Artykuły

Wobec przeszłości

W 1953 roku, po ukazaniu się "Trans-Atlantyku" Miłosz pi­sał do Gombrowicza: "Polacy, których pan próbuje wyzwolić z polskości, są biednymi cieniami o niezwykle słabym stopniu istnie­nia... Inaczej mówiąc postępuje pan czasami jakby tamto, to jest ta cała likwidacja, straszliwie skute­czna, tam w Polsce nie istniała, jakby Polskę zmiótł kataklizm księżycowy, a pan przychodził ze swoją odrazą do niedojrzałej, pro­wincjonalnej Polski sprzed 1939 roku".

Gombrowicz odpisał Miłoszowi: "Poprzez Polskę z 1939 roku "Trans-Atlantyk" celuje we wszy­stkie polskie teraźniejszości i przy­szłości, gdyż mnie idzie o przezwy­ciężenie formy narodowej jako ta­kiej, o wypracowanie dystansu do wszelkiego "stylu polskiego", ja­kim by on nie był. Dziś Polacy w Kraju też poddani są pewnemu "stylowi polskiemu", który tam ro­dzi się pod presją nowego życia zbiorowego".

Jak zaklasyfikować to dzieło? Sam autor mówił: "Trans-Atlantyk" jest po trosze wszystkim: sa­tyrą, krytyką, traktatem, zabawą, absurdem, dramatem - ale ni­czym nie jest wyłącznie, ponieważ jest tylko mną, moją "wibracją", moim wyładowaniem, moją egzystencją".

Tę nową egzystencję rozpoczął pisarz w obliczu walącego się świata, gdy 1 sierpnia 1939 roku wylądował w Buenos Aires. Swoje ówczesne odczucia i te późniejsze, z okresu polskiego Października, streścił w 1957 roku w zdaniach: "Przeszłość zbankrutowana. Teraź­niejszość jak noc. Przyszłość nie dająca się odgadnąć. W niczym oparcia. Załamuje się Forma pod Ciosami powszechnego Stawania się. Co dawne jest już tylko impotencją, co nowe i nadchodzące, jest gwałtem". Trzeba przyznać, że sło­wa te nabierają dziś szczególnego znaczenia.

W "Trans-Atlantyku" Gombro­wicz opowiada staroświecko-gawędziarską prozą, jak to w przed­dzień wojny w Argentynie wylądo­wał i jak go tam wojna zastała. Ale ta opowieść, jak zwykle u Gombrowicza, to tylko pretekst dla "krytyki, traktatu, zabawy...". Ta­ka luźna struktura utworu nastrę­cza przy adaptacji zrozumiałe trudności - to pierwsza sprawa. A druga: na ile to "wyładowanie" Gombrowicza aktualne jest w ob­liczu naszej nowej teraźniejszości i jej skomplikowanych problemów? Wydaje się, że reżyser Mikołaj Grabowski nie postawił sobie tego ostatniego pytania, choć od niego powinien zacząć. Natomiast dbał bardzo o zachowanie nienaruszal­ności przebiegu akcji, chronologii wydarzeń i obecność osób, które ukazują się w powieści - by nie na­ruszyć jej naturalnej struktury. Sądził, że w ten sposób pozostaje w zgodzie z autorem, ale jak się okazuje, zależy to nie tyle od owej czysto zewnętrznej zgodności, co od uchwycenia ducha powieści, jej idei przewodniej.

Wychodząc z założenia, że istotą twórczości Gombrowicza jest wal­ka z formą, Grabowski jako punkt wyjścia, potraktował siedem proble­mów i przedstawił je w programie spektaklu. Są to:

1. Gombrowicz - tradycja naro­dowa

2. Gombrowicz - mentalność Po­laków

3. Gombrowicz - kompleks Pola­ków

4. Gombrowicz - tradycja kultu­ry europejskiej

5. Gombrowicz - siły anarchii

6. Gombrowicz - wywrotowość młodości

7. Gombrowicz - nowe, nieznane "stawanie się".

To siedmiopunktowe założenie teoretycznie jest słuszne, należało­by jednak postawić pytanie: co ze słusznych zamierzeń reżysera zna­lazło wyraz w realizacji? Owszem, jest tu trochę postaci i sytuacji, w których jak w zwierciadle odbija się mentalność Polaków sprzed 1939 roku, ale ten satyryczny obraz nie ma siły przebicia. Może dlatego, że właściwie brak na sce­nie głównego bohatera (w powieści - narratora), czyli samego Gom­browicza - w zetknięciu z którym strupieszałe narodowe formy były­by ostro demaskowane. Oczywiście Gombrowicz w adaptacji Grabow­skiego istnieje i nawet przez cały prawie czas przebywa na scenie, ale jest jakby nieobecny. W wy­konaniu Stanisława Kwaśniaka ta postać nie ma ciężaru gatunkowe­go, chwilami jej się po prostu nie dostrzega. Dlatego odnosi się wra­żenie, że przedstawienie co pewien czas rwie się, ma wiele pustych miejsc.

