Artykuły

A wy nic, tylko gracie

[brak daty]

Felietonista "Ekranu" Cyklop zauważył niedawno trafnie, że gdyby znany "wieszcz" emigracyjny - ongiś cięty satyryk - Hemar krążył po obecnych teatrach satyrycznych Warszawy i wybierał numery, nadające się do wykonania w londyńskich lub paryskich teatrzykach emigracyjnych, mógłby z nich zatwierdzić "dobre dwie trzecie" nie dlatego, żeby miały być "anty" ale że są nijakie, że mogą wprawdzie "każdy program wypełnić dość strawną i nie pozbawioną smaku papką", lecz niczym więcej.

To spostrzeżenie można w pełni odnieść do ostatniego programu Buffo. Trochę tu niezłych dowcipów, miłych piosenek, odświeżonych anegdot (na scenie i w programie teatralnym) - występują wyborni aktorzy, ze świetną Kwiatkowską na czele - a całość chłodnawo-letnia, w każdym razie ani zimna ani gorąca. Uśmiechamy się, bijemy brawo raz żywiej raz ospale, potem odbieramy "wierzchnie okrycia" z szatni, odchodzimy, zapominamy. Czy takie powszednie, prześlizgowe programy mają prawo bytu, mogą korzystać z życzliwości i... pobłażliwości, i wypełniać salkę Buffo do następnego programu satyrycznego? Ani chybi. Podwieczorki przy mikrofonie, wieczorki przed szklanym ekranem też bywają przeważnie takie. Dzień powszedni jest usprawiedliwiony, nawet nieunikniony, pod warunkiem... Ale o tym w zakończeniu recenzji, bo najpierw trzeba o konkretnym programie.

Jako dostarczyciele tekstów i tym razem przodują w Buffo Wacław Stępień i Zdzisław Gozdawa, chociaż dyrektor, kierownik i reżyser Krukowski za trzech satyrycznych wieszczów ogłasza Marianowicza, Minkiewicza i Osękę. Gozdawa i Stępień wprowadzili do programu od siebie parę dowcipnych skeczów, scenek, piosenek, chociaż niepotrzebnie zabawny, jak się zdaje, "Człowiek z karabinem" był wydukany aż dwukrotnie: przez suflera i przez aktora. Trzech wieszczów natomiast niezbyt się wysiliło w wariacjach na temat "Powrotu taty", mimo że tu i ówdzie błysnął wersyfikacyjnym talentem Janusz Minkiewicz. Satyra (pióra tychże) "Nasza telewizja" - dobrotliwa jak cały program ale śmiesząca i bądź co bądź nowa. Dwie ballady ("O Murzynku" i "Pruska") nieco wytarte od użycia.

W gronie utalentowanych wykonawców bezwarunkowo wysunęła się na czoło Irena Kwiatkowska w gwoździu programu: monologu "Kobieta sama": z dość błahego, chociaż nie pozbawionego zręcznych chwytów tekstu robi Kwiatkowska małe arcydziełko estradowej sztuki, w którym finezja spostrzeżeń psychologicznych idzie w parze z finezją aktorskiego wykonania. Kwiatkowska ma swój zdecydowany styl; ale, na szczęście, nadal mało z maniery.

Drugim gwoździem programu jest "Calypso-Ensemble", pyszna parodia rewelersów w wykonaniu Jonkajtysa, Machowskiego i Żórawskiego pod przewodem Dymszy. Niezawodny Adolf Dymsza błysnął poza tym jako detektyw w parodii telewizyjnej "Kobry". Swą znaną kulturę estradową okazał Tadeusz Olsza w słabawym monologu "Na trzeźwo", a Kazimierz Krukowski w "Pożarze" (nowy wariant z cyklu porażniczego). Saturnin Żórawski poszukał oryginalnego rozwiązania recytacyjnego "Ballady pruskiej", Korsakówna i Belczyńska i wabią urodą i swobodą estradową, a Jonkajtys i Machowski swobody tej z programu na program nabywają coraz więcej. Inni grający nie bardzo mają w czym grać. Ponadto śpiewają Pellegrini i Szpądrowska, a ukazują się też Grossówna i Halmirska.

Zdaję sobie sprawę, ze Gozdawie i Stępniowi - wszyscy ich bardzo lubimy i naprawdę cenimy ich talent, pracowitość, wytrwałość - wyda się ten sąd w całości zbyt surowy, może krzywdzący. I wiem, co mi zechcą odpowiedzieć, znam ich argumenty. Ale traktuję tę recenzję profilaktycznie. Gozdawa i Stępień mają pono przejąć od jesieni pełną odpowiedzialność artystyczną za Buffo. Tym bardziej należy im znowu (bo nie pierwszy raz o tym piszę) przypomnieć o zadaniach i obowiązkach satyry. Satyry walczącej, która obecną "nijakość z premedytacją" (określenie Cyklopa) winna zastąpić konsekwentnym atakiem na dwa fronty, bezwzględnym atakowaniem naszych własnych braków, błędów, bolączek, głupstw i bałaganów. Ale także co najmniej równie bezwzględnym atakowaniem naszych przeciwników. Wolno, owszem, domagać się jak największych swobód dla ostrości krytyki, wolno, proszę bardzo, walczyć o jak największe względy i jak najszerszy margines tolerancji... ale, pod niezbędnym warunkiem, że całość przesycona będzie satyrą walczącą o zwycięstwo naszego świata, naszych zadań, zwycięstwo na codzień i w perspektywie. Wtedy zgoda, zgoda i bóg (satyry) rękę poda. Ale dopiero wtedy. Gdy znikną mdłe uniki i wstydliwe kompromisy z drobnomieszczaństwem czy wręcz z kołtuństwem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji