Artykuły

Księga poklasku

Reżyserowi w połowie zabrakło pomysłu na dalszy ciąg opowieści, więc przyjął postawę Wielkiego Zegarmistrza i osierocił raz puszczony w ruch mechanizm - o spektaklu "Kukła. Księga Blasku" w reż. Pawła Passiniego prezentowanym na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym RETRO/PER/SPEKTYWY 2012 w Łodzi pisze Anna Diduch z Nowej Siły Krytycznej.

"Kukła. Księga Blasku" Pawła Passiniego to spektakl, który zaczyna się od pozornie nic nieznaczącego gestu, a - w miarę rozwoju akcji - rozrasta się do monstrualnych rozmiarów dzieła totalnego i samowystarczalnego. Zachłannie, niczym rodzaj artystowskiej Głodzilli, przedstawienie pożera własny ogon w wirze nakładających się na siebie obrazów, definicji i symboli, a my widzowie łapiemy zadyszkę, próbując za nimi nadążyć.

Początkowo patos jest systematycznie rozbijany przez reżysera, który wciela się w rolę narratora. Ukryty przed naszym wzrokiem wyjaśnia intencje twórcy oraz komentuje sceniczne wydarzenia. Mały żydowski chłopiec w sporo za dużej futrzanej czapce przechadza się po scenie, milczy, bawi się literami wyświetlanymi z projektora, rozsypującymi się po pościeli łóżka, na którym leży uśpiony artysta-malarz. Ktoś wygłasza osobisty monolog, ktoś inny ogląda się za kobietą ubraną w powłóczystą suknię. Passini jest autoironiczny; wypada naprawdę dowcipnie w zderzeniu z pozornie niczego nieświadomymi, odgrywającymi posłusznie swoje role aktorami. On sam jest oczywiście bogiem, bo "w polskim teatrze każdy reżyser jak bogiem". Skądinąd wiemy przecież że: "Demiurgos [...] nie posiadł monopolu na tworzenie, tworzenie jest przywilejem wszystkich duchów. Materii dana jest nieskończona płodność, niewyczerpana moc życiowa i zarazem uwodna siła pokusy, która nas nęci do formowania" (Schulz, "Trakt o manekinach").

Passini ulega owej pokusie z entuzjazmem. Sceniczna kreacja ma jasne źródła: Księgę Hioba, kabałę i teatr Kantora. Związek pierwszych dwóch jest dość przejrzysty. Zarówno kabała, jak i historia Hioba opowiadają o dwóch stronach tego samego zagadnienia: mistycznego doświadczenia istnienia Boga w religii żydowskiej. Kabała skupia się na zrozumieniu aktu stworzenia; Księga Hioba konfrontuje stworzenie ze Stwórcą, który jest niedostępny i nie zawsze sprawiedliwy.

Obecność Kantora w strukturze przedstawienia jest nieco mniej dosłowna. Jego duch firmuje sens i klimat tego teatralnego "zwierciadła przemian" (Baczyński, "Przypowieść"), które w miarę upływu czasu zaczyna mieć posmak klasycznej gotyckiej powieści z dreszczykiem. Passini odwołuje się do inscenizacji rozkładu klisz, pamięci i śmierci, które są emblematem teatru Kantora. Powołując się na mistrza, sięga jednocześnie głęboko w przeszłość, aż do "Dziadów" Mickiewicza, które rymuje z Księgą Hioba. Ten zabieg wydaje się jak najbardziej logiczny, choć może niezbyt oryginalny.

I nagle, jakimś dziwnym sposobem, z absolutnie autorskiego teatru trafiamy na szkolną inscenizację "Dziadów" (nawiasem mówiąc rewelacyjnie zagraną!), a spektakl niepotrzebnie zaczyna uderzać w coraz bardziej podniosłe tony. Schulzowska Materia, którą z taką łatwością ugniatał w dłoniach Passini, zaczyna się buntować, żyć własnym życiem. Przestaje być śmiesznie. Nie chodzi oczywiście o to, że zawsze trzeba się śmiać, ale czy to oznacza, że od razy trzeba się nudzić? Wydaje się, że reżyserowi w połowie zabrakło pomysłu na dalszy ciąg opowieści, więc przyjął postawę Wielkiego Zegarmistrza i osierocił raz puszczony w ruch mechanizm. Cóż, takie prawo demiurga.

Spektakl pozostaje w pamięci dzięki bardzo atrakcyjnie użytym nowym mediom: wszelkiego rodzaju projekcjom kabalistycznego drzewa w tle, wspomnianym liter żydowskiego alfabetu i filmowi nakręconemu w opuszczonej łódzkiej fabryce (błądzący po budynku, całkiem współcześni Adam i Ewa). Technologiczne akcenty wprowadzają przestrzeń przedstawienia w nowy, magiczny wymiar. Wideo z kolei sugeruje, że opowiadana historia nie jest tak zupełnie odległa w czasie i przestrzeni od widzów zgromadzonych w łódzkim Ośrodku Inicjatyw Twórczych. Klimatyzacja nie działa, jest duszno, maszyna do tworzenia dymu syczy z prawego kąta sceny. Czy rozbieranie świata na czynniki pierwsze zawsze odbywa się w takich mękach?

W ostatecznym rozrachunku "Księga blasku" staje się "Księgą poklasku" ze szczególnym ukłonem dla wyobraźni reżysera i jego błyskotliwości w wyszukiwaniu międzykulturowych kontekstów. Wyłania się z nich kolejne pytanie, tym razem o naturę Stwórcy. Czy jest on rzeczywiście wszechwładną Istotą czy bezgłową, wypchaną, niemą kukłą animowaną przez jednego z aktorów? Passini nie daje jednoznacznej odpowiedzi, ale wskazuje kolejną analogię na linii twórca - dzieło. Artysta-malarz, który przez większą część spektaklu próbuje energicznymi pociągnięciami pędzla chwytać każdy skrawek otaczającej go rzeczywistości, jest przecież rodzajem niedoskonałego boga, który odtwarza równie niedoskonałe rzeczy materialne, które są z kolei odbiciem wiecznych idei itd. Zeuksis, Platon... Skojarzenia można mnożyć. To zabawa w zapętlanie skojarzeń, której - mimo oporu - w ostateczności ulegamy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji