Zabawa bez mety
W trójpodzielnej przestrzeni scenicznej, która zależnie od manipulacji światłem, jest tandetnym pokojem, ulicą i
knajpą dokonuje się ostateczny upadek bohatera, który kończy swoją szamotaninę z nałogiem i własną niemożnością, samobójczą pętlą. W finale zabłyśnie perfidnie, różnokolorowo bateria pustych butelek, dosadna scenograficzna pointa (Jerzy Michalak).
Materia tekstu Hłaski o tak właściwej mu stylistyce stawia znaczny opór zabiegom adaptacji "Pętli" dla sceny, choć opowiadanie to skusiło przed laty reżysera Hasa do przedstawienia "Pętli" w wersji filmowej, niezbyt zresztą udanej mimo pamiętnej roli Holoubka. Jerzy Panek podjął się zadania o wiele trudniejszego niż filmowiec mający do dyspozycji poza warstwą literacką o wiele więcej środków ukazania psychologicznego dna utworu. Adaptację, którą oglądamy obecnie w Teatrze Nowym w Zabrzu, trzeba więc traktować nie sugerując się firmą Hłaski, jako dzieło autonomiczne znanego krytyka muzycznego, który zadebiutował o ile się nie mylę w tej nowej dziedzinie. Sztuka dwuczęściowa jest właściwie w swojej strukturze tryptykiem spiętym w części pierwszej i ostatniej ogromnie rozbudowanymi monologami bohatera. W nadmiernej retoryce rozmywa się pasja i niepokój utworu, widz czeka na próżno na rozgrywanie sytuacji scenicznych i gradacje nastrojów uwidoczniona jedynie w doskonale zbudowanej scenie w knajpie głównie dzięki przejmującemu aktorskiemu duetowi, w którym akcenty komiczne mieszają się ze świadomością bezsensu egzystencji byłych ludzi.
Dodatkową trudnością w interpretacji sztuki jest wyizolowanie głównego bohatera z tła socjologicznego. Z wyjątkiem pobieżnej wzmianki, że jest on inżynierem nic o nim nie wiemy. Nie wiadomo skąd biorą się jego frustracje i dlaczego znalazł się w punkcie, gdzie nie dosięga go już miłość najbliższej osoby. Adaptator kreśląc sylwetki stanowiące jedynie tło dla głównego bohatera chciał uniknąć melodramatycznych chwytów. Bardzo dobry pomysł z "wideotelefonem", w którym jawią się migawkowo epizodyczne postacie kumpli (Mieczysław Całka, Piotr Krawczyk i Marian Kierycz) skazują Kubę czyli Jerzego Króla na trudną sceniczną samotność. Być może gdyby nie był równocześnie reżyserem sztuki przyjrzałby się bardziej krytycznie swojemu Kubie. Przedstawia go niewątpliwie przekonująco jako człowieka nadwrażliwego, zwróconego ku sobie i świadomego swego upadku, ale tak wyobcowanego ze środowiska, że można go traktować jako uogólnienie losu ludzkiego. Sądzę, że artysta powinien znaleźć odmienny ton dla Kuby w pierwszym akcie próbującego jeszcze wierzyć w swoje ocalenie i dla Kuby odwróconego już nieuchronnie w stronę śmierci.
W uwolnionej od ciężaru autoanalizy scenie między byłym saksofonistą - Władkiem, którego gra wybornie bez jaskrawej charakterystyczności Aleksander Rządkowski a Kubą wnikliwie wystudiowanym przez aktora w słowie i geście - nareszcie dochodzi do głosu prawdziwy teatr wzbogacony postaciami kobiecymi drugiego planu - wyrazistą Znajomą (Grażyna Mścichowska) i powabną "katalizatorką nastrojów" Barmanką (Anna Zapaśnik). Tak istotna choć pokazana szkicowo postać przyjaciółki Kuby Krystyny (Grażyna Skotnicka) zagubiła niestety całą swoją osobowość w niedostatkach dykcji aktorki.
"Pętla" nie wnosi nic nowego do problemu tzw. patologii społecznej, Hłasko był jak najdalszy od moralnego podnoszenia upadłych. Gdy były saksofonistą mówi do Kuby zakłócając jego pijacką euforię: "Kto zaczął pić, ten będzie pić... To zabawa bez mety..." czuje się, że katastrofa jest nieunikniona. Dla każdego, który nie potrafi przestać.