Artykuły

Ech, Ci artyści-spryciarze!

"Madame" w reż. Jakuba Krofty w Teatrze Na Woli w Warszawie. Pisze Marek Kubiak w serwisie Teatr dla Was.

Któż z nas nie ma na swoim koncie podobnego zauroczenia, platonicznych miłostek i zapatrzenia w belfrów, którzy potrafili nas czymś ująć, albo w okresie burzy hormonów wydawali nam się po prostu fizycznie tak atrakcyjni i skoncentrowani jedynie na nas, że nie sposób było nie popaść w świat fantazji? Dla wielu z nas takie zauroczenia kończyły się wyborami dalszych kierunków nauki, obieranymi zawodami, decyzjami życiowymi, a w najgorszym przypadku spektakularnymi sukcesami w tym-jednym-jedynym-przedmiocie wykładanym przez naszych idoli. I choć powody tego zainteresowania nauką były absolutnie nienaukowe, kto miałby je za złe nastoletnim wrażliwcom?

Zręczna adaptacja wyśmienitej literatury to równie wybaczalny podstęp, jakiego chwycili się autorzy inscenizacji "Madame" w Teatrze na Woli. Od tego się zaczynać powinno, jeśli chce się uniknąć ostrza krytyki fanów Libery, którzy z całą pewnością na ten spektakl poszli w pierwszej kolejności, urzeczeni urokiem książki. Ech, Ci artyści-spryciarze! Odtąd już wybaczamy im wiele: to, co kiedy indziej mogłoby być uznane za efekciarskie, staje się nagle efektowne; uproszczone schematy znane już nie od dziś nie irytują, a dodają swojego rodzaju młodzieńczego uroku; techniki audiowizualne wykorzystywane w tym spektaklu, jeszcze do niedawna nie do pomyślenia w teatrze żywego planu, tutaj bronią się wyśmienicie, a cały "kinowy wymiar" teatru w tym ujęciu, w opowieści o tych czasach - wręcz staje się nieodzowny. Lekkość to największy walor tej sztuki; poczucie humoru i dystans do groteskowych uczuć licealisty wobec swojej nauczycielki kradną uwagę i sympatię widzów w bardzo różnym wieku (na widowni znalazła się wycieczka "wczesnych licealistów", którzy reagowali równie żywo, co część publiczności doskonale pamiętająca swoje licealne czasy w latach 60-tych). W tym przedstawieniu równolegle i z odpowiednią równowagą prowadzi się narrację w dwóch wątkach: wątek zauroczenia Bohatera i platonicznej miłości do Madame oraz portretu czasu PRL-u, który przy całej swej szarości i nijakości, nagle dowcipnie opisany, staje się barwniejszym tłem akcji. Pomostem jest mini-dochodzenie, jakie inteligentny licealista prowadzi na potrzeby swojego zapatrzenia w panią profesor od francuskiego, które urasta do rangi kryminalnej historii zręcznie finalnie rozwikłanej.

Doskonale główną rolę nastoletniego czułego-detektywa udźwignął Waldemar Barwiński; monolog wewnętrzny przeplata się w jego przypadku z wszystkimi planami akcji, gwarantując wartkość narracji - wszędzie go pełno, a jednak nie ma się go dość i wręcz czeka na jego kolejne kwestie. Za humor sytuacyjny i humor postaci odpowiedzialni stają się w tym spektaklu głównie Paweł Domagała i Olga Sarzyńska (dla mnie osobiście nieco zbyt skłonni do przerysowań). Nie do końca przekonuje mnie natomiast Aleksandra Bożek w roli tytułowej - owszem, zdystansowana, nieufna i chłodna w relacjach z innymi, a jednak chyba zbyt mocno skoncentrowana na sprawianiu wrażenia kobiety kipiącej sexappealem. Sceny zespołowe i walory ruchowe są tutaj jak perełki (scena w autobusie, apel szkolny, scena na Mont Blanc czy sen erotyczny Bohatera), a wszystko to przy żywej muzyce jazzbandu - świetny pomysł.

Czy taki materiał-samograj można było "sknocić"? Wierzcie mi, można! Czy operowanie wachlarzem chwytliwych rozwiązań teatralnych, w imię dobrej rozrywki, jest zatem grzechem cwaniactwa? Może być, ale w tym przypadku mówimy wyłącznie o grzechach wybaczalnego teatralnego sprytu i błyskotliwej inteligencji. Może zbyt często zapominamy bowiem, że jak w życiu jest czas na błędy młodości, tak i w teatrze jest czas na zabawę również?!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji