Subtelność skandalisty
To przedstawienie podzieli Warszawę. Już na premierze można było usłyszeć skrajne opinie: od zachwytu do zupełnego odrzucenia. Tak się dzieje prawie zawsze, gdy reżyseruje Mariusz Treliński.
Treliński ma tyle samo zwolenników co zdeklarowanych wrogów, energicznie się zwalczających. Zdobył ich już swoim debiutem w filmie fabularnym - rozbuchaną wizją Witkacowskiego "Pożegnania jesieni". Apokaliptyczna opowieść utrzymana w klimacie perwersji na tyle zrosła się z jego nazwwiskiem, że choć upłynęło już ponad 10 lat, do dziś kojarzy się go głównie z tamtą realizacją.
Potem była zupełnie inna w klimacie "Łagodna" wg opowiadania Fiodora Dostojewskiego. Wyciszony dramat z wielką rolą Janusza Gajosa dotarł jednak tylko do najwytrawniejszych kinomanów. Docenili go dziennikarze, przyznając Trelińskiemu swą nagrodę na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdańsku w 1996 roku.
Różnorodne produkcje przygotowuje Treliński na scenie. Zaczął od skandalizującego spektaklu "Lautreamont - Sny" w warszawskim Teatrze Studio. Ale ma też na koncie klasykę - "Makbeta" w Teatrze Powszechnym. W tym przypadku nawet zwolennicy reżysera nie znajdowali argumentów na jego obronę...
Wiśnie - precz!
"Król Roger" jest trzecim spektaklem operowym Trelińskiego. Zaczął w 1995 roku od awangardowego "Wyrywacza serc" Elżbiety Sikory wg francuskiego skandalisty Borisa Viana. Ten spektakl powtórzył dwa lata później w Centre Pompidou w Paryżu.
Do piątku jego najważniejszą operową wizytówką była niezwykła "Madame Butterfly" Pucciniego w warszawskim Teatrze Wielkim. To był szok, dla większości pozytywny, choć byli i tacy, dla których Butterfly powinna nieodmiennie umierać pośród papierowego kwiecia. Treliński zaproponował nowy klucz, wyrzucił ze sceny japońską cepeliadę i nadał operze wymiar tragedii ponadczasowej, co było możliwe dzięki współpracy ze scenografem Borisem F. Kudlićką i genialną Butterfly - Izabellą Kłosińską.
Wiele obiecywano sobie po nowej - pierwszej po 14 latach - realizacji "Króla Rogera" w warszawskim Teatrze Wielkim. Połączenie niezwykłego w operze tematu i dwóch osobowości
- Szymanowskiego i Trelińskiego - mogło być albo wielkim sukcesem, albo totalną klęską. Niecierpliwość wykazywali i zwolennicy, i przeciwnicy reżysera.
Matrix to betka
Po premierze wszyscy uważają, że zdobyli argumenty na potwierdzenie swojej tezy. I przytaczają na swoją korzyść te same fakty.
Pierwszy akt - pierwszy szok. Unoszące się w powietrzu kadzidła wciągają widza w magiczny świat rytuału, w którym pojawienie się zmysłowej postaci - tańczącego alter ego Rogera, niepokojąco podobnego do wcielenia pożądania - pięknego Pasterza - już nie dziwi. To własne lęki Rogera?
Wbrew tekstowi Pasterz nie jest kędzierzawym młodzieńcem. Jest odcieleśnionym, eterycznym kapłanem, bogiem i demonem w jednej osobie. Konflikt nie polega już tylko na homoerotycznej fascynacji Rogera. Zgodnie z łatwą do zagubienia ideą autorów libretta Szymanowskiego i Iwaszkiewicza uzyskuje wymiar ponadzmysłowy, religijny.
Drugi akt na pozór jest tradycyjny. Pałac Rogera to wpadający w kicz melanż gotycko-arabski. Znów jednak czeka nas niespodzianka - to nie straże próbują obezwładnić boga-Pasterza. Sam Roger musi się z tym zmierzyć i oczywiście przegrać.
I wreszcie w akcie trzecim - futurystyczna wizja na wpół z Dalego, na wpół z "Matrixa". Niesamowita plastycznie i poprzez dystans dzielący postaci (Roksana śpiewa na wysokości ok. 8 metrów, Pasterz unosi się jeszcze ponad nią) podkreślająca samotność bohaterów. Oślepiony jak Edyp, Roger pozostanie sam, pogodzenie ze sprzecznymi siłami, drzemiącymi w nim samym wyzwoli go i... zabije.
Nietradycyjny ten "Roger" i to jest jego siła. Muzycznie - bardzo dobry, choć nie idealny. Orkiestra pod dyr. Jacka Kaspszyka potrafi wygrać wszystkie niuanse, lecz w forte zagłusza solistów. Świetnie spisują się chóry. Oprócz Wojciecha Drabowicza (Roger) i Krzysztofa Szmyta (Edrisi) soliści miewają kłopoty. Całość jest jednak muzycznie olśniewająca, szczególnie mistyczny hymn z pierwszego aktu i wystylizowany orientalnie akt drugi. Najważniejsze - panuje rzadka zgodność koncepcji reżysera i muzycznej strony spektaklu.