Artykuły

Życia nie biorę zbyt serio

MONIKA MAŁKOWSKA: Publicznie zawsze pojawia się pan zamaskowany, zakrywa twarz dużymi okularami. Jednocześnie określa się pan jako człowiek otwarty. To przecież sprzeczność.

ARKADIUS: Jestem otwarty wobec ludzi, których znam i którym mogę zaufać. Do tej pory spotkałem zarówno uczciwych, jak i oszustów. Zakrycie, twarzy, a przynajmniej oczu, pozwala mi zachować prywatność. Większa część mojego życia to nieustanne kontakty z ludźmi. Dla zachowania zdrowia psychicznego muszę przed nimi bronić moją intymność. Natomiast otwieram się przed tymi, którzy mnie znają i kochają. Nie jako Arkadiusa a Arkadiusza.

MM: Uważa się pan za dziecko szczęścia? Tak łatwo odniósł pan sukces.

A: To tylko pozór, choć rzeczywiście jestem obecny na rynku mody i w mediach od czasu dyplomowego pokazu, który określono mianem sensacji. Było to trzy i pół roku temu. W mojej karierze wiele zdarzyło się przypadkiem - spotkania z wpływowymi ludźmi, szybkie wejście w biznes mody. Jednak przede wszystkim pomogła mi ciężka, mozolna praca - to 99 procent sukcesu.

MM: Powodem naszego spotkania jest nadchodząca premiera "Don Giovanniego". Reżyser Mariusz Treliński zwrócił się do pana o zaprojektowanie kostiumów. To dla pana novum - choć moim zdaniem wielokrotnie pana projekty przywodziły na myśl kreacje sceniczne, nie ubiory dla zwykłych śmiertelników.

A: Projektując kolekcję, nigdy nie zastanawiam się, jakie będą jej losy. Tworzę bardzo spontanicznie. Pracując nad kolekcją "Virgin", nie myślałem o tym, że kogoś mogę obrazić; że ktoś mnie znienawidzi czy pokocha. Nie chodziło mi też o połączenie seksu i religii, lecz o zaprezentowanie "innej mowy" religii. Starałem się uzmysłowić, że dla wielu ludzi sprowadza się ona do obrazków, symboli wizualnych. A dla mnie całą religią jest Bóg, który jest wszędzie; w stole, w powietrzu. Sztafaż nie ma znaczenia. Uważam za niebezpieczne dopatrywanie się Boga w obiektach, w instytucjach kościelnych, infrastrukturach politycznych. Wówczas dochodzi do takich wydarzeń jak nowojorski 11 września; wtedy wybuchają wojny i konflikty. To nie miałoby miejsca, gdyby ludzie mieli Boga w sercu.

MM: Skoro poruszamy tak podniosłe tematy... Jak pan rozumie "Don Giovanniego"? To też o zmaganiu człowieka z Bogiem.

A: Ja rozprawiam się bezpośrednio z Mariuszem Trelińskim, z postaciami, które on powołuje do życia. To on, reżyser, jest w tym przypadku Bogiem. Tworząc kostiumy, trzymam się epoki, bo taki był jego wymóg. Chciałem je jednak unowocześnić przez zastosowane materiały i niektóre detale. Na przykład stosuję sitodruki na papierze, zestawiam niesamowite kolory. To technologia XXI wieku, nie z epoki Mozarta. Jednak gdybym sam to robił, eksperymentowałbym jeszcze bardziej. Co do Don Giovanniego - to charakter, jakich wiele na świecie. Takie typy kochają zabawę i fizyczne przyjemności. Dla mnie są pozytywni, choć większość odbiera ich zupełnie inaczej.

MM: Dlaczego?

A: Bo ja doceniam ludzi, którzy umieją czerpać z życia przyjemności i robią to z całą świadomością. Wielu chciałoby tak działać, ale boją się szczerze do tego przyznać i gorzknieją.

MM: Mnie Don Giovanni wydaje się smutny i przegrany.

A: Tacy jak on bywają smutni, gdy w końcu zostają sami, na skraju przepaści. Ale ja w ogóle nie traktuję treści tej opery zbyt poważnie, bo życia też nie biorę zbyt serio. Wielu ludzi, zwłaszcza w Polsce, zbyt poważnie podchodzi do wszystkiego, także do siebie.

MM: A ja sądziłam, że poważnie traktuje pan pracę.

A: Tak, ale również świetnie się nią bawię. To chyba widać, nie jestem jak Giorgio Armani czy Yves Saint Laurent. Nie zależy mi na tym, żeby uczynić kobiety piękniejszymi. Po prostu zabawiam się z formą kobiecego ciała. Praca artystyczna bez elementu humoru nie sprawiałaby mi satysfakcji. Tak też jest tu, w operze. Kiedy przyszedłem, artyści byli bardzo poważni. Teraz przymiarki stały się okazją do żartów. Wszystkich rozbawiam.

MM: Czy bohaterkom "Don Giovanniego" odsłoni pan nagie ciało? Słyszałam, że Placido Domingo, dyrektor Opery w Los Angeles, gdzie ta inscenizacja zostanie pokazana, domagał się zmiany kostiumów zakonnic, w jego mniemaniu zbyt prowokujących.

A: Tak było. Pierwotnie wymyśliłem zakonnicom strój tradycyjny z przodu, z tyłu zaś zupełnie wycięty, z uwidocznioną perwersyjną bielizną. Jednak odbiorcy w Los Angeles, w ogóle w Ameryce są bardziej pruderyjni niż w Polsce i ten projekt nie przeszedł. W końcu stanęło na tym, że obejrzą to, co powstanie w Warszawie i zaakceptują bądź nie.

MM: Jak pan sądzi, dlaczego "Don Giovanni" nigdy nie traci na popularności? Dlaczego wciąż wydaje się aktualny?

A: Bo postaci są ciągle prawdziwe. Pani uważa, że teraz kobiety różnią się od donny Anny czy Elviry. Jestem innego zdania, takie naiwne zawsze można spotkać. Poza tym, dramaturgia miłości jest wciąż podobna. Gra wstępna jest bardziej podniecająca niż sam seks. Don Giovanni należy do ludzi, którzy nie są w stanie do końca się odsłonić. Takich jak on jest bardzo dużo. Na przykład w Londynie połowa mieszkańców tego miasta - 5 milionów osób - żyje samotnie.

MM: Pan jest jedną z nich?

A: Tak.

MM: To wybór czy przymus?

A: Po prostu żyję w takim świecie. Ciągły stres, praca przez kilkanaście godzin na dobę. Nie spotykam ludzi, którzy chcieliby to dzielić ze mną. Oni zresztą mają swoje pasje i ambicje i nie widzą powodu, żeby rezygnować z nich dla kogoś innego. Każdy ma swoje pięć minut i musi je wykorzystać, w przeciwnym razie szansa może się nie powtórzyć. Byłbym głupcem, gdybym nie skorzystał z dobrej passy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji