Piekło, wódka i pomidory
Na samo dno beznadziei schodzimy z czwórką bohaterów "Merylin Mongoł". Nie ma wyjścia, jest za to wódka i pomidory...
Życie bezgranicznie boli i Nikołaj Kolada potrafi sprawić, że cały dramat dzisiejszej prowincjonalnej egzystencji włazi pod skórę i ściska za gardło.
Nędzne, brudne mieszkanie. Ścianki zaznaczają granice pokoi. Drzwi odgradzają od korytarza (celna scenografia Grzegorza Małeckiego). Żeby zająć miejsca na widowni, idziemy tak, jak szliby mieszkańcy tamtego parszywego domu w jakiejś głuchej mieścinie. W centrum uwagi jest delikatna Ola - nazywana Merylin Mongoł (Gabriela Muskała). Czy naprawdę jest chora, czy tylko prowadzi swoją grę z losem? Nie chce jej się wstawać ani wychodzić, bo tak właściwie - po co? Przecież to nic nie zmieni. Czy za drzwiami czekają coś lepszego niż spotkanie z jurnym prostakiem, żonatym sąsiadem Miszą (Mariusz Jakus)? Co czeka jej ładną siostrę Innę (Ewa Beata Wiśniewska)? Mąż się utopił, a może uciekł, miała wielu kochanków, a teraz jedną butelkę zastępuje następną i bełkocze o tym, jak jest i jak cudownie będzie, byle coś się zdarzyło. Niechby nawet trzęsienie ziemi... W tym wódczano-pomidorowym piekle zjawia się Aleksiej (Marek Kałużyński), nieśmiały marzyciel wierzący w mądrości z książek i siłę własnego talentu. Dla obu dziewczyn jest objawieniem i opatrznością, dla Miszy zagrożeniem. I tępa, brutalna siła weźmie górę nad nadzieją. Zresztą - obcy ma swoją tajemnicę i kto naprawdę wie, skąd przybył i przed czym ucieka? Barbara Sass filmowo wyreżyserowała przerażającą przypowieść o współczesności, w której nie da się żyć i nawet trzęsienie ziemi boi się poruszyć tak piekielnymi zakątkami globu. "Merylin Mongoł" to przeciągły krzyk, przechodzący czasem w skowyt. To najprawdziwszy horror, w którego akcji uczestniczymy. Aktorski kwartet wszechwładnie panuje nad widownią. Prym wiedzie Muskała - jest wstrząsająca i perfekcyjna w budowaniu wizerunku postaci niezwykłej, a tak zwyczajnie cierpiącej. Czasem w pijackich popisach szarżuje Wiśniewska, ale i to się tłumaczy temperaturą zdarzeń. Konsekwentny i arcyprzekonujący jest Jakus. Talent i umiejętność gry na wszystkich strunach potwierdza Kałużyński.
"Merylin Mongoł" to długi (może aż nazbyt) spektakl, który ma w sobie coś z terapii szokowej. Tego się nie da zrzucić z siebie po wyjściu z teatru.