Poemat ambicji kobiecej
Zaciekawiony szedłem na "Medeę" Eurypidesa, wystawioną w Teatrze Dramatycznym. Mit, stanowiący osnowę tragedii przebywał osobliwe koleje. Była to pierwotnie - historia "magiczna". Magia pierwotna, czyli wiara w osobliwe skutki symbolicznych działań, pasjonowała poetów. Wyspiański raz po raz do tej sprawy wracał. Wiemy, że teatr z obrzędów magicznych wyrastał, że do nich potem nawiązywał. Otóż Medea była pierwotnie czarodziejką, czyli znawczynią magicznych sekretów. Tak ją zapewne pojmowali dawni Grecy: z mieszaniną lęku, podziwu i niechęci.
Eurypides pokazał to zjawisko w świetle racjonalizmu. Medea przywieziona z egzotycznej Kolchidy do Koryntu, jest dumna, namiętna i mściwa. Zmiany uczuć nie wybaczy, męża otoczy nienawiścią ostrzejszą niż miłość. Urasta do symbolu obrażonej kobiecości. Okropny czyn - a nawet seria czynów - które Medea popełnia, mają być protestem pozwalającym na przezwyciężenie bezradności. Ale Medea nie tylko morduje rywalkę i jej ojca, także i własne dzieci, które namiętnie kocha. W ten sposób pisarz helleński wkracza nie tylko w dziedzinę "walki płci", ale i psychopatologii.
Stanisław Dygat dokonał transkrypcji Eurypidesowego dzieła. Uprościł akcję, skreślił pewne postacie (piastunka Medei, wychowawca jej synów, dzieci na rzeź wydawane). Zachował zasadnicze motywy tragedii, podkreślił nienawiść i wstręt Medei, zmieszane z ambicją i tęsknotą, uzmysłowił ostrość porachunków. To prawda, że nakaz banicji wydany na bohaterkę, doprowadza ją do ostateczności, że nawet jej miłość macierzyńska zaostrza sytuację, skoro Medea nie chce zostawiać wrogom uwielbianych dzieci. Jednak jej czyn ma coś niepokojącego - za cudze winy - karze niewinnych, bezbronnych.
Jakże inna jest Medea polska, Jana Parandowskiego. Autor "Mitologii'' uczynił ją niemal siostrą Antygony. Przywrócił poezję tajemnicy, pozwolił Medei przenikać cudze myśli i pragnienia, zakończył triumfalnym odjazdem na rydwanie, unoszącym - także i synów. Kreona uczynił mądrym, szlachetnym i dowcipnym władcą, rywalkę zaopatrzył w godność, równą miłości. Warto na nowo sięgnąć po tę sztukę.
Zdaje mi się, ze Teatr Dramatyczny pragnął, wystawiając "Medeę", dopuścić do głosu młodą aktorkę, Jadwigę Jankowską-Cieślak. "Medea" w transkrypcji Dygata, jest jej zapewne bliska. Akcentuje gniew i niepokój, maskowany pewnością siebie. Już w rozmowie z Kreonem próbuje przełamać rozkaz banicji, rzuca mu się do nóg. Wobec Jazona zaznacza skłębienie odruchów: szczerze mówi o swej nienawiści, okłada go pięściami; ale gest ten jest, mimo wszystko, bliski próbie miłosnego powrotu. Pewną część swych kwestii mówi Cieślak-Jankowska na ziemi i, przytulona, jakby chcąc uspokoić wzburzenie. Wyraźny jest zamysł mówienia tekstu w sposób niecodzienny, antynaturalistyczny Nawet za cenę nieoczekiwanego zawieszenia głosu. Ale troska o słyszalność, o mówienie precyzyjne, o operowanie głosem, nie zawsze jest dostateczna. Być może, iż warunki sali, gdzie "Medeę" wystawiano, mają znaczenie. Stawiają rygorystyczne wymagania.
Reżyser, Stanisław Brejdygant wprowadził akompaniament: czterech wybornych muzyków wykonuje motyw, skomponowany przez Włodzimierza Nahornego. Chodziło o nastrój. Ale ów akompaniament niekiedy zagłusza aktorów. Dekoracje Marcina Stajewskiego zredukowano do koniecznego, a wymownego "minimum". Kostiumy też uproszczono. W tych warunkach słowo winno zabrzmieć ze szczególną wyrazistością.
Tylko niektórzy wykonawcy w pełni pokonują owe trudności. Przede wszystkim Mieczysław Milecki jako Kreon, opanowany w bezwzględności tyrana, popełniającego jeden tylko błąd (odroczenie banicji), oszczędny w celowym geście. Dykcyjnie jest bardzo wyrazisty Marek Bargiełowski; jednak rola Jazona nie pozwala na zróżnicowanie działań. Bolesław Płotnicki zaznacza ostrożność Ateńczyka zachowującego prawa gościnności, bez ryzyka kompromitacji. W chórze - pięknie traktuje słowo Halina Dobrowolska.