Artykuły

Nokauter Wojcieszek

Zamiast bezczynnie czekać, Przemysław Wojcieszek pojechał do Legnicy i wraz z Jackiem Głombem, dyrektorem Teatru im. Modrzejewskiej, uradzili, że przerobi scenariusz "Made in Poland" na sceniczny dramat. W teatrze wrocławski filmowiec znalazł się więc niechcący. Nie napraszał się, nie zabiegał.

Wojcieszek precz! Do domu! Wracaj do swojego Wrocławia! Ale już! Nie chcemy cię w stolicy!". Transparenty tej treści rozstawili pod stołecznym Teatrem Rozmaitości przy Marszałkowskiej zarówno młodzi ludzie, jak i kombatanci, zaniepokojeni najnowszymi doniesieniami o tym, że reżyser Przemysław Wojcieszek zaczyna coraz częściej pojawiać się w stolicy - szykuje coś u Jarzyny podobno. Chętnie przyłączyłbym się do kombatantów i rzucił kilkoma jajkami w pana Przemysława Wojcieszka. Krzyczałbym na całe gardło, żeby wsiadał w pociąg albo samochód i wracał na swój Dolny Śląsk. Czym prędzej. Legia Pany! Zanim wytłumaczę, z jakiego powodu nie życzę sobie obecności Wojcieszka w stolicy, postaram się odmalować portret intruza. Wojcieszek się nie certoli. Wali od razu fangę między oczy. To nie jest facet, który lubi przydługie wstępy, próżne gadki i kombinowanie: "a może tak, a może owak, a może jeszcze srak". Wojcieszek błyskawicznie przechodzi do rzeczy. W jednej chwili wciąga w sam środek wykreowanej przez siebie rzeczywistości, nieustannego scenicznego dziania się.

Jego głośny spektakl "Made in Poland" to zawodowy, kilkunastorundowy pojedynek bokserski, w którym Wojcieszek wystawia do walki świetnie przygotowanych fizycznie i psychicznie bokserów, z Erykiem Lubosem, Januszem Chabiorem i Przemysławem Bluszczem na czele. Oni nokautują publiczność w czasie wieczoru co najmniej tysiąc razy. Po spektaklu-walce aktorzy leżą na scenicznych deskach z wyczerpania, a widzowie z zachwytu. Większość.

Wojcieszek jest wreszcie facetem tajemniczym. Nie lubi mówić o sobie. A oto co pisze o nim prasa:

Jest outsiderem kultury masowej, chociaż zaprzecza temu wizerunkowi: "Nigdy nie uważałem się za buntownika. Może gdybym był przystojniejszy..." - mówi. Kocha to, co robi - inaczej nie rzuciłby dziennikarstwa dla posady w wypożyczalni kaset wideo. Swój pierwszy film "Zabij ich wszystkich" zrobił, by - jak sam mówi - dać wyraz drzemiącym w nim anarchii i nihilizmowi. Uparcie powtarza, że nie reprezentuje żadnej grupy pokoleniowej. Wychował się na filmach z gatunku "kaszana", ale dziś amerykańskie kino go nudzi. Między innymi dlatego, że "kaszaniaste" filmy blokują w polskich kinach miejsce takich produkcji jak jego własne. Dla kogo robi filmy? Na pewno nie dla tych, którzy przychodzą do multipleksu nawpierdalać się popcornu. Po nakręceniu "Głośniej od bomb" chciał mieć kontrolę nad rozpowszechnianiem swojego filmu w kinach, więc założył własną firmę dystrybucyjną Traffic Films. Była to, jak twierdzi, najlepsza decyzja w jego filmowej karierze. Jego ostatni film, "W dół malowanym wzgórzem", zdobył Złote Lwy na zeszłorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Wojcieszek kombinuje właśnie nad zrobieniem nowego spektaklu - tym razem w warszawskich Rozmaitościach. Pracuje też nad dwoma scenariuszami - filmowej wersji "Made in Poland" i niedoszłej trzeciej części "Człowieka z..." Andrzeja Wajdy, który odrzucił scenariusz Wojcieszka, bo uznał go za zbyt młodzieżowy.

"Made in Poland" miał być filmem. Scenariusz powstał pięć lat temu. Jak na razie nie udało się znaleźć pieniędzy na jego realizację. Zamiast bezczynnie czekać, Wojcieszek pojechał do Legnicy i wraz z Jackiem Głombem, dyrektorem Teatru im. Modrzejewskiej, uradzili, że przerobi scenariusz na sceniczny dramat. W teatrze wrocławski filmowiec znalazł się więc niechcący. Nie napraszał się, nie zabiegał, po prostu dostał możliwość powiedzenia w teatrze tego, co chciał naświetlić na celuloid.

