Dwie Medee
Teatr Polski na swej Kameralnej Scenie pokazał oryginalne przedstawienie: połączone w jeden spektakl dwie sztuki o starym greckim micie Medei i Jazona - klasyczna "Medea" Eurypidesa i współczesna polska "Medea" Jana Parandowskiego. Oryginalny to pomysł, choć cel takiego połączenia budzi wątpliwości. Jeśli chodziło o porównanie wartości utworów, to odpowiedź musiała być przecież znana znacznie wcześniej przed przedstawieniem. Jeśli chodziło o porównanie stosunku obu epok do mitu Medei, do postaci i problemu kobiety opuszczonej przez męża, która miłość prowadzi do rozpaczy, rozpacz do nienawiści, nienawiść do zemsty i zbrodni - to gdyby sztuka Jana Parandowskiego była reprezentatywna dla naszej epoki musielibyśmy powiedzieć, że nie jest dobrze. Medea Eurypidesa jest potężna, wielka jako kobieta, matka, dzieciobójczyni - mocna okrutna, straszna, dzika, drapieżna, dumna - ma charakter namalowany tak mocnymi barwami, jakich może już nikt później nie użył w teatrze. Medea Parandowskiego jest nieokreślona, właściwie bez charakteru - tyle tylko, że tajemnicza i zagadkowa. Charakteryzacja to zdawkowa, jak powiedzonko "kobieta-sfinks". Jazon Eurypidesa to próżny, tchórzliwy mężczyzna, karierowicz - postać prowokacyjnie sprzeczna z tradycyjnym i wygodnym dla naiwnych ujęciem postaci bohatera, skandaliczna "odwrotna strona medalu", bohater od podszewki. Jazon Parandowskiego to gładki, przystojny panicz, zakochany chłopiec, któremu lekko ciążą konsekwencje nieodpowiedzialności. Kiedy bohaterów Eurypidesa spotyka tragedia, wiemy, że wywołali ją sami, że własnymi rękami splatali tragiczny węzeł, którego przecięcie musi drogo kosztować. Parandowski w swój "Medei'' czyni mnóstwo wysiłków, by rozwiązać konflikt możliwie najtańszym kosztem, by jak najmniej czarnych chmur smuciło jasne niebo nad ogrodem poczciwego Kreona. Swąd spalonego ciała Kreuzy to jedyny przykry moment w tym pogodnym widowisku, gdzie wszyscy są sympatyczni, a jeśli robią sobie przykrości, to bez nienawiści. Poczciwy to obraz świata, miły, gładki i nieprawdziwy.
Jan Parandowski ma niezmierzone zasługi dla zbliżenia kulturze polskiej kultury greckiego antyku, którego jesteśmy przecież wraz z całą Europą nieodrodnymi dziećmi. Jego działalność popularyzatorska wprowadziła do naszego języka, myślenia, wprost w nasze życie codzienne mnóstwo pojęć i wyobrażeń przeniesionych z klasycznej Grecji. "Medea" jest też raczej urywkiem jego pracy popularyzatorskiej - jest pogodną, pełną kultury i wdzięku, humanistyczną opowieścią o wiecznym, stale odradzającym się w każdej epoce micie. Eurypides inaczej - użył mitu, by powiedzieć, a właściwie wykrzyczeć jedną z głębokich prawd o człowieku.
W przedstawieniu w Teatrze Kameralnym "Medea"' Eurypidesa nie została potraktowana z należytym szacunkiem dla dzieła jednego z największych tragików w historii ludzkości.
Coś tam w tekście skrócono, coś przestawiono, bez koniecznej potrzeby. Wspaniałe słowo wielkiego tragika przytłoczono gimnastycznymi efektami aktorskimi, zapominając o koniecznej w takich wypadkach skromności aktorskiej i reżyserskiej, o koniecznej prostocie środków dla wyrażenia treści, które zawsze i wszędzie są i będą stokroć bardziej warte uwagi niż ewolucje najlepszych nawet wykonawców.
Natomiast "Medea" Jana Parandowskiego zagrana w drugiej części przedstawienia została przez Michała Pawlickiego wyreżyserowana bardzo starannie, trafnie, zgodnie z jej charakterem i wyrazem. Tu i Zofia Petri w roli tytułowej, i Henryk Bąk jako Kreon odnieśli sukces. Stanisław Niwiński w roli Jazona podobał mi się w obu częściach przedstawienia.
Mankamentem był brak zmiany dekoracji w końcowych scenach "Medei" Parandowskiego, podyktowany zapewne szczupłością teatru i potrzebą utrzymania tempa spektaklu. Ale brak zmian kłóci się z treścią sztuki i dezorientuje widza. Coś tu trzeba zrobić.