Jak w orkiestrze
W "Sercowej chorobie" znakomity aktor Jerzy Stuhr wspomina, jak to było z "Kontrabasistą". W jakiś ponury dzień zaczepiła go młoda germanistka, polecając lekturę przetłumaczonego tekstu. Miała nadzieję, że tekst ten aktora zainteresuje i się nie pomyliła. Niechętnie wprawdzie zabrał się do lektury, by wkrótce być całkowicie pod urokiem. Zastrzegł sobie do niego wyłączność, przygotował na scenę i od lat grywa "Kontrabasistę" z ogromnym powodzeniem. Niedawno mieliśmy okazję obejrzeć ów monodram w brawurowej interpretacji Stuhra również w Gdyni i miejmy nadzieję, że jeszcze kiedyś go na wybrzeżu będziemy gościć. Przy okazji przedstawienia, którego wizytówką są w zasadzie dwa słowa - tytuł i nazwisko wykonawcy, uwagę jednak zwróciła też osoba autora. Jest nim Patrick Suskind, którego "Pachnidło" już chyba zniknęło z księgarskich półek, bo zalety dobrej prozy szybko się docenia.
Suskind, czterdziestoczterolatek urodzony w Bawarii kształcił się muzycznie (miał być pianistą, nie kontrabasistą), ale obecnie para się literaturą. "Zatrudniam się - napisał o sobie - jako autor krótkich, nie publikowanych kawałków prozatorskich i dłuższych nie zrealizowanych scenariuszy filmowych, którymi zarabiam na życie."
Nawet w tej krótkiej wypowiedzi na własny temat przejawia ironiczny dystans, tak charakterystyczny dla jego pisarstwa. "Kontrabasista" bowiem, tak świetnie przez Stuhra interpretowany, jest tekstem, który sam w sobie urzeka. Celnością sformułowań, błyskotliwością, erudycją i to nie tylko muzyczną, metaforyką i przede wszystkim humorem. Przekonajcie się o tym sami, czytając ten niewielki tekst wydany właśnie w serii "Biblioteka Diogenesa" przez Kantor Wydawniczy SAWW z Poznania. Książeczka skromna, a radość naprawdę wielka.
"Kontrabasista" to - o czym wiedzą ci, którzy mieli okazję oglądać monodram Stuhra - monolog tytułowego kontrabasisty, maleńkiego "pionka" w wielkiej symfonicznej orkiestrze, który opowiada swoje życie. Opowieść snuje w ciasnym mieszkanku, szykując się powoli do wieczornego występu. Gawędzi niby to o muzyce, o swoim instrumencie i pracy, ale tak naprawdę odkrywa przed nami kompleksy, tęsknoty, marzenia. Niepostrzeżenie też, co pewien czas, ten jego wywód przybiera ton gorzki, jak gorzkie bywają refleksje o rzeczywistości nie umywającej się do wyobrażeń i oczekiwań. Doskonale wiemy, co gnębi bohatera, kiedy przekonuje nas, jak ważnym instrumentem jest w orkiestrze kontrabas i gdy, słuchając płytowego nagrania, gorączkowo zwraca naszą uwagę na fragment z udziałem kontrabasów, słowami: to ja tam gram! Jest w tym dramat człowieka, który jak każdy pragnie być dostrzeżony i chce podkreślić własną zasługę, a także dramat artysty, który z braku "bożej iskry" jest tylko "rzemieślnikiem". Ale opowieść bohatera o orkiestrze i roli kontrabasu w historii muzyki ma też inny podtekst, na który zresztą sam tekst miejscami bezpośrednio wskazuje. I chociaż porównanie orkiestry do społeczeństwa, w którym obowiązuje pewna hierarchia, a każdy, zajmując określone w niej miejsce, ma jakąś rolę do spełnienia, nie jest odkrywcze, to jednak w prozie Suskinda nieoczekiwanie nabiera świeżości.