Sceniczny debiut szybko okazał się sukcesem. W listopadzie zeszłego roku na pierwsze pokazy do Legnicy zjechali stołeczni krytycy i okoliczni dziennikarze, którzy uznali "Made in Poland" za najlepszy spektakl sezonu teatralnego 2004/2005. Sztuka otrzymała też kilka nagród, m.in. na wysoce prestiżowym festiwalu reżyserii w Katowicach.

Ciekawe. Filmy Wojcieszka: "Zabij ich wszystkich" (1999), "Głośniej od bomb" (2001) i ostatni "W dół kolorowym wzgórzem", pokazujące szpetną twarz kapitalizmu na prowincji, zostały ciepło przyjęte przez kinowych bywalców i krytykę. Ale tylko spektakl "Made in Poland" zachwycił. Stał się najważniejszym jak dotąd dziełem Wojcieszka.

Prezentowany jest na legnickiej Scenie na Piekarach. Piekary to niezbyt miłe osiedle, jakich wiele dziś w Polsce. Taka pamiątka po boomie budowlanym lat 70. Wielka płyta, wielka liczba mieszkańców, pustka. No i blokersi. Zagubieni, sfrustrowani, przejarani trawą, z nosami oklejonymi butaprenem. Na legnickich Piekarach był kiedyś sklep. Samoobsługowy taki. Ale przyszedł kapitalizm, ładne sklepy niemieckie postawili, a geesowskie strupy albo delikatesy Społem wykończyli w nierównej walce ekonomicznej.

Ale w zeszłym roku sklep odżył. Znów zaczęli go odwiedzać ludzie. Tym razem po to, by obejrzeć "Made in Poland". Wojcieszek rozpoczyna spektakl między osiedlowymi blokami. Potem widzowie wchodzą do sklepu. Widownia jest wszędzie i wszędzie jest scena. Jak w życiu. Dołująca, pełna przemocy opowieść Wojcieszka nie jest moralitetem. Czy kończy się happy endem? Jak dla kogo. Wojcieszek nie napomina, nie przynudza, nie kiwa wielkim palcem przed publicznością, by powiedzieć jej: tak nie wolno.

Reżyser obserwuje naszą małą apokalipsę, uważnie przyglądając się ludziom z Polski B, C i Z. Spisuje to. A z notatek układa losy swoich bohaterów: życiowych niedołęgów, przegrańców, bandziorów, alkoholików, zagubieńców. Mówi wprost. Tak jak oni. Publiczność to zna. Doskonale wie, o co chodzi. Od razu. Od pierwszej fangi między oczy. Jak to na osiedlu.

Wojcieszek nie zachwyca genialnymi pomysłami konstrukcyjnymi. Nie używa aluzji, nie bawi się formą. 31-letni wrocławianin to szczery koleś, który jednym spektaklem stworzył arcyciekawy teatr-ring, teatr prawdziwy. W którym nie będą się dobrze czuły panie z lisami obwiązanymi wokół szyj. W teatrze Wojcieszka postaci zrzucają swoje maski, a potem zdejmują je publiczności. Są niebezpiecznie blisko. Ocierają się o widzów, przenikają przez nich. Wywracają do góry nogami rzeczywistość.

Wojcieszek nie jest geniuszem. Może kiedyś nim się stanie. "Made in Poland" to nie arcydzieło. Nie rzucił mnie na kolana. Ale zachwycił swoją autentycznością. To jedna z najciekawszych postaci w polskim teatrze. Niech tylko zostanie w nim najdłużej. I niech nie przenosi się do Warszawy.

W Warszawie wszyscy grają. Biegający po biurach garniturowcy udają, że się ciągle spieszą. Skredytowani hipotecznie pracownicy korporacji udają, że mają cool życie. Aktorzy w teatrach udają, że grają. Aktorzy w telewizji udają, że prowadzone przez nich teleturnieje nie powodują myśli samobójczych. Wszystko tu jakoś optycznie spaprane, coraz bardziej nam się tu horyzont zacieśnia. Dlatego Wojcieszek na wszelki wypadek nie powinien zaglądać tu zbyt często. Żeby nie przesiąknął. Żeby przez zagapienie się nie stracił tego, co ma najlepsze.

Na zdjęciu: Przemysław Wojcieszek, autor i reżyser "Made in Poland" oraz Jacek Głomb, dyrektor Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy odbierają z rąk ministra kultury Waldemara Dąbrowskiego pierwszą nagrodę XI ogólnopolskiego konkursu na wystawienie polskiej sztuki współczesnej, Warszawa, czerwiec 2005 r.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji