Artykuły

Suedama

Prawda o konflikcie arty­stycznych interesów mię­dzy Antonio Salierim, na­dwornym kompozytorem cesar­skiego dworu w Wiedniu przełomu XVIII i XIX wieku a muzycznym geniuszem Wolfgangiem Amade­uszem Mozartem, znakomicie opi­sana przez Petera Shaffera w sztu­ce "Amadeus", w przedstawieniu warszawskiego Teatru Studio, została, niestety, postawiona na gło­wie (stąd tytuł).

Listę zarzutów otwiera najważ­niejszy - widz nie znajduje powodu, dla którego reżyser Zbigniew Brzo­za postanowił uruchomić maszyne­rię teatralną. Inscenizacja jest do­skonale nijaka - nie zmierza w żad­nym określonym kierunku i do­kładnie nic z niej nie wynika.

Grzechem drugim jest brak bo­hatera. Zbigniew Zapasiewicz w roli Salieriego od początku pokazuje, jak bardzo swej postaci nie lubi. W jego wykonaniu jest to człowiek za­wistny, podły, cyniczny, po kunkta­torsku zdążający do wyeliminowa­nia konkurenta. Nawet niebiosa traktuje instrumentalnie. Jego roz­mowa z Bogiem nie jest wybuchem rozpaczy bezsilnego w mizerii swe­go talentu artysty, lecz popisem nie­uzasadnionej pychy.

Mógłbym się zgodzić na taką interpretacją, gdyby Zapasiewicz choć na mgnienie ujawnił jakikol­wiek ludzki wymiar postaci. Próż­ne nadzieje! Aktor relacjonuje stosunek Salieriego do świata i bliźnich na jednej, tej samej, sar­kastycznej nucie, w konsekwentnie złowieszczo-ponurej tonacji. Od początku do końca jest więc taki sam - abominacyjny i oble­śny, czyniąc z własnych komplek­sów oręż przeciw światu. Ale na­wet Ryszard III, który postanowił zostać łajdakiem, umiał wzbu­dzać współczucie, w momencie zwyczajnie ludzkiej słabości. Wrednego i zimnego jak głaz Sa­lieriego Zapasiewicza nie imają się uczucia. Żaden przełom w nim nie następuje.

Z Mozartem granym przez An­drzeja Mastalerza problem podob­ny. Pokazany został w kilku krót­kich scenach, pozostawiając wra­żenie postaci trywialnej, bez cie­nia ogłady, wulgarnej w wypowie­dziach i poczynaniach. Ani wyko­nawcy, ani reżyser nie uczynili nic, byśmy mieli jakikolwiek powód, by przejąć się tymi antypatycznymi osobnikami.

Na ich tle, jak i kilku pomniej­szych postaci, jedynie Agnieszka Grochowska - studentka Akade­mii Teatralnej - grająca żonę Mo­zarta, Konstancję Weber ujmowała niewymuszonym wdziękiem młodości i temperamentem. Postacie epizodyczne z niewyjaśnionych po­wodów udawały starców przełama­nych w pół, co można było odczy­tać jako niezamierzony komentarz do całego chybionego przedsię­wzięcia, w którym nawet muzyka zdawała się być użyta nie w porę, zatracając swój budujący napięcie charakter.

Ponad 20 lat czekała Warszawa na tę premierę, mając w pamięci poprzednią inscenizację (Romana Polańskiego w Teatrze Na Woli z 1981 r. z olśniewającymi rolami Ta­deusza Łomnickiego w roli Salierie­go i reżysera jako Mozarta). Naj­nowsza premiera to zdecydowany falstart.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji