Artykuły

"Lilla Weneda" patetyczna

"Lilla Weneda" jest jednym z najrzadziej grywanych dramatów Słowackiego. I to na pewno nie jest przypadek. Utwór wymaga nie tylko pierwszorzędnych sił aktorskich, lecz także (i to jest chyba najistotniejsze) współczesnej inscenizacji, która to monumentalne dzieło sprowadzi do normalnych ludzkich wymiarów. Nie jest to najłatwiejsze, ale konieczne. Człowiek XX wieku z przyczyn, o których nie czas tu i miejsce pisać, jest z góry niechętnie lub wręcz wrogo ustosunkowany do monumentów, sceptycznie, z rezerwą traktuje wszystkie najpiękniejsze i najszlachetniejsze nawet mity.

"Lilla" jest dramatem namiętności. Truizm ten zanotowałem przede wszystkim dlatego, że ma on swe głębsze konsekwencje. "Lilla" jest bowiem także dramatem postaw życiowych. Jeśli więc współczesny inscenizator nie ukameralni postaci (przynajmniej w geście i intonacji), jeśli nie "uczłowieczy" bohaterów, nie tylko zginie konflikt między prawdą Rozy i prawdą Lilli, lecz cały utwór nawet dla człowieka, któremu nie obca jest romantyczna frazeologia stanie się zbyt ciężki i niestrawny.

W tym właśnie widzę koncepcyjną porażkę jeleniogórskiego przedstawienia. Inscenizatorki - Janina Orsza Łukasiewicz i Zuzanna Łozińska - starały się "wzmocnić" nastrój poprzez koturnowość i patos postaci. Wszyscy - poza Ślazem i po części Świętym Gwalbertem - są tak niesłychanie patetyczni i tak pomnikowi, iż wydaje się, że ogląda się nie jeden z największych naszych dramatów romantycznych, lecz jego złośliwą parodię. Na pewno nie jest dobrze, jeśli widz wychodzi z przekonaniem, że najsympatyczniejszą postacią, ba, niemal wielkim triumfatorem jest Ślaz. Wprawdzie jest to, jak się wydaje, postać najbardziej współczesna - dzięki sceptycyzmowi i wcale wyraźnym akcentom egzystencjalnym w jego filozofii życiowej.

Jakieś tam znaczenie odgrywa niewątpiuvie to, że Ślaz jest życiową rolą Bogusława Kozaka, że aktor potrafił się wcielić w postać w pełni i bez reszty. Główną jednak przyczyną wydaje się być fakt, że Ślaz jest po prostu bardziej ludzki,

podczas gdy np. grana nieustannie na górnym "c" Roza jest pomnikowym monolitem. A jak powszechnie wiadomo w dyskusji między człowiekiem a obrazem zwyciężają zwykle argumenty pierwszego.

Poza koturnowością, która dzięki kilku "położonym", rolom (Gwinona - Zofii Tarskiej, Lech - Mieczysława Bieleckiego) stawała się, o czym już wspominałem, trudną do zniesienia, parodią; inscenizatorkom można zarzucić nie zawsze szczęśliwe kreślenia. Idzie mi tu zwłaszcza o akt V, gdzie z niezrozumiałych względów skreślono sceny walki. Można było sobie natomiast darować bardzo niejednoznaczną dla wszystkich interpretatorów scenę z niebiańskim zjawiskiem nad płonącym stosem Wenedów. Przepowiada go Gwalbert mówiąc, że wizja ukaże się nad człowiekiem najmilszym Bogu. Wenedzi są więc mili niebiosom. Ale przecież w imieniu tegoż Boga daje Gwalbert zwycięstwo Lechitom.

Poza tym z równą ostrością osądza poeta oba narody. Wenedów oskarża o tchórzostwo, zaś lista Lechitów jest bardzo długa. Sam Gwalbert natomiast jest bardziej aferzystą niż świętym. Nie wymagam od inscenizatorek, by wyjaśniły problemy nie rozwiązane przez najwybitniejszych specjalistów, ale można było przecież ten niejasny wątek po prostu skreślić. Lojalnie dodam jednak, że scena wizji rozwiązana została bardzo pomysłowo, że było w niej wiele poezji.

Niesprawiedliwe byłoby przemilczenie niewątpliwych osiągnięć spektaklu. A więc przede wszystkim dobrego tempa, kilku niebanalnych wcale pomysłów inscenizatorskich - choćby scena końcowa. Warto też powiedzieć, że poza Ślazem Kozaka najwybitniejszym niewątpliwie osiągnięciem aktorskim spektaklu, na dobre noty zasłużyli też Lelum i Polelum (Czesław Stonka i Ryszard Dębiński), a przede wszystkim prawdziwa, prościutka i przekonywująca - Jadwiga Ziemińska w roli tytułowej. Aktorka słabiej nieco radziła sobie ze scenami buntu, w całości jednak było to na pewno osiągnięcie. Na uwagę zasługują też bez wątpienia oszczędne a jednocześnie bardzo sugestywne dekoracje Wandy Czaplanki. W sumie więc choć jeleniogórską "Lillę" naprawdę trudno nazwać wybitnym, przedstawienie warto zobaczyć choćby dlatego, że nieczęste są spotkania tego teatru z wielką klasyką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji