Artykuły

"Awantura w Chioggi"

Mężczyźni wypłynęli w morze. Kobiety zostały same. Nie ma nic gorszego niż taki babiniec, na którego horyzoncie pojawia się od czasu do czasu tylko jeden niedojrzały mężczyzna. Gotowe go pożreć, każda z osobna, choćby pozostałym na złość. Swarzą się więc te baby, skaczą sobie do oczu. Zbierają się ciężkie chmury...

Ale oto wracają mężczyźni. Wszystko zda się ulegać załagodzeniu i powracać do normy. Tyle tylko, że kobitki swędzą języki. Jednej wypsnęło się słówko, drugiej całe zdanie, poleciała ploteczka, z drugiej strony cały donosik. No i zaczęła się awantura na całą dzielnicę.

Narzeczona nie chce znać narzeczonego. Ukochany rzuca najdroższą. Baba podpuszcza babę. Z anielic wyłażą jędze. Mężczyźni chwytają za kamienie i noże. Amanci próbują targać się na własne życie. Sypią się oskarżenia. Na nic się zdają próby mediacji starszych. Wrzą namiętności. We wszystko wkracza więc przedstawiciel prawa, który na tej awanturze najwięcej korzysta.

Po burzliwych perypetiach, nieporozumienia się wyjaśniają, godzą się zwaśnione pary. Wypogodza się. Wszystko będzie już dobrze. Zapewne do następnego powtórzenia sytuacji, w jakimś nowym wariancie, gdy mężczyźni znowu wypłyną w morze.

Oto w ogólnym zarysie treść "Awantury w Chioggi", pogodnej, wartkiej i hałaśliwej komedii Carla Goldoniego. Jest to swoisty artystyczny "reportaż" z portowego wenecjańskiego osiemnastowiecznego przedmieścia, przesadzony, syntetyczny, kumulujący w jednym miejscu i czasie zdarzenia, które w życiu są bardziej "rozrzedzone", przejaskrawiony, ale dotykający jakiejś prawdy obyczajowej, psychologicznej, społecznej. W każdym razie przed dwoma wiekami ludzie się w tej komedii rozpoznawali, śmiali się z samych siebie, odreagowywali na stresy. Teatr taki zaś był nie tylko rozrywką, ale też swoistą terapią.

Czy dziś też tak może oddziaływać? Sztuka Goldoniego, acz pisał on w niejakiej opozycji do tradycji commedii dell'arte, wyrasta z tego pnia. Jest utworem, kipiącym żywiołem zabawy, otwartym na różne możliwości inscenizacyjne. Nadaje się dziś do terapii zawodowej aktorów, stwarzając pole do dużej inwencji. Może też odstresowywać widzów. Wszak śmiech to zdrowie. A za bardzo zdrowi to my ostatnio nie jesteśmy. I nie do śmiechu nam jakoś.

Ma zatem swój sens sięgnięcie po tę pozycję przez Teatr Polski we Wrocławiu. Patrząc na wyraziste postaci, jakie z inwencją stworzyło na scenie pięć aktorek i siedmiu aktorów, odebrałem ich propozycje jako coś odświeżającego i pociągające zaproszenie do wspólnej zabawy. Każdy z wykonawców wnosi coś własnego, indywidualnego, a np. rzadko ostatnio obecny na scenie Waldemar Głuchowski do końca wykorzystuje pomysł Goldoniego na postać starego gadatliwego Padrona Fortunato z "kluskami w gębie". Mimo tych atutów, przedstawienie z niejakim trudem wciągało mnie w zabawę. A zabawa, gdy nie jest pełną zabawą, to trochę tak, jakby jej w ogóle nie było.

Szukając przyczyn znajdują dwie podstawowe. Pierwsza to taka, że aktorzy sprawiają wrażenie, jakby zadowolili się

wyjściowymi pomysłami. Stworzyli postaci bardzo "fotogeniczne", ale bez wewnętrznej dynamiki. Jakby upozorowane do świetnych fotografii, mniej przystosowane do scenicznego istnienia, żywego działania. Stąd pewna monotonia, a chwilami sztampa, mówiąc nieelegancko.

Druga - łącząca się zresztą z poprzednią - tkwi w niedostatkach pracy reżyserskiej, może w jej pospiechu. Realizatorzy: doświadczony aktor Jerzy Schejbal i olśniewający często świeżymi pomysłami Maciej Wojtyszko nie trafili chyba precyzyjnie w optymalny ton, komedia momentami robi się przyciężkawa, czasami banalna, wyraźnie cierpi na niedostatek wdzięku. W każdym razie nie jest to żywioł pochłaniający widza, wciągający bez reszty w wir zabawy.

Na przedstawieniu, które oglądałem, o wiele bardziej bawili się młodzi, niż starzy. Siedzący przede mną niepełnoletni Degler-junior co chwila wybuchał spontanicznym niepohamowanym śmiechem. Ponieważ ufam reakcjom młodych, nie wykluczam, że spektakl jest lepszy, niż mi się wydaje. Może mnie dziś aż tak jest nie do śmiechu, że nic by nie było w stanie przełamać mojego stresu powszedniego? Z zastrzeżeń jednak całkiem wycofać się nie mogę gdyż pewne "niedoróbki" są po prostu widoczne. Wszakże komedie mają to do siebie, że w kontakcie z dobrze reagującą publicznością mogą rozwijać się, rosnąć. Ta realizacja też ma szanse.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji