Artykuły

Jak daleko kukle do boskości?

"Kukła. Księga Blasku" w reż. Pawła Passiniego NeTTheatre, Teatru w Sieci Powiązań z Lublina i Fabryki Sztuki w Łodzi. Pisze Agata Tomasiewicz w serwisie Teatr dla Was.

Zapowiedzi "Kukły. Księgi Blasku" pozwalały na przybliżone wyobrażenie całościowego kształtu spektaklu; i trzeba przyznać, że była to perspektywa obiecująca, acz ryzykowna. Produkcja wykorzystująca w szerokim zakresie multimedia, krzyżująca judaistyczny mistycyzm (tytułowa Księga Blasku to inna nazwa Zoharu, jednego z fundamentalnych tekstów Kabały), passusy z Biblii, a dodatkowo adaptująca myśl teatralną Tadeusza Kantora? Intrygująca idea, choć niewątpliwie trudna do przełożenia na język sceniczny.

Nie da się ukryć, że teksty o znaczeniu sakralnym są dość opornym materiałem do konkretyzacji na deskach teatru. Wszak właściwe odczytanie przekazów biblijnych jest oparte na alegorezie. O ile tradycyjna wykładnia najbardziej znanych ustępów Pisma Świętego jest znana chociażby w przybliżeniu widzowi wychowanemu w kręgu kultury judeochrześcijańskiej, o tyle kabalistyczna egzegeza jawi się jako rzecz z pogranicza egzotyki dla przeciętnego odbiorcy. Paweł Passini miał do wyboru dwie drogi. Jedna z nich - przedstawić pieczołowicie skonstruowany logiczny wywód o miejscu człowieka we Wszechświecie i jego relacji z Bogiem, być może posiłkując się montażem jakichś modnych teorii. Druga - postawić na widowiskowość, spektakl oprzeć na wrażeniowości, skojarzeniowości, uczynić go bardziej odwołaniem do "czucia i wiary" niż rozumu i chłodnej analizy. Jak zatem może przedstawiać się efekt końcowy w przypadku, kiedy twórca rezygnuje z harmonii i spójności na rzecz brutalnej fuzji różnych konwencji oraz próby eksploatacji fundamentalnych zagadnień?

Efekt takiego niezdecydowania stanowi chybotliwa "Kukła". Spektakl jest kulturowym palimpsestem, nie tyle nieczytelnym, co wyjątkowo niespójnym i afektowanym. I nie pomogą mu metateatralne gierki siedzącego wśród widowni Passiniego, przedstawiającego się jako "dobrze zapowiadający się reżyser", obwieszczającego wejście aktorów na scenę i anonsującego pojawienie się "aniołów lśniących jak iPod". Być może chciano w ten sposób zniwelować przypuszczalną pompę towarzyszącą opowieści o rzeczach ostatecznych. A może reżyser chciał zwyczajnie wykreować atmosferę dystansu czy wręcz luzu względem późniejszej nieprzystępności trudnego traktatu metafizycznego? W każdym razie efekt przedstawia się, łagodnie mówiąc, niezbornie.

A co z wykorzystaniem spuścizny po jednych z najbardziej identyfikowalnych twórcach kultury polskiej - Mickiewiczu i Kantorze? Odnoszę wrażenie, że zamiast nawiązania dialogu z kulturowym dziedzictwem czy choćby gry aluzyjnością reżyser po prostu p o s ł u ż y ł się "Dziadami" i stylistyką teatru Cricot 2. I niestety, są to obrazy licho przyfastrygowane do całości, dopchnięte na siłę, jakby skrojone pod oczekiwania człowieka "niewtajemniczonego", z zewnątrz, z zagranicy (festiwal w Edynburgu?). Ostatecznie, posłużenie się sztandarowymi dziełami polskiej kultury nie ma nic wspólnego z ich rewizją czy odkrywczym odczytaniem - przywodzi na myśl raczej ich przedrzeźnianie czy nieprzemyślaną zabawę. Trudno jest więc upatrywać w spektaklu klarownej konkluzji, myśli przewodniej czy spójnego obrazu. I choć reżyser nie uzurpuje sobie prawa do odkrycia wszystkich prawideł rządzących światem - wszak Prawda jest niepoznawalna! - to jednak w żaden sposób nie może być usprawiedliwieniem dla spiętrzenia konwencji, plątania aluzji, dreptania w koło po dawno wydeptanych śladach.

