Artykuły

Spotkania i rozstania

"Pożegnania" w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Szymon Spichalski w serwisie Teatr dla Was.

Scenografia stworzona przez Magdalenę Maciejewską zdaje się sugerować, że rzecz dzieje się współcześnie. Tuż przy barze, przy którym dojdzie do spotkania Pawła i Lidki, stoi abstrakcjonistyczna rzeźba. Świat przedstawiony w przedstawieniu jest wizualnie wypolerowany na połysk, niczym stolik we wspomnianym klubie. Jedynie kostiumy przypominają o niezbędnym kontekście historycznym.

Paweł przedstawia się jako syn bogatego mieszczanina. Glińska w ślad za Dygatem akcentuje rozgoryczenie młodego człowieka. Pierwszoosobowa narracja książki ma odpowiednik w nieco przydługich tyradach Marcina Hycnara. Monologi te nie są na szczęście pozbawione charakterystycznego Dygatowskiego dowcipu. Paweł dopiero wchodzi w dorosłe życie, choć już jasno dostrzega ponure absurdy świata dookoła niego. Nie godzi się na hipokryzję społeczeństwa, szowinizm czy antysemityzm. Trudno go jednak nazwać idealistą. Ma w sobie zblazowanie, które nie przeszkadza mu jednak w nawiązaniu kontaktu z Lidką. Wzajemna relacja młodej pary rozwija się tak, jak u Dygata.

Po raz pierwszy zawodzi jednak psychologia, będąca przecież specjalnością Glińskiej. Jak banalnie by to nie brzmiało: nie czuć chemii między Hycnarem a Patrycją Soliman (Lidka). Być może chodziło o stworzenie pewnej bariery między nimi. Tylko że to właśnie wzajemne zauroczenie było zdarzeniem, które determinuje pozostałe wydarzenia w przedstawieniu. W spektaklu Narodowego staje się ono tylko pretekstem do zakreślenia pewnej wizji świata. Język teatru pozwala na wiwisekcję wyraźniejszą niż w książce. Glińska inspirowała się być może ,,Pożegnaniem jesieni" Trelińskiego. W ,,Pożegnaniach" obserwujemy świat, który chyli się ku upadkowi. Kolejnym obrazom towarzyszy melodyjny jazz lub inne gatunki muzyki z lat 20. i 30. Choć Europa nie upada tak spektakularnie jak w adaptacji Witkacego, przyczyną jej upadku jest dekadencja, egoizm i relatywizm. Paweł przypomina Kordiana, który poznaje kolejne kraje i coraz bardziej rozczarowuje się światem. Przedstawienie powiela przekaz książki, która pokazuje stracone pokolenie rocznika 1920. Jest w postaci Hycnara coś z nihilizmu (w którym ostatecznie pozostaje), i to go różni od tytułowego bohatera Słowackiego. Młody aktor drażni poważnymi błędami w dykcji. Zbyt dużo słów na jednym wydechu powoduje, że kiepsko go słychać w ostatnich rzędach. Ale i trudno uwierzyć, że cokolwiek w postawie mężczyzny zmienia się po pobycie w Auschwitz. Kreacja Hycnara tchnie monotonią, jego postać wcale nie ewoluuje. Marazm tamtego pokolenia wyrażał się przecież w tym, że jego marzenia zostały złamane. A tu od początku panuje apatia.

Degrengoladę Zachodu prezentują mieszkańcy Francji. Libertyńska Dodo (Dominika Kluźniak) z Cachardem (Karol Pocheć) przypominają Helę Bertz i hrabiego Łohoyskiego z ,,Pożegnania jesieni". Tylko że są od nich o dobre 20 lat młodsi. Glińska unika zbędnej dosłowności, ale jak na dłoni widać obłudę wspomnianych dwojga. Grozę potęguje samobójstwo Cacharda, które dosłownie elektryzuje atmosferę przedstawienia. Twórcy nie pozostawiają suchej nitki na obrazie ówczesnych Polaków. Najpierw wspomina się tu o przedwojennych narodowcach. Kluczowe spostrzeżenia dotyczą jednak wojennej konspiracji. Pobyt u ciotki Walerki (Ewa Wiśniewska) skutkuje tym, że Paweł poznaje członków podziemnej organizacji zbrojnej. Wydaje mi się, że zbyt pochopnie Glińska podkreśla skłonność arystokracji do patosu. Z jednej strony piętnuje bowiem tanie bałwochwalstwo i pozę. Chętne intonowanie pieśni patriotycznych idzie często w parze z obłudą. Ale ironiczne spojrzenie przechodzi w niesprawiedliwy cynizm. Pojawiające się odniesienia do powstania warszawskiego niebezpiecznie nabierają charakteru modnego dziś dystansu wobec zbrojnego zrywu.

Paweł dostrzega wszędzie maski. Nie opowiada się za żadną możliwością zmiany. Właściwie cały czas pozostaje bierny. Ten marazm musi być skutkiem pewnego doświadczenia życiowego, ale i własnego zgnuśnienia. Samoświadomość nie wyklucza działania. W tę pułapkę wpadł wcześniej Gombrowicz, ale uległ jej także i Dygat. Ironia i dowcip mogą być bronią przed absurdami świata, ale nie mogą stać się murem. Wyjałowiony emocjonalnie Paweł nie budzi współczucia, tylko poirytowanie.

Historia w spektaklu jest zwyczajnie przerysowana. Dlatego też nieprzekonująco wypada tło intelektualne widowiska. Glińska nadała za to przedstawieniu tempo, które potrafi przez przeszło dwie godziny przyciągać uwagę widza. Scenariusz kompiluje najważniejsze i najbardziej sceniczne fragmenty utworu Dygata, co też nie pozostaje bez znaczenia. Aktorzy dobrze czytają intencje reżyserki, dzięki czemu spektakl nabiera niezbędnej lekkości w narracji. Gra nabiera swojej mocy w występie całego zespołu, choć trudno wyróżnić konkretne kreacje. Dynamiczny rytm jest najmocniejszym punktem "Pożegnań". W większym stopniu chodzi chyba właśnie o przedstawienie widzom pewnej opowieści. Niestety zawodzi tło psychologiczne i historyczne, które służą tylko napędzaniu dramaturgii. Rozumiem, że Glińska jest teraz głównie zajęta sprawami organizacyjnymi Teatru Studio. Ale za tymi ,,Pożegnaniami" trudno będzie mimo wszystko tęsknić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji