Wczytani w Czechowa
WARSZAWA w stosunkowo krótkim czasie mogła zobaczyć dwa Czechowowskie "Wiśniowe sady". Najpierw w ramach Teatru Rzeczypospolitej pokazał tę sztukę Teatr Wybrzeże z Gdańska. Teraz odbyła się premiera w Teatrze Ateneum. Dwa znakomite przedstawienia. Gdańskie - wyreżyserowane przez "młodego, zdolnego", Krzysztofa Babickiego. Warszawskie - przez wytrawnego mistrza, Janusza Warmińskiego. Obsady też wspaniałe. Wystarczy, jeśli wspomnę, iż w gdańskim przedstawieniu Raniewską jest Halina Winiarska, w warszawskim - Aleksandra Śląska. Dorobkiewiczem Jermołajem Łopachinem w pierwszym przedstawieniu - Henryk Bista, w drugim - Leonard Pietraszak.
W warszawskim przedstawieniu cała obsada jest bardzo mocna. Prawie wszystkie role grają aktorzy sławni bądź tacy, których już zarysowane silne osobowości każą mniemać, iż rozgłos zdobędą. W wystawieniu warszawskim, np. starego lokaja Firsa gra sam Jan Świderski, człowiek, któremu zawdzięczamy tyle teatralnych przeżyć (70-lecie jego urodzin minęło 14 stycznia).
Dwa świetne przedstawienia, a tak różne w intencjach reżyserskich, jak i wykonaniu głównych postaci. Babicki starał się wnieść własne widzenie świata przedstawionego w "Wiśniowym sadzie", co mu się udało i przedstawienie wypadło bardzo świeżo. Natomiast Janusz Warmiński, wzbogacony wieloma doświadczeniami z dramaturgią współczesną, zastosował metodę odmienną. Pochyliwszy się nad Czechowowskim tekstem, po prostu jak najdokładniej go odczytał. I wynik również rewelacyjny.
Sam Warmiński jakby starał się usunąć w cień. Schować swoją pracę, sprawić wrażenie, że jej nie było, że akcja wynika sama z siebie, aktorzy grają nie sterowani przez nikogo. To najwyższej klasy iluzjonizm w reżyserii. Nie na darmo Goethe mawiał, iż wielkość mistrza jest w ograniczeniu. Reżyser utkał materię "Wiśniowego sadu" ze szczegółów, im właśnie poświęcając baczną uwagę. Chociaż nie wszystkie rozwiązania były jednakowo wysokiej próby. Może za dużo było potknięć aktorów - potknięć nie w przenośni - w pierwszej części, może nie bardzo pasowała do całości kolejka a la Hanuszkiewicz. Ale to są drobiazgi.
Zamiar reżyserski bardzo dobrze zbiegł się z wyrafinowaną plastycznie scenografią Andrzeja Markowicza, ujmującego świat, który dawno zaginął, w cudzysłów szarych tiuli, nadając im łagodne, obłe kształty, przesłaniając nimi jak mgłą zarysy martwego wiśniowego sadu w tle.
W tym świecie półtonów w pełni rozbłysnęły Czechowowskie postacie, ich dramaty wypowiedziane i niewypowiedziane, a jednak widzowi bardzo czytelnie ukazane.
Aleksandra Śląska sprawiała wrażenie, jakby rola Raniewskiej była specjalnie dla niej napisana. Taką sugestię spowodował główny zamiar aktorki - odtworzyć w pełni "wieczną kobiecość" Raniewskiej. Wielki triumf precyzyjnego warsztatu aktorskiego. Śląska świadomie wysuwa na plan pierwszy wszystkie niekonsekwencje swojej bohaterki, jej brak poczucia realności. Jednocześnie podaje klucz, kładąc nacisk na sceny, w których Raniewska mówi o swoich pełnych spięć związkach z człowiekiem przebywającym w Paryżu. Dla Raniewskiej przebywanie w realnym świecie wiśniowego sadu jest egzystencją pozorną. Prawdziwą natomiast - życie w świecie uczuć. Tak oto, na naszych oczach, typowo kobieca niekonsekwencja przemienia się w swego rodzaju żelazną logikę, w dążenie do połączenia z ukochanym, przed którym to dążeniem nic nie zdoła się oprzeć, ani sentymenty z dzieciństwa i młodości ani kwestie materialne.
Wspaniałym partnerami Śląskiej jest Leonard Pietraszak w roli Jermołaja, "z chłopa pan". Aktor ten jest znany z bardzo precyzyjnego, utkanego ze szczegółów budowania roli. Tu, w zetknięciu z metodą reżyserską Warmińskiego i rozwiązaniami aktorskimi Śląskiej ten sposób tworzenia postaci odniósł pełny sukces. Pietraszak potrafi pogodzić materialny racjonalizm Łopachina z radością życia, przeżywaną na drodze z nędzy do pieniędzy. Aktor odsłonił jednocześnie życie uczuciowe tego racjonalisty, kryjące się za przemilczeniami. Pokazał jego zaczadzenie kobiecością Raniewskiej i w ten sposób wytłumaczył rozpad związku z Warią. Skrzętna, pracowita Waria, skrycie przeżywająca swoje uczucia - bardzo dobrze to pokazała Grażyna Strachota - przegrywa, ponieważ niej jest Raniewską. Racjonalista Łopachin szuka partnerki na zasadzie kompensacji. Dlatego nie może pokochać Warii, twardo trzymającej sie rzeczywistości. Sceniczne sformułowanie tego tak prawdziwego psychologicznie, klucza do wnętrza Łopachina jest wielkim sukcesem aktora.
Pietraszak ukazał swego bohatera z przymrużeniem oka, wydobywanym bardzo dyskretnymi środkami. Owa nieelegancka elegancja, niezdarne wkładanie płaszcza, nieporadność silenia się na wzruszająca bezradność wobec własnego braku taktu. Było to bardzo trafne wzbogacenie rysunku postaci.
Dużym walorem przedstawienia w Ateneum jest wyrazistość drugoplanowych ról. Jan Świderski, np. w roli starego lokaja, akcentuje nie tylko fizyczne odchodzenie człowieka. Kładzie nacisk na powiększającą się barierę między rozumieniem świata przez Firsa a przemianami rzeczywistości, których bohater, ukształtowany przez dawno minioną przeszłość, nie jest w stanie pojąć.
Dyskretnym humorem oraz świadomością własnej niewydarzoności i nieprzystosowania obdarzył brata Raniewskiej Jerzy Kamas.
Wreszcie postacie bardzo zabawne, czasem wzruszające, żyjące z okruchów pańskiego stołu. Wieczny student Henryka Talara, mający świadomość sytuacji społecznej, ale nie mający dość siły woli, aby zmienić własne życie. Szarlotta Ewy Wiśniewskiej, guwernantka nie tylko pokazująca sztuczki, ale kobieta, której życie jest jedną wielką cyrkową sztuką, aby utrzymać się na powierzchni. Albo wspaniały duet pokojówki i młodego lokaja, żyjących między wsią a dworem, których jedynym życiowym marzeniem jest utrzymanie się w kręgu dworu. Duniasza Marii Ciunelis, naśladująca Panią, jej sposób życia w kręgu uczuć. Jasza Jacka Borkowskiego, kapitalnie pokazujący, jak lokaj wyobraża sobie pana.
Najsłuszniejsze byłoby opisanie wszystkich tych czechowowskich postaci, co najlepiej dowodzi, że "Wiśniowy sad" w Ateneum po prostu trzeba zobaczyć. W chwili obecnej teatr coraz bardziej opiera się na własnym kunszcie.