierzeczywistym bytem. Dalekim od ludzkiej normy, ale na swój - odmienny od naszego - sposób silnym, świadomym i mądrym.