W tej sytuacji wyrasta nadspo­dziewanie inny bohater: pederasta Gonzalo w interpretacji Jana Pe­szka. Gra tego aktora skrzy się bo­gactwem odcieni. Gonzalo jest prawdziwie po Gombrowiczowsku przewrotny, ma wiele twarzy, po­trafi chwytać niuanse sytuacji. Staje się centralną postacią spek­taklu. Dzięki takiemu układowi wymowa adaptacji nabiera cha­rakteru trochę dwuznacznego, do rangi głównej sprawy urasta bo­wiem problem: czy pederasta zdo­będzie syna bogobojnego polskie­go szlachcica (gra go gościnnie Władysław Dewoyno), czy też ów ojciec zdoła go wydrzeć pederaście?

Takie przesunięcie akcentów usuwa w cień istotny dylemat współczesnego człowieka, jaki w "Trans-Atlantyku" zawarł Gomb­rowicz: "Co wybrać? Wierność przeszłości... Czy wolność dowol­nego stwarzania się? Przykuć do dawnego kształtu... czy dać swo­bodę i niech robi ze sobą co chce! Niech sam się stwarza".

Gombrowicz Stanisława Kwaś­niaka poddaje się w końcu anar­chii, ale jakoś bez przekonania. Sceny, które mają to znamionować, są bezbarwne, realizowane jakby bez wiary w ich celowość. W ogóle poza Gonzalem Peszka i Tomaszem Władysława Dewoyno postaciom i sytuacjom brak dobitności, drapież­ności - bez czego właściwie nie ma Gombrowicza. To, iż akcja zo­stała oddana wiernie, ma o tyle swoje znaczenie, że publiczność właściwie utworu nie zna, bo wy­dany on był w Polsce tylko raz, gdzieś w 1957 roku i dostępny jest dziś nielicznym. Z adaptacji Gra­bowskiego owa publiczność nie­wiele jednak dowie się o sensie utworu.

Gombrowicz chciał uderzyć w polskość negatywną, w to, co jest tylko martwą narodową formą, z wrodzoną sobie przekorą przeciw­stawił się afirmacji polskości, ja­ką zawarł w "Panu Tadeuszu" Mickiewicz. Źródła tego ataku ujął w zdaniu: "Atakuję formę polską, ponieważ to jest moja forma... i ponieważ wszystkie moje utwory pragną być w pewnym sensie (w pewnym, bo to tylko jeden z sen­sów mojego nonsensu) rewizją sto­sunku współczesnego człowieka do formy - formy, która nie wyni­ka bezpośrednio z niego, tylko two­rzy się "między" ludźmi (...) myśl ta ze wszystkimi jej rozgałęzienia­mi jest dzieckiem czasów dzisiej­szych, w których ludzie z całą świadomością przystąpili do for­mowania człowieka - a mnie się zdaje nawet, że jest kluczową dla dzisiejszej świadomości".

Z całą pewnością. I gdyby tę właśnie myśl wypunktować w omawianej adaptacji, stałaby się ona jakąś ważką diagnozą, wysta­wioną przez Gombrowicza sobie i Polakom. I wtedy utwór zabrzmiał­by współcześnie. A tak wyszedł jedynie mdły i mało dziś aktualny rozrachunek z przedwrześniową Polską i jej cechami szlachecko-wielkopańskimi.

PS. Znamienne jednak, jak wiel­kie jest dziś zapotrzebowanie na Gombrowicza: wokół omawianego spektaklu, jeszcze przed pokaza­niem go na tegorocznym XXII Fe­stiwalu Polskich Sztuk Współcze­snych, powstała taka fama, że licznie zebrana młodzież, dla której nie starczyło miejsca w ciasnej Małej Sali wrocławskiego Teatru Współczesnego, wtargnęła siłą na widownię, by jednak tę polską prapremierę Gombrowicza zoba­czyć. Tak więc spektakl, budzący wiele wątpliwości, odniósł jednak poważny sukces frekwencyjny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji