Artykuły

Gombrowicz - bez Gombrowicza

Gdyśmy siedzieli z Gombro­wiczem w kawiarni, w gronie młodych, podnosiłem się nieraz mówiąc, że idę na premierę. Autor "Ferdydurke" z komicz­nym zgorszeniem podnosił oczy ku sufitowi: "Czy panu nie szkoda czasu? Lepiej się napić kawy, czy wódki". Nie wiedzie­liśmy, że w tym czasie już prze­kazał do druku swą "Iwonę, księżniczkę Burgunda", a nieba­wem miał się starać o jej wy­stawienie za pośrednictwem za­łożonego przez Boya, "Młodego Teatru".

Potem napisał "Ślub" i "Ope­retkę" (nie licząc pierwszej jej wersji, "Historii"). Jednak do teatru nie chodził ani w Ar­gentynie, ani w Berlinie, ani we Francji. Teatry, jakby się chcia­ły "zemścić" za ten bojkot i za­częły pięknie Gombrowicza wy­stawiać.

Ale ich "zemsta" sięgnęła da­lej. Adaptacja powieści jest w teatrze ryzykowna, grozi odcię­ciem korzeni, zubożeniem, zwi­chnięciem. Tym bardziej - pro­za nowoczesna, pełna niuansów, wymagających poufnej lektury. Gombrowicza nie trzeba było znać osobiście, by wyczuć jego niesmaki, niezadowolenia ze świata i siebie. Było więc przed­sięwzięciem karkołomnym prze­niesienie na scenę "Ferdydur­ke", z którego w ten sposób tyl­ko szczątki ocalały. Natomiast rozgłos zdobyła adaptacja "Transatlantyku", dokonana przez Mikołaja Grabowskiego i przezeń wyreżyserowana. Po­znałem ją ostatnio w Krakowie, w Teatrze im. Słowackiego.

Początek spektaklu brzmi efe­ktownie, choć daleki jest od Gombrowiczowskiej dwuznacz­ności. Autor zjawia się w Ar­gentynie, zaskoczony wojną. Je­den z rodaków radzi mu, jak Szambelan w "Jowialskim": "Udaj się do ambasady, albo nie udaj. Pomogą ci, albo nie po­mogą". Pisarz decyduje się za­pukać. Zostaje przyjęty z mie­szaniną zakłopotania i rzekomej serdeczności, uznania i niechęci. Owe sceny w ambasadzie są efektowne, choć z natury rzeczy obciążone szczyptą demagogii. Ratuje je gra Feliksa Szajnerta (Radca), a przede wszystkim Ka­zimierza Witkiewicza (minister pełnomocny, pełen namaszcze­nia). Następuje kilka epizodów scenicznie zagmatwanych. Poja­wia się sprawa bogatego homo­seksualisty, Portugalczyka. Naj­efektowniejsza jest scena poje­dynku bez kul. Od tej chwili spektakl się załamuje. Kpina z rodaków i cudzoziemców staje się pamfletem. Epizody pederastyczne powtarzają się i wloką.

Pierworodnym grzechem jest brak Gombrowicza. A raczej je­go obecność - fałszywa. Jacek Chmielnik ma powierzchowność i warunki dokładnie przeciwne tym, które można wysnuć z lektur i wspomnień (także argen­tyńskich). Czy nawet - z ducha samego spektaklu. Chmielnik ob­jawia nieśmiałość i bezradny wdzięk zagubionego młodzieńca. Tymczasem styl Gombrowiczowskich utworów ukazuje człowie­ka skomplikowanego, markują­cego pewność siebie, imponują­cego kpiną, nieraz bezlitosnego.

Jest to więc Gombrowicz - bez Gombrowicza. Także i w sensie przenośnym. Na próżno biorą udział w spektaklu tacy aktorzy, jak Marian Cebulski, Urszula Popiel, Wojciech Ziętarski, Hugo Krzyski, Leszek Ku­banek, Jan Peszek, Władysław Dewoyno. Na próżno scenograf Jacek Ukleja wyposaża pałac portugalskiego pederasty. Zada­nie reżysera i wykonawców by­ło kwadraturą koła.

Na szczęście, premiera "Iry­diona" do której teatr staran­nie się przygotował, zapoczątkuje zapewne okres nowy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji