Artykuły

Vatzlav - emigrant z utopii

W napisanym w latach 1969-70 "Vatzlavie" Sławomir Mrożek rozprawia się z myśleniem utopijnym. Stworzył on w tej komedii modelową sytuację, która służy mu do pokazania może nie tyle narodzin utopii, co mechanizmów ich funkcjonowania w życiu społecznym. Jest więc tytułowy bohater, o słowiańskim imieniu pisanym jednak w zachodniej transkrypcji, utrzymujący się z propagowania idei Geniusza, czyniący to cynicznie "dla chleba". Jest Józio - rewolucjonista "z dobrego domu", służący ideom Geniusza z nienawiści do ojca feudała-krwiopijcy i z miłości do matki (ma freudowski kompleks Edypa). Jest w końcu i Barbar - wódz państwa, który posługuje się ideami Geniusza w celu uzasadnienia swych imperialnych podbojów i gotów jest realizować utopię nie tyle przy pomocy teorii, co przede wszystkim pałki. Oczywiście Mrożek jest mądrzejszy od utopistów wcześniejszych epok o dwudziestowieczne doświadczenia wcielania w życie ideologii, chcących stworzyć świat doskonałej równości i sprawiedliwości. Stąd przemawia przez niego głównie sarkazm i szyderstwo, choć z rzadka, szczególnie zaś w scenach najazdu Barbarów, daje się usłyszeć bezsilną złość.

"Vatzlav" doczekał się polskiej prapremiery 21 kwietnia 1979 w Teatrze Nowym w Łodzi w reżyserii Kazimierza Dejmka (drukiem ukazał się dopiero w roku 1982 w Paryżu). Było to ostatnie przedstawienie "drugiej dyrekcji łódzkiej" Dejmka, bardzo wymownie zamykające drogę, jaką przeszedł ten reżyser od "Brygady szlifierza Karhana". Dejmek znalazł dla tego dramatu, nawiązującego do oświeceniowej powiastki filozoficznej, doskonałą i chyba idealną oprawę, dając pastisz popularnej w czasach Wojciecha Bogusławskiego śpiewogry (polskiej odmiany singspiel), puszczając w ruch - wspólnie z Krzysztofem Pankiewiczem - całą ówczesną maszynerię teatralną. Powstał spektakl stylowy, zabawny i mądry.

Twórca wrocławskiego "Vatzlava" - Marcel Kochańczyk poszedł inną drogą, posłuszny sugestiom autora, który chciał zobaczyć "Vatzlava" na pustej scenie, w poetyce teatru brechtowskiego, z zastosowaniem efektu obcości. Rozegrał więc spektakl na drewnianym podeście, w tle umieszczając tylko - między dwiema kotarami - miniaturę żaglowca. Kostiumy są z najróżniejszych epok - jest wiek XVIII, XIX i XX, ale nie tylko. W strojach Barbarów daje Kochańczyk skrzyżowanie epoki wędrówki ludów z science-fiction i czymś jeszcze: antyczne tuniki skrojone z wojskowego sukna narzucone na nagie ciała, na nogach walonki, w ręku kije, twarze pomalowane na biało, białe też i łyse głowy. Wódz dodatkowo obwieszony jest złotymi zegarkami. Dla spotęgowania niesamowitości żołnierze ci poruszają się jak chińscy kulisi. Ogląda się to z rozrzewnieniem, w takiej stylistyce grywano bowiem groteskową dramaturgię w latach sześćdziesiątych. Cała scenografia jest dość tandetna, znać przypadkowość w doborze rekwizytów. U Dejmka była np. wspaniała stylowa lektyka z baldachimem. U Kochańczyka jest tylko współczesne standardowe krzesło, którego siedzenie obszyte zostało frędzlami, do nóżek zaś przybite zostały ordynarne blaszki, przez które przekłada się drążki z surowego drewna. Czyżby to również miał być środek służący niszczeniu iluzji scenicznej?

W tekście Kochańczyk znacznie mniej kreślił niż Dejmek. Cóż z tego, skoro większość kwestii i tak przepada w dialogu lub jak w scenie striptizu jest zagłuszona przez muzykę. Ginie gdzieś cała mądrość i przewrotność komedii, a co najgorsze - z wyjątkiem scen z Maciejem i Przepiórką - jest to spektakl wyzbyty humoru, najzwyczajniej nieśmieszny.

Aktorzy grają grubo poniżej swoich możliwości. Zdzisław Sośnierz jako Vatzlav próbuje grać z dystansem, większość tekstu wygłaszając niejako obok roli, wprost do widzów, tak iż postać, którą miał grać, zupełnie się rozmywa. Tomasz Lulek (Barbar) demonstruje z kolei swój dystans do kostiumu, w którym przyszło mu grać, cały czas ściągając w dół tunikę. Danuta Balicka jako Nietoperzowa, jak zwykle, gra infantylną i słodką, starzejącą się kokotę. Pasuje to do roli, ale maniera ta powoli staje się nieznośna i irytująca. Andrzej Wojaczek z twarzą wymalowaną szarą szminką gra Nietoperza-upiora z niedobrego horroru. Miłogost Reczek-Józio miał pomysł tylko na pierwsze swoje wejście. O debiutującej na wrocławskiej scenie Małgorzacie Ostrowskiej, grającej Justynę, niewiele da się powiedzieć. Można jej tylko współczuć z powodu fatalnie ustawionego striptizu, choć trzeba przyznać, że robiła, co mogła, aby wypadł on jak najlepiej.

Jeśli widziało się łódzkiego czy warszawskiego "Vatzlava" Dejmka, lepiej do Kameralnego nie iść. Zobaczy się bowiem spektakl żałośnie prowincjonalny, pełen tandety i amatorszczyzny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji