Artykuły

Zaproszenie na "Koronację"

Przed 330 laty wystawiono w Wenecji świeżo skomponowaną operę mistrza Monteverdiego - "Koronację Poppei". Historia tego gatunku muzycznego liczyła się w owym czasie zaledwie na cztery dziesięciolecia...

Ówczesne opery były zgoła różne od tych, do których przyzwyczaił nas wiek XIX, nie mówiąc już o XX: były raczej melorecytacją niż śpiewem w dzisiejszym tego słowa rozumieniu, raczej dość statycznym teatrem niż koncertem w kostiumach. Za kanwę ich akcji służyło bądż wydarzenie historyczne, z reguły nader skomplikowane i dramatyczne, bądź też mitologia. Czynnikiem pierwszorzędnym, jak w teatrze, było słowo; muzyka - podobnie jak ruch sceniczny, gest, dekoracje - dodawała słowu wagi, znaczenia, wyrazu. Była to sztuka szlachetna, pełna głębokiego patosu, szczerej, choć nieco koturnowej dramatyczności.

Dziś muzykę owej epoki chętnie określamy jako "pełną prostoty" i - popełniamy wielki błąd. Gdy zestawimy ją z operami ostatnich dwóch stuleci, wyda się nam istotnie prosta: nie posługuje się wszak wielkim aparatem wykonawczym, nie wprowadza wielkich scen zespołowych, nie używa skomplikowanych form... Lecz w owej zewnętrznej prostocie kryje się tak wiele treści, tak wiele specyficznego piękna i tak dużo trudności, że kto wie, czy wystawienie "Koronacji Poppei" nie jest zadaniem ponad możliwości nawet dobrego współczesnego teatru operowego...

U Monteverdiego więź pomiędzy słowem i muzyką jest nierozerwalna, więź pomiędzy muzyką a gestem scenicznym nieodzowna. Postaci nie mogą tu być - ani wokalnie, ani tym bardziej aktorsko - umownymi namiastkami. Jeżeli mamy uwierzyć w prawdziwość rozgrywanego na scenie dramatu, jego bohaterowie muszą nas pod każdym względem przekonywać.

U Verdiego, Pucciniego, Gounoda wystarcza czasem to, co nazywamy konwencją operową; u starych mistrzów, u starych mistrzów, u Monteverdiego, Haendla - wręcz nieodzowna jest najdoskonalsza synteza świetnego aktorstwa z doskonałym śpiewem. Wymagania zaś, jakie pod względem wokalnym stawia "Koronacja Poppei", są o wiele wyższe od tych, do jakich przywykli i śpiewacy tradycyjnej opery, i jej słuchacze.

Teatr Wielki w Warszawie wystawił "Koronację Poppei" jako polską prapremierę tego dzieła. Pomysłowi wypada przyklasnąć. A realizacji?

Wydaje mi się, że zasadniczym błędem było wystawienie "Koronacji Poppei" na dużej scenie. W sali kameralnej opera ta zabrzmiałaby zapewne dużo lepiej, scenicznie zaś byłaby o wiele wyrazistsza, Liczne monologi-ariosa bardziej by chyba przekonywały; sceny z udziałem postaci alegorycznych byłyby czytelniejsze. Lecz - siłą rzeczy - wzrosłyby jeszcze bardziej wymagania wobec odtwórców.

Niewielu jest w Polsce śpiewaków, którzy umieliby śpiewać dawną muzykę naprawdę po mistrzowsku; niewielu ich jest zresztą na świecie. Trudno za to winić kogokolwiek: muzyka XVII czy XVIII wieku jest tak różna od tej, którą wykonuje się na co dzień... Są oczywiście artyści, którzy siłą swego talentu potrafią przełamać barierę czasu dzielącą ich od muzyki Monteverdiego; należą do nich - w warszawskiej realizacji - Krystyna Szostek-Radkowa (Oktawia, żona Nerona), Edmund Kossowski (filozof Seneka) i częściowo Jerzy Artysz (Otton). Czy można jednak wymagać takiego talentu od wszystkich śpiewaków operowych?

Czy można wreszcie od śpiewaków operowych wymagać umiejętności poruszania się po scenie w rzymskich strojach? Zapewne nie; z tego też widocznie założenia wyszła autorka kostiumów, która przyodziała starożytnych bohaterów w stroje renesansowe, średniowieczne lub operetkowe, co - rzecz prosta - nie przyczynia się do większej wiarygodności akcji scenicznej. Niemniej niektóre przynajmiej momenty zostały rozwiązane scenograficznie w sposób bardzo piękny (śmierć Seneki).

Realizatorzy "Koronacji Poppei" stanęli w ogóle przed niezwykle trudnym zadaniem. Czy można mieć pretensje do reżyseria Ludwika René, że mając do dyspozycji śpiewaków, nie aktorów, nie stworzył przedstawienia w pełnym tego słowa znaczeniu? W konkretnych warunkach było to po prostu niemożliwe, to zaś, co udało się uzyskać, powinno być i tak poczytane za sukces.

Operę Monteverdiego warto więc zobaczyć. Raz po raz - mimo wszystkie niedostatki realizacji - uwydatnia się piękno tego dzieła, jego odmienność od tego, co zwykle się w operze ogląda, jego własny, niepowtarzalny klimat wyrazowy. No i warto poznać styl starej opery - już chociażby po to, by docenić rangę tego gatunku sztuki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji