Artykuły

Zostałem aktorem z przekory

- W każdym aktorze jest potrzeba sukcesu. Ale jeśli pracując myśli się o sukcesie, to może on nie przyjść, a wtedy życie staje się nudne i gorzkie - mówi MARIAN DZIĘDZIEL, aktor Teatru Słowackiego w Krakowie.

Popularność i uznanie, którego uwieńczeniem była nagroda na ostatnim festiwalu filmowym w Gdyni za najlepszą rolę męską, przyszły do Pana stosunkowo późno. Czy przeżywał Pan wiele zwątpień w siebie? W końcu w profesję aktora wpisane jest marzenie o karierze.

- Mnie się wydawało, że to wszystko mam. Grałem dużo w teatrze, w filmie, występowałem w Piwnicy pod Baranami i Jamie Michalika. Nie miałem czasu rozważać, jak to będzie, gdy zostanę uznanym aktorem (śmiech). Ponieważ o swoim zawodzie nie myślę wyłącznie w kategoriach kariery. Dostaję coś do zagrania, jestem zadowolony i cieszę się tym, co niesie dzień.

Ale teraz, odkąd Pańska kreacja w filmie "Wesele" w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego spotkała się z tak wysoką oceną, propozycji dostaje Pan pewnie więcej? Oglądamy Pana w kilku serialach.

- Tak to się składa, ale nie chciałbym zostać zapamiętany tylko jako oficer z seriali policyjnych, chociaż cenię sobie te role i możliwość pracy z Władysławem Pasikowskim w "Glinie", czy Maciejem Dejczerem w "Oficerze" oraz ze znakomitymi partnerami. W latach 80. też grywałem w wielu serialach. Przypominam sobie, że w jednym roku miałem nawet 194 dni zdjęciowe. To jednak były inne czasy: w zasadzie nie istniała promocja medialna. Za to polski teatr i Teatr TV przeżywały fantastyczne lata, więc role w teatrze bardziej cieszyły.

Kto Pana kształtował jako aktora?

- Do Teatru im. Słowackiego przyjmował mnie 36 lat temu sam Bronisław Dąbrowski - legenda polskiego teatru. Później zajął się nami reżyser Jerzy Goliński: daj Boże dzisiaj takie widowiska, jak "Ksiądz Marek", "Achilleis", "Złota Czaszka" w jego reżyserii. Uczył nas zawodu, często na epizodach, by doskonalić nasz warsztat. Potem przyszła generacja młodych reżyserów, z mojego pokolenia, jak na przykład Mikołaj Grabowski. Wszystkie doświadczenia były kształcące, bo aktor kształtuje się całe życie. Czasem żartuję, że od czasu ukończenia PWST nie zmieniałem teatru, tylko dyrektorów. A każdy dyrektor to inny teatr, inne myślenie o teatrze.

To może właśnie teraz zbiera Pan owoce owej summy doświadczeń?

- W pewnym sensie, choć z biegiem lat dostrzegam u siebie coraz większy ciężar odpowiedzialności za to, co robię na scenie czy przed kamerą. Kiedyś pytałem starszych kolegów, czy mają tremę, boja zawsze miałem i mam ją do dziś. W odpowiedzi słyszałem, że im będę starszy, tym będzie większa. I tak jest.

Czy przez to sukces mniej smakuje?

- W każdym aktorze jest potrzeba odniesienia sukcesu, bycia zauważonym. Byłbym zakłamany, gdybym temu zaprzeczył. Ale jeśli pracując myśli się o sukcesie, to może on nie przyjść, a wtedy życie staje się nudne i gorzkie. Lepiej wytyczać sobie cele i chwytać szansę. Sukcesy są zresztą często splotem wielu zdarzeń i nieprzewidywalnych sytuacji. Tak było w przypadku mojej pracy u Wojtka Smarzowskiego. Bywa i tak, że wiarę aktora we własne możliwości znakomicie potrafi wykorzystać reżyser, że dzięki "otwarciu" aktora powstaje jakość artystyczna, a w ślad za nią sukces i popularność. Owszem, dodają one odwagi.

Pan ostatnio sporo gra u młodych reżyserów. Czy doświadczonemu aktorowi coś daje taka współpraca?

- Jeżeli mają wiedzę, to ja kupuję ją. Jeśli jestem w stanie im coś dać ze swoich umiejętności warsztatowych, to daję. Nie jest tak, że młodzi reżyserzy nie bywają interesujący.

Jeden z nich, Wojciech Smarzowski, dal Panu kolejną rolę. Tym razem w "Kraksie" Dürrenmatta, gościnnie na scenie Starego Teatru. Czy Zostanie Pan "aktorem Smarzowskiego"?

- O to by trzeba jego zapytać. Istnieje między nami porozumienie, dobrze się dogadujemy. Wiem to od początku, a pracowaliśmy razem już kilkakrotnie. Nigdy jednak nie zastanawiałem się, czy jestem "aktorem Smarzowskiego". Jestem po prostu szczęśliwy, że mogę pracować z fantastycznym reżyserem i scenarzystą. Podział generacyjny nie ma tu nic do rzeczy.

Komplementowano rolę ojca w "Weselu" Smarzowskiego m.in. za wnikliwe oddanie mentalności mieszkańca współczesnej polskiej wsi...

- Pochodzę ze śląskiej wsi, więc to środowisko nie jest mi obce. A tak przy okazji: aktorem zostałem nie tyle z marzeń, ile z mrzonek i przekory. Moim krajanem był Franciszek Pieczka, którego dokonania imponowały mi, więc też postanowiłem zostać aktorem. Ojciec towarzyszył mi na egzaminach i tak wierzył we mnie, że już po wstępnych kwalifikacjach oznajmił we wsi, że dostałem się na studia. Później ze wzruszeniem odkryłem w jego papierach pierwsze, bardzo pochlebne, recenzje z moich występów. Ale Franciszkiem Pieczką tak łatwo się nie zostaje.

Jednakże słyszałam, że kalendarz zawodowy na najbliższy sezon ma Pan szczelnie wypełniony?

- Jeszcze by się coś zmieściło. Ale faktycznie wprost z premiery "Życia w teatrze" wTeatrze im. Słowackiego trafiłem do Starego na próby "Kraksy". W moim teatrze przygotowuję się do roli Sorina w "Mewie". W lipcu prawdopodobnie zagram w filmie Marka Koterskiego, a w sierpniu w "Opowieściach galicyjskich" według Stasiuka w reżyserii Darka Jabłońskiego. Później ciąg dalszy serialu Pasikowskiego "Glina". Jestem daleki od bronienia się przed udziałem w serialach. Jeśli pojawią się propozycje, które mnie zainteresują, na pewno się zdecyduję. Nie ma się co wstydzić pracy, trzeba ją po prostu dobrze wykonać. Oby się tylko udawało.

Ale wie Pan, że z takim nazwiskiem nie ma Pan szans na międzynarodową karierę?

- Wiem, jest trudne do wymówienia. Zresztą nawet w kraju dziennikarze pisali już o mnie: Dzięciel, Dzięgiel i... Dzięcioł! Zadowolę się podziwianiem Jacka Nicholsona.

Uważa się Pan za człowieka zadowolonego z życia?

- Tak, mam satysfakcjonującą pracę, jestem zdrowy. A ponadto mam rodzinę, i to mnie cieszy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji