Artykuły

Premierowy "Kwartet" stoi jedynie detalami

"Kwartet" w reż. Marcina Sosnowskiego w Teatrze im. Jana Kochanowskiego w Opolu. Pisze Anita Dmitruczuk w Gazecie Wyborczej - Opole.

To, co można "Kwartetowi", zarzucić nie ma znaczenia. Bo tym, co sprawia, że jest to spektakl ciekawy, są chwile wzruszenia albo humoru wyłowione z całości

To w Teatrze Kochanowskiego premiera szczególna. Wszyscy aktorzy, którzy w nim występują, przepracowali na scenie łącznie 185 lat i każdy, łącznie z reżyserem, obchodzi w tym roku jubileusz swojej pracy artystycznej.

Pomysł, by z tej właśnie okazji zaangażować ich do pracy nad spektaklem o emerytowanych śpiewakach, którzy ciągle rozpamiętują dawną chwałę (i życiowe klęski) i przygotowują się do występu w swoim popisowym numerze operowym, jest po prostu samograjem.

Bo ile dodatkowych znaczeń niosą perypetie bohaterów w takiej sytuacji? I z drugiej strony: czy bez tego dodatkowego znaczenia warte byłyby mniej?

W "Kwartecie", zgodnie z założeniem autora sztuki, humor ma się mieszać z refleksją nad życiem. Nie jest wcale łatwo to zagrać. W przypadku tego spektaklu te przejścia między momentami dowcipu (często wątpliwej jakości) a tymi naprawdę wzruszającymi są aż nadto widoczne.

Część komediowych elementów sztuki po prostu nie wybrzmiewa, a zabiegi reżyserskie polegające m.in. na tym, że publiczność siedzi w ciemności wypełnionej muzyką (bo aktorzy muszą się przebrać?), mogą być nużące, zwłaszcza przy dwugodzinnym spektaklu.

"Kwartetowi" można by zarzucić wiele, ale tak naprawdę to nie ma znaczenia. Bo tym, co sprawia, że mimo wszystko jest to rzecz ciekawa, są detale, chwile wzruszenia albo humoru wyłowione z całości.

Zofia Bielewicz, która autentycznie i głęboko wzrusza, kiedy jej bohaterka opowiada, o tym dlaczego zrezygnowała ze sceny.

Ewa Wyszomirska, która drobnymi gestami potrafi rozbawić i mimo pewnej infantylności swojej postaci nadaje jej zwykłe ludzkie ciepło, nawet gdy jest po babsku kąśliwa.

Bawią też szaleńcze ataki Jacka Dzisiewicza z powodu dżemu z gorzkich pomarańczy i zmaganie się bohatera granego przez Waldemara Kotasa z własną seksualnością.

Mimo wszystko jednak nie ma równowagi między humorem a refleksją w tym spektaklu. I co najważniejsze, owa refleksja nie jest oczywista. Bo to nie jest spektakl o starości, ani o sztuce, ani o braterstwie broni ludzi wykonujących całe życie jeden zawód.

Tym, co przynajmniej we mnie zostało po wyjściu z teatru, jest pytanie o zmianę. A raczej o to, co jej nie podlega. O ten pierwiastek, który stanowi, że ja to ja, a nie ktoś inny. Właśnie niezależnie od wieku czy zawodu. To pytanie w tym spektaklu jest, ale trzeba je umieć z niego wyłowić. Bo sam w sobie spektakl arcydziełem niestety nie jest.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji