Nie mogę rozmawiać przez telefon, bo jestem w teatrze! A może mogę?
Częstochowski teatr, Międzynarodowy Przegląd Przedstawień Istotnych "Przez dotyk". Na scenie trwa spektakl "Spotkanie" z udziałem Joanny Szczepkowskiej i Doroty Landowskiej. Kameralny dramat między dwiema kobietami odbywa się bez podniesienia głosów, z dużą ilością milczących pauz. Dokładnie w jednej z takich chwil dramatycznego milczenia zadzwonił telefon komórkowy - felieton Tadeusza Piersiaka w Gazecie Wyborczej - Częstochowa.
Rozległ się jeden pełny sygnał dzwonka, drugi już w połowie został przerwany przez właściciela komórki. Właścicielkę raczej - jak można się było po chwili przekonać. Dość, że osobę obdarzoną refleksem, która nie trzymała aparatu głęboko w torbie.
Pewnie w ogólnym skupieniu na tym, co dzieje się na scenie incydentu nikt by nie zauważył. Gdyby nie kobiecy, doprawdy teatralny szept: "Nie mogę rozmawiać, bo jestem w teatrze..." Przez widownię przebiegł nerwowy śmiech. To publiczność poczuła się zawstydzona sytuacją.
- To jeszcze nic - dobił mnie później dyrektor teatru Robert Dorosławski. - Pewnego razu niedaleko mnie siedział na widowni znany częstochowski biznesmen. Nie tylko nie wyłączył komórki, ale i kiedy zadzwoniła podczas spektaklu na oczach występujących aktorów przeprowadził swobodną rozmowę.
Kiedy opowiedziałem o wszystkim w redakcji, zaczęły się sypać przykłady z komórkami dzwoniącymi np. podczas koncertów symfonicznych. O nagminnie prowadzonych rozmowach na seansach w komercyjnych w kinach szkoda już nawet wspominać.
Ja dołożyć do tego mogę jeszcze jeden obrazek, który mną wstrząsnął. W sali Ośrodka Kultury Filmowej w ramach Festiwalu Dekonstrukcji Słowa "Czytaj" zaplanowano pokaz opracowanego cyfrowo filmu Wojciecha Jerzego Hasa "Rękopis znaleziony w Saragossie". Przed projekcją - co nie zdarza się często na seansach dla dorosłych - prelekcję miał polonista z "plastyka" i filmoznawca Leszek Szeląg. Przyznaję: spóźniłem się minutę. Widząc prelegenta stanąłem jednak pokornie u wejścia, by nie przeszkadzać, a słuchać. Spóźnialskich było więcej. Tylko jedna para widzów zawstydzona spóźnieniem usiadła cichutko z tyłu. Reszta - widząc mówiącego - swobodnie maszerowała przez salę, szukała wolnego miejsca to tu, to tam. Wreszcie przyszło troje 20-latków. Weszli w głąb sali, stanęli plecami do mówiącego i półgłosem zaczęli sprzeczać się, gdzie by tu usiąść.
W komercyjnym kinie obowiązują może jakieś inne normy zachowań. Jeśli ktoś może jeść podczas projekcji popcorn, to pewnie i rozmowa telefoniczna mu nie przeszkadza. Ale do OKF-u (szczególnie na Hasa) i teatru chodzą - wydawałoby się - ludzie kulturalni. Wydawałoby się!