Metafizyczny sen Stasia
Warszawski Teatr Nowy zaryzykował - mając dogodne warunki: zaadaptowaną niedawno Piwnicę Wandy Warskiej - swojego rodzaju eksperyment wystawiając juvenilia ośmioletniego Stasia Witkiewicza, Opatrzone tytułem "Karaluchy" młodzieńcze, a nawet dziecięce utwory nie posiadają co prawda walorów dojrzałych utworów autora, jednak wprowadzają nas w klimat metafizycznej twórczości późniejszego Witkacego, w jego świat wyobraźni, oscylujący w kierunku koszmaru, halucynacji i widziadeł sennych, do jakich Witkacy odsyła widza teatralnego, który wychodząc z teatru powinien mieć wrażenie, że obudził się ze snu, w którym pospolite rzeczy miały niezgłębiony urok.
Pracuje uśpiony mózg małego Stasia. W nietypowej jak na salę teatralną piwnicy na Starym Mieście na parapetach ślepych okien umieszczone są laboratoria, na palnikach bulgocą tajemnicze płyny, których woń miesza się z dymem zgaszonych świec. W lustrze odbija się zjawiskowa twarz dziewczęca. Z czeluści dobiega chichot. Ze stolika dziecinnego, pod którym stoją maleńkie buciki szklanka sama snada na podłogę. I wtedy rozlega się dziecinny głos: "Mamusiu, włóż mi pończochy". Potem i ten głos rozrasta się demonicznym pogłosem. Majak senny trwa - zatrzymuje się na moment, przebłysk świadomości: "Czytała pani ostatnią nowelkę Stasia?" - i znów dręczy.
Oto karaluchy zalewają piwnicę, przebiegają świetliście po ścianach. Tańczą w rękach aktorów koszmarne lalki z krogulczymi palcami. Przechodzą, przenikają diaboliczne kobiecy, panowie we frakach, półnagi mężczyzna. I śmiech, chichot, bulgot i piękna muzyka Andrzeja Kurylewicza, która potęguje nastrój do rozmiaru horroru.
Niełatwy to spektakl dla reżysera (Zbigniew Mich) ale i
niełatwy dla zespołu aktorskiego, grającego w transie, z którego najłatwiej wpaść w manierę. Najciekawiej jednak swoją postać buduje Jolanta Grusznic (Matka), będąca uosobieniem spokoju, jedynym realnym wątkiem tego przedstawienia.
Najważniejszym tworzywem przedstawienia jest scenografia Joanny Braun, doskonale zharmonizowana z twórczością malarską Witkacego, wypracowana w najdrobniejszych szczegółach. Jest jakby dopełnieniem przedstawienia, dopowiedzeniem koszmarnego smu. Obok pracochłonnie wykonanych lalek, strojów i rekwizytów są nawet karaluchy, rozrzucone na schodach piwnicy.
Jak traktować ten spektakl? Chyba trochę jak przygotowany ogromnym nakładem środków żart w dobrym stylu.