Przy analizie "Kukły" ciężko jest przyjąć jakikolwiek układ - czy to chronologiczny, czy problematyczny - gdyż cały spektakl znamionuje chaos. Owszem, siedzący wśród widzów Passini skrótowo (dobrze, że nie pod postacią hermetycznej tyrady) objaśnia mechanizm narracji widowiska - całość ma się opierać na schemacie kabalistycznego drzewa życia. Niestety, części spektaklu bazujące na sefirach (boskich emanacjach) nie łączą się w logiczną całość, przynajmniej dla laika. Sama obecność reżysera na widowni wywołuje podejrzenie, że już w tym momencie obcujemy z płaszczykiem Demiurga a'la Kantor, dyrygującego kreowanym i unicestwianym na bieżąco kosmosem. Jeżeli Passini faktycznie stawia się w tym momencie w roli koryfeusza zgromadzonych na proscenium postaci, to ewidentnie ma przed sobą ogrom pracy. Wszak musi uporządkować i pokierować całym światem, od Księgi Rodzaju począwszy.

Dlatego nie ma większego sensu w drobiazgowej analizie każdej ze scen, każdej wykrzyczanej litery hebrajskiego alfabetu czy każdej sekwencji ruchu. Obcujemy przecież z niedookreślonym, niepoznawalnym Uniwersum. Na środku proscenium znajduje się szkielet świata - konstrukcja złożona m.in. z drabin i ram (za scenografię odpowiada stała współpracowniczka Passiniego, Zuzanna Srebrna). W trakcie trwania widowiska scenografia będzie na bieżąco rozmontowywana i składana, odwzorowując rządzący światem cykl tworzenia i niszczenia. Nie mniej istotne są w "Kukle" projekcje multimedialne autorstwa Marii Porzyc. Wizualizacje przedstawiają głównie wzory przypominające matematyczne fraktale, neonowe kontury postaci oraz lustrzane odbicia sylwetek znajdujących się na scenie aktorów. To kolejny trop interpretacyjny - naszym Uniwersum będzie rządzić zwielokrotnienie światów, multiplikacja istniejącego wymiaru.

Owe zwielokrotnienia prawdopodobnie stanowią clou spektaklu. Jest to niewątpliwe odniesienie do kabalistycznej nauki o sefirach czy też do neoplatońskiej emanacji bytów. Każda ze sfer istnienia jest pochodną poprzedniej emanacji, począwszy od nieprzeniknionej Prawdy, czyli Absolutu. Wynika stąd dualistyczny obraz świata materialnego - z jednej strony jest przesiąknięty boskością, z drugiej - jest wykoślawiony i pośledni względem świata duchowego czy stojącego najwyżej w tej hierarchii Boga. Każde odbicie jest słabsze od poprzedniego. Dlatego też spektakl jest zbudowany na powtórzeniu, rozbiciu, dysonansie. W chaotycznym ruchu niekiedy można wyłowić sekwencję powtarzania swoich gestów przez parę aktorów. Niekiedy przez scenę przewijają się postacie trzymające ramy, prowokujące skojarzenia z lustrem.

Ze światem doskonałym i uporządkowanym sąsiaduje więc świat kaleki i niepełny, przepełniony upiornymi sobowtórami. Tutaj pokrewieństwo z myślą Kantora staje się wyraźniejsze - coraz częściej pojawiają się kantorowskie bio-obiekty, ludzie z przytroczonymi do pleców kukłami, będącymi gorszym, wypaczonym odbiciem człowieczeństwa. Zresztą, kukły będą również podlegały animacji (a więc każdy ma swojego animatora? Bóg kieruje człowiekiem, człowiek wprawia w ruch kukłę?) - bezwolna kukła pozbawiona głowy będzie wspinać się po drabinie, jakby chciała dosięgnąć Boga, niczym w historii o wieży Babel. A skoro poziom wertykalny okaże się dla niej niedostępny, kukła będzie się czołgać po ziemi, jakby zakrajając terytorium właściwe słabemu człowiekowi. I wreszcie - dziecięce kukiełki pojawią się przybite do platformy ciągniętej przez chłopca na rowerku. Z jednej strony - trudno się dziwić tak ekspansywnemu wykorzystaniu symbolu, skoro "kukła" to jeden z członów tytułu spektaklu. Z drugiej, przesyt jest znaczny.

W pewnym momencie powiązanie z Kantorem rozmywa się. Zostaje tylko ogólny rys, powielanie zautomatyzowanych gestów i fraz wokalnych, świadomość rozpadu i skończoności świata połączone z obliczonymi na klęskę próbami jego animowania. Można rzec, że reżyser przyjmuje rozsądną strategię, nie trzymając się kurczowo myśli dawnych mistrzów i unikając jałowego jątrzenia zamkniętych, skończonych dzieł. Racja, epigonizm jest zbyteczny. Problem tkwi jednak w tym, że Passini nie proponuje niczego w zamian. Aluzja do Kantora utyka na poziomie powierzchownej inspiracji.

Kolejnym, wspominanym już zresztą problemem jest próba zobrazowania cyklu rodzenia i unicestwiania, obalania i przywracania dotychczasowego porządku. Ludzka egzystencja jest przesiąknięta doświadczaniem wzrostu i upadku, obecnością życia i śmierci. Aktorzy porzucają więc dawne skóry, by wejść w inne, demontują stelaż i składają go na nowo, jakby od początku ustalając fundamenty świata. Znów zostaje ukazana wewnętrzna sprzeczność człowieka - uzurpacyjna postawa samozwańczego kreatora łączy się z symboliką wanitatywną i poczuciem przemijalności życia, niestałości losu (Hiob!), a wreszcie - z uświadomieniem winy. Stąd można wyprowadzić dwa hasła: pycha oraz pokuta. Idąc tym tropem, Passini posługuje się egzorcyzmem z II części "Dziadów" oraz Wielką Improwizacją. Wygląda na to, że adresatem tej ostatniej jest Marek Oleksy, uczeń Henryka Tomaszewskiego. Czy postać kreowana przez Oleksego jest więc milczącym, oddalonym Bogiem? Pytania mnożą się i pozostają bez odpowiedzi. A szkoda, bo mimo pocztówkowości zestawienia najbardziej znanych ustępów z "Dziadów", ta część mogłaby stanowić mocne zwieńczenie spektaklu. Sąsiedztwo bluźnierczej pychy i uświadomienia winy jako obraz niemożliwego do zintegrowania dualizmu natury ludzkiej? To byłaby solidna konkluzja. Byłaby - gdyby została poprzedzona jednolitym wywodem. W przypadku omawianego spektaklu "Dziady" wyłaniają się ni stąd, ni zowąd z nieskładnego traktatu.

Koniec końców, o czym jest "Kukła"? O boskim planie i zamyśle. O światach, które wyłaniają się w oparciu o transcendentną kombinatorykę sefir. Czyli o omnipotencji i niepoznawalności Boga skontrastowanych z niedoskonałością istot ludzkich. Pomimo tego, człowiek zawsze będzie próbował nawiązać kontakt z Bogiem. Taka relacja jest możliwa wyłącznie na drodze mistycyzmu. Ludzie, w swojej pysze, próbują przeniknąć boskie zamiary. Tymczasem "tylko nadzieja dotarcia do prawdy jest rzeczywista". Nie można zaprzeczyć, że są to myśli głębokie i wymagające osobnego rozpatrzenia. Martwi jednak to, że widz jest zmuszony do wyławiania prawd z mętnego zalewu słów, obrazów i kakofonii. Omiatające scenę refleksy dyskotekowej kuli czy wprowadzające sztuczny luz piosenki w wykonaniu trójki Aniołów (praktycznie niezrozumiałe - czy polski akcent w anglojęzycznych utworach jest naprawdę nie do okiełznania?) nie pomagają całości. Skądinąd, zastanawiające jest to, że spektakl prowokuje do poszukiwania obiecanych odwołań do Kantora czy Księgi Hioba, mozolnego wyłuskiwania sensów spod całej skorupy rozwiązań formalnych. Czy dzieło skończone nie powinno stanowić spójnej całości znaczeniowej? Słowem, mówiąc kolokwialnie - czy spektakl nie powinien mówić za siebie i swoimi słowami? Niestety, taka sytuacja nie ma miejsca w przypadku "Kukły". A szkoda, bo Passini posiada pewien specjalny rodzaj wrażliwości, który pozwala mu z wyczuciem szlifować i wystawiać w teatrze teksty trudne czy wręcz powszechnie uznawane za niesceniczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji