Artykuły

Halina "więcej niż aktorka" Mikołajska

"Sama ulegam złudzeniom, że się spełniłam". Choć nie wahała się zaangażować w działalność opozycyjną, nigdy nie opuściły jej egzystencjalne wątpliwości - o książce "Mikołajska. Teatr i PRL" Joanny Krakowskiej pisze Tomasz Łubieński w Gazecie Wyborczej.

Joanna Krakowska wywodzi się chyba ze szkoły Marty Fik, to znaczy szkoły pisania o teatrze w odniesieniu do rzeczywistości. Jak rzeczywistość, zwłaszcza ta, która skrzeczy, wpływa na teatr?I czy teatr ma (a mieć powinien) ambicję mówienia o niej, może nawet w jakimś stopniu jej kształtowania?Chodzi o rzeczywistość, która nieustannie przemienia się w historię. Dlatego obecność biografii Haliny Mikołajskiej "więcej niż aktorki", bo również świadka i uczestnika bieżących wypadków, wśród książek poświęconych historii najnowszej Polski jest rzeczą oczywistą.

Życie społeczne, prywatne, a przede wszystkim twórczość aktorska Mikołajskiej prawie dokładnie pokrywają się czasowo z nieprzepracowaną jeszcze do dziś mentalnie epoką Polski Ludowej. Mikołajska debiutowała właściwie z nią równocześnie, przeżyła zaledwie o dni kilkanaście tę formację ocenianą rozmaicie, jako pół- czy ćwierćniepodległą. A jednak w czasie jej trwania - wbrew, na przekór, mimo czy paradoksalnie - powstało wiele wybitnych dzieł kultury i sztuki. Również jeśli chodzi o teatr, porównanie z tamtym czasem nie wypada dla naszego, wolnego, ponad już dwudziestolecia najlepiej.

Utrzymują się więc wyobrażenia i nostalgie, nie tyle za PRL-em, ile za twórczą emocją. Bo wówczas marazm przeplatał się z nadzieją, idealizm z cynizmem, kalkulacja z determinacją. A w życiu teatralnym Mikołajskiej ważną rolę mogli odegrać ludzie tak różni i wybitni jak, by wymienić tylko niektórych pośród zmarłych: Edmund Wierciński, Jerzy Zawieyski, Jan Kott, Kazimierz Dejmek, Jan Świderski, Konstanty Puzyna, Jarzy Markuszewski, Erwin Axer.

Krakowska z wyczuciem przedstawia tło historyczne aktorstwa Mikołajskiej na różnych etapach Polski Ludowej. Łącznie z kilkuletnią zapaścią stalinizmu. Pokazuje, jak rozmaicie pryncypialność mieszały się z prywatą i hipokryzją. Sporo z tej atmosfery oddaje świetny niemiecki film "Życie na podsłuchu". Z tym że u nas mimo wszystko stosunki między władzą a artystami były bardziej eleganckie niż w NRD. Choć zasada podobna, dworska, pełna pokus i pułapek. Władza gnębiła, cenzurowała, bywała kapryśna, zasadnicza, czasem wspaniałomyślna. Bo snobowała się na ludzi kultury i sztuki. Nie bez wzajemności.

Pamiętam dyżurną dyskusję o potrzebie współczesnego dramatu, kiedy pewien autor, skądinąd człowiek moralno-politycznie w porządku, nie krył dumy, że w jego sprawie deliberował Komitet Centralny. Zapewne dla partii i rządu też wygodniej było, a może i zabawniej, pouczać czy kokietować artystów niż choćby przez moment, nawet żartem, pomyśleć o wolności i lepszym bycie dla całego społeczeństwa. Im bliżej naszych dni, tym relacja Krakowskiej staje się bardziej aktualna. I, co zrozumiałe, dają o sobie znać sympatie autorki, wpływ naocznych świadków. Chociaż nie ufa Krakowska relacjom, listom, dokumentom, deklaruje wierność kontekstom, czyli historii po prostu.

Doskonałe są opisy wielkich ról Mikołajskiej sporządzone na podstawie recenzji teatralnych - ich autorzy naprawdę znali swój fach. Mikołajska w "Krzesłach" Ionesco, "Szkoda tej czarownicy na stos" Frya, "Dobrym człowieku z Seczuanu" Brechta. I wydaje się, choć wiem, to niemożliwe, że Krakowska musiała widzieć te przedstawienia.

Biografia Krakowskiej chce być wyczerpująca - wnikliwie i dyskretnie omawia jej życie prywatne, powiązane z towarzyskim i politycznym. Krakowska rekonstruuje drogę, jaką przeszła Mikołajska, od oficjalnego uznania, nagród i odznaczeń, do sprzeciwu. Aktorka była posłuszna odruchowi bardziej etycznemu niż politycznemu, kierowała się Mickiewiczowskim odczuciem niedosytu wobec sztuki, która jest nieskuteczna w konfrontacji z przemocą i kłamstwem (Miłosz wyraził to słowami: "Czym jest poezja, która nie zbawia narodów ani ludzi"). Począwszy od podpisania Listu 59, poprzez kolejne gesty, które miały ją dużo kosztować. I choć, mając tyle do stracenia, nie wahała się, nigdy też nie opuściły jej egzystencjalne wątpliwości. "Sama ulegam czasem złudzeniom, że się spełniłam" - to kluczowe zdanie trafnie umieszczono na okładce książki.

Tak więc nie opuszczała nigdy Mikołajskiej samoświadomość czy nadświadomość, trudny dystans do siebie. Co pozwoliło jej dostrzec martyrologiczną dwuznaczność entuzjazmu, jakiego stała się obiektem w listopadzie 1980 r., podczas koncertu z okazji rejestracji "Solidarności": "Witano mnie więc nie za to, co kiedyś zagrałam, nie za moje wysilone trzydzieści parę lat pracy, ale za to, czego nie zagrałam, za pięć lat szykan ubeckich". A Joanna Krakowska, pisząc, jak umierająca Halina Mikołajska oddaje głos zaniesiona na noszach do punktu wyborczego, kończy swoją książkę przejmującym zdaniem: "Chciałoby się wierzyć, że triumf wyborczy "Solidarności" zdążył sprawić jej radość, że pozwolił jej dostrzec głęboki doczesny sens własnego życia".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji