Artykuły

W czasie przeszłym i przyszłym

Jaki był ubiegły sezon? Na pewno burzliwy. Choć poziom wielu dyskusji był żenujący, to ich temperatura i zasięg pozwalają wysnuć optymistyczny wniosek: teatr obchodzi znacznie więcej osób, niż mogłoby się wydawać. Sezon 2004/2005 w polskim teatrze podsumowuje Anna R. Burzyńska.

Koniec sezonu przyniósł kilka głośnych sporów (z konfliktem wokół krakowskiego Starego Teatru pod dyrekcją Mikołaja Grabowskiego i gdańskiego Teatru Wybrzeże kierowanego przez Macieja Nowaka) wyrosłych na gruncie artystycznym i finansowym, różnic estetycznych i politycznych. Podobnie jak ciągnąca się od dłuższego czasu "wojna krytyków o nowy teatr", udowodniły one, jak bardzo podzielone jest środowisko teatralne. Można jednak spojrzeć na te kontrowersje z innej perspektywy: polski teatr jest bardzo zróżnicowany, dopuszcza - na szczęście! - daleko idący pluralizm wyborów. Tym trudniej podsumować ubiegły sezon; można jednak spróbować wyróżnić kilka tendencji.

Echa, repliki...

Po raz pierwszy od wielu lat zachowane zostały proporcje pomiędzy ilością prapremier a wystawień klasyki, zwłaszcza obcej. Swoistym fenomenem stał się urodzaj na Szekspirowskiego "Makbeta" (na czele z bodaj najgłośniejszym spektaklem sezonu - opolską realizacją Mai Kleczewskiej), pojawiły się ciekawe inscenizacje "Hamleta" (Jan Klata w Teatrze Wybrzeże), sztuk Czechowa (między innymi "Mewa" Krystiana Lupy), połowicznie udane, mimo to ważne interpretacje rzadko goszczącego na polskich scenach "Woyzecka" Georga Büchnera (Grażyna Kania w Teatrze Polskim we Wrocławiu i Maja Kleczewska w Kaliszu). Pechowym autorem okazał się Bertolt Brecht, w walce z którym polegli Remigiusz Brzyk, Rudolf Zioło i Tadeusz Bradecki.

Znacznie gorzej wyglądała sprawa polskiej klasyki: spektakularną klęskę poniósł we Wrocławiu Maciej Sobociński przykrawający do masowych gustów "Kordiana". Nadspodziewanie owocne okazały się natomiast potyczki z romantyzmem młodych reżyserów w ramach krakowskiego festiwalu re_wizje/romantyzm. Rok jubileuszowy przyniósł ze sobą całe mnóstwo nijakich inscenizacji (głównie adaptacji prozy) Witolda Gombrowicza - z wyjątkiem w postaci niezwykłego toruńskiego "Ślubu" Estończyka Elmo Nüganena. Jan Klata zaskoczył wyborem jednej z najmniej popularnych sztuk Witkacego, "Janulki, córki Fizdejki".

Zróżnicowaniu uległa za to panorama dramatu współczesnego. Po kilku latach fascynacji zachodnią literaturą dramatyczną wielkim zainteresowaniem cieszyli się autorzy ze Wschodu: z Węgier (János Háy - "Géza-Dzieciak", "Stary Franka Hernera"), Czech (Petr Zelenka - "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie"), Słowacji (Matjaž Zupančič - "Vladimir") i Rosji (liczne premiery Iwana Wyrypajewa).

W polskim dramacie wreszcie zatarł się podział na twórczość "dokumentalistów" - zaangażowaną, o realistycznym czy wręcz naturalistycznym zakroju - i introwertyczną twórczość "pięknoduchów". Przykładem ewolucja coraz bardziej uciekającej od dosłowności dramaturgii Pawła Sali i eksplorującej nowe tereny "poza wnętrzem pokoju" twórczości Michała Walczaka. Coraz więcej młodych reżyserów publikuje swoje sztuki, autorzy próbują reżyserować, tworzą się grupy dramatopisarzy, publikuje się kolejne antologie (ostatnio "Echa, repliki, fantazmaty. Antologia nowego dramatu polskiego" pod redakcją Małgorzaty Sugiery), mimo przeszkód rozwija się działalność inicjatyw laboratoryjnych przy państwowych teatrach.

Wciąż jeszcze z nieufnością przyjmowany jest teatr postdramatyczny; niechętne reakcje na pokazywane podczas Festiwalu "Spotkania" spektakle Heinera Goebbelsa ("Hashirigaki") oraz The Wooster Group ("Poor Theatre") świadczą, że duża część praktyków i krytyków nie potrafi zaakceptować inscenizacji, która nie opowiada żadnej - nawet absurdalnej - historii (podobnie przyjęto prezentowane w Warszawie inscenizacje operowe Achima Freyera i spektakl teatru tańca Sashy Waltz).

Starsi, młodsi, najmłodsi

Konfrontacje podczas festiwali, publicznych i telewizyjnych debat po raz kolejny potwierdziły, że granice pomiędzy teatralnymi pokoleniami budowane są głównie przez krytyków, nie zaś przez samych zainteresowanych. Młodzi atakują nijakość i "teatr środka", produkowany z reguły przez średnie pokolenie, a nie przez twórców pamiętających burzliwe przełomy lat 50. i 60. czasy, gdy odważne decyzje artystyczne mogły mieć znacznie poważniejsze konsekwencje, niż ma to miejsce dzisiaj. Tak oryginalny i świadomy reżyser jak Jan Klata przyznaje, że wielki wpływ na kształtowanie się jego osobowości twórczej miał nie tylko Krystian Lupa, ale też Jerzy Jarocki i Jerzy Grzegorzewski.

Odejście Jerzego Grzegorzewskiego zamknęło niezwykle ważny rozdział w historii polskiego teatru. Ostatni spektakl artysty, "On. Drugi powrót Odysa", wywołał kontrowersje; niespodziewana śmierć reżysera nadała mu charakter artystycznego testamentu - być może ostatniej w polskim teatrze inscenizacji w sensie nadanym temu słowu przez Wielką Reformę Teatru, wyrastającej z ducha romantyzmu, modernizmu, awangard XX wieku. Swoista "bezpotomność" reżysera, który nie pozostawił po sobie żadnych spadkobierców artystycznych, zrodziła także pytanie o przyszłość Teatru Narodowego i dalsze losy niechętnie wystawianej krajowej klasyki.

Spektakle czołowych reżyserów często weryfikowały dotychczasowe opinie o ich twórczości. Nie do końca udał się niestety Andrzejowi Wajdzie powrót do Starego Teatru - może nie trafił ze swoim "Makbetem" we właściwy moment? "Krum" Hanocha Levina przekonał o talencie Krzysztofa Warlikowskiego dotychczasowych przeciwników teatru spod znaku Rozmaitości (rozczarowując przy okazji niektórych zwolenników kontrowersyjnych interpretacji klasycznych tekstów przez reżysera "Poskromienia złośnicy" i "Burzy"). "2007: Macbeth" Grzegorza Jarzyny uznany został z kolei przez większość recenzentów za rozczarowanie. Krystian Lupa po raz kolejny (po "Sztuce" i "Stosunkach Klary") zaskoczył znakomitym spektaklem zbudowanym na bazie wątłego materiału dramatycznego ("Sztuki hiszpańskiej" Yasminy Rezy), prowokacyjnie połączonego z "Mewą" Antoniego Czechowa, a także tym, że odważył się przenieść na scenę traktat filozoficzny w "Zaratustrze" według dzieła Friedricha Nietzschego i dramatu Einara Schleefa. Okazało się, iż powtórzone na scenie pytanie o możliwość śmierci Boga szokuje nie mniej niż kilka lat temu sceny seksu i przemocy w "Oczyszczonych" Sarah Kane.

Zdecydowanie mniejszym zainteresowaniem, niż na to zasługują, cieszyły się nowe spektakle Anny Augustynowicz ("Samobójca" Erdmana, adaptacja "Oskara i pani Róży" Schmitta), Piotra Cieplaka ("Słomkowy kapelusz" Labiche'a), Marka Fiedora (adaptacje "Biesów" i "Dżumy") i Iwony Kempy ("Kamień i popioły" Danisa w Bydgoszczy). Paweł Miśkiewicz w Starym Teatrze przygotował na koniec sezonu adaptację "Auto da fé" Canettiego - na razie spektakl bardzo nierówny, ale pozostawiający nadzieję na rozwój po przerwie wakacyjnej. Jeśli brać pod uwagę ilość recenzji (z reguły pozytywnych), artykułów i wywiadów, ten sezon bez wątpienia należał jednak do Jana Klaty ("H." w Teatrze Wybrzeże, "...córka Fizdejki" w Wałbrzychu, "Nakręcana pomarańcza" we Wrocławiu) i Mai Kleczewskiej ("Makbet" w Opolu, "Woyzeck" w Kaliszu). Przy wszystkich różnicach estetycznych i światopoglądowych, każde z nich tworzy spektakle na swój sposób zaangażowane, nowoczesne, radykalne artystycznie, a zarazem bardzo "teatralne" - obydwoje godzą się z ograniczeniami, jakie narzuca scena i twórczo je wykorzystują, kreując teatr równocześnie sensualny, emocjonalny i intelektualny.

Inaczej niż przed kilku laty, większość młodych reżyserów nie dąży za wszelką cenę do pracy w dużych ośrodkach teatralnych i stolicy (całkowita klęska Piotra Kruszczyńskiego reżyserującego "Makbeta" w warszawskim Teatrze Polskim świadczy o tym, że nie zawsze warto). Najciekawsze spektakle sezonu (poza inscenizacjami Lupy i Warlikowskiego) powstawały w Opolu, Wałbrzychu, Legnicy; warto było podróżować do Torunia, Kalisza, Bydgoszczy.

Cieszyły zagraniczne sukcesy polskich reżyserów: Warlikowskiego, Lupy, Grabowskiego. Niestety, jedynie świetną "Noc" (inscenizacja dramatu Andrzeja Stasiuka to bez wątpienia najlepszy od lat spektakl Grabowskiego) polska publiczność miała okazję obejrzeć bez wypraw na Zachód.

Zrób to sam

Niechęć części środowiska teatralnego i sporej rzeszy publiczności do tego, co oferują teatry państwowe - rzędów purpurowych foteli i stiuków wokół ramy scenicznej, a także kanonicznego repertuaru i "bezpiecznych" reżyserów - zaowocowała dwoma interesującymi zjawiskami.

Pierwsze to wystawianie spektakli w przestrzeni miejskiej (zapoczątkowane na szerszą skalę rok temu w ramach projektu "Teren Warszawa"). Jeden z najważniejszych spektakli roku, "Made in Poland", "baśń o dobrym blokersie" Przemysława Wojcieszka, przygotowany został na legnickim osiedlu Piekary, ale podczas licznych objazdów za każdym razem przystosowywany jest do konkretnej przestrzeni blokowisk Warszawy, Poznania, Nowej Huty, Katowic. Jan Klata historię księcia Danii przeniósł (przewrotnie podążając za ideami Wyspiańskiego zawartymi w "Studium o Hamlecie") w niezwykle mocno nacechowaną symbolicznie przestrzeń Stoczni Gdańskiej; Grzegorz Jarzyna inscenizował "Makbeta" w ogromnej hali zakładów "Waryński"; spektakle Stowarzyszenia Teatralnego "Łaźnia" Bartosza Szydłowskiego z Krakowa i inscenizacje w cyklu "Szybki Teatr Miejski" Teatru Wybrzeże również odbywały się w autentycznych przestrzeniach: dawnych warsztatów szkolnych, prywatnych mieszkań, noclegowni dla bezdomnych.

Drugie zjawisko to modyfikacja tradycyjnej koncepcji festiwali. Na większość krajowych przeglądów zapraszane są (wedle określonego klucza) najlepsze inscenizacje z całego kraju; w praktyce wygląda to tak, że wystarczy wybrać się na dwa lub trzy festiwale, by oglądane spektakle zaczęły się powtarzać. Na szczęście organizatorzy coraz śmielej wprowadzają alternatywne formy prezentacji: czytania dramatów, projekcje, a także rozmaite formy warsztatów. Spektakle warsztatowe stanowiły podstawę programu wrocławskiej Eurodramy i krakowskich festiwali - baz@rt oraz re_wizje / romantyzm. Przygotowane szybko i niewielkim kosztem, głównie przez studentów i młodych absolwentów reżyserii, przedstawienia te - mimo wyraźnej czasami "prowizoryczności" - stanowiły ciekawą propozycję: rzadko kiedy w przeciągu kilku dni można zobaczyć kilka lub kilkanaście premier, w tym prapremier sztuk polskich i obcych, oraz inscenizacji niezwykle rzadko wystawianych dramatów romantycznych. Odważne i dojrzałe prace kilkorga spośród najmłodszych adeptów reżyserii dają podstawy, by sądzić, że za moment w teatrach pojawi się kolejne interesujące pokolenie. Z podawaniem nazwisk i ocenami lepiej powstrzymać się jednak do podsumowania następnego sezonu...

Na zdjęciu: "...córka Fizdejki", Teatr im. Szaniawskiego, Wałrzych.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji