Artykuły

Sztuczki zamiast sztuki

Odgrzewane kotlety mają konsystencje i smak podeszwy. W przypadku Teatru Dramatycznego w Białymstoku jednak nigdy chyba nie będą daniem drugiej świeżości. Bo choć wakacje zamknęły usta sporom wokół dyrektora teatru, Piotra Dąbrowskiego, można się spodziewać, że to nie koniec awantury... A zatem można grzać kotlety: nie będą daniem głównym, ale jako przystawki w nowym menu wystarczą - pisze Anna Danilewicz.

Każdy kolejny spektakl w Teatrze Dramatycznym może być jak skok nad przepaścią

Kiedy po premierze kabaretu "Cztery pary roku - Casting" (kwiecień br.), wznoszono toasty szampanem, Piotr Dąbrowski nawet nie przypuszczał, że kieliszek szybko zamieni na czarę goryczy, która choć przelewać się będzie z każdym dniem, to i tak wypije ją do samego końca.

Burleska. Niewybredne dowcipy idą tam o lepsze z parodią, przedrzeźnianiem i gagami, pośród których podstawianie sobie nogi i obrzucanie tortem należą do ulubionych*

Piotrowi Dąbrowskiemu - pełniącemu od prawic trzech lat funkcję jedynego nominalnego włodarza teatru - wygasała z końcem sezonu umowa o pracę. Zarząd Województwa miał w tej sytuacji dwa wyjścia: podziękować mu za współpracę i rozpisać konkurs na stanowisko dyrektora lub przedłużyć umowę, z pominięciem procedury konkursowej.

Odpowiedzialne za kulturę czynniki w Urzędzie Marszałkowskim nie kryły, że pod uwagę brana jest tylko druga opcja. Zastanawiano się jedynie nad określeniem zasad dalszej współpracy z Dąbrowskim. Nie podobało się bowiem urzędowi to, że dyrektor sam dużo reżyseruje we własnym teatrze, zamykając w ten sposób drogę na białostocką scenę innym reżyserom; że nie zaprasza gwiazd, które rozjaśniłyby lokalne mroki, itd.

Do przedłużenia umowy potrzebne były jeszcze dwa dokumenty: opinia ministra kultury oraz teatralnych związków zawodowych.

Minister pomysłowi Urzędu Marszałkowskiego przyklasnął, związki jednak dalekie były od entuzjazmu. Zachowały się trochę jak panna na wydaniu, która może i chciałaby powiedzieć konkurentowi "nie", ale boi się, że zostanie na lodzie.

Marszałek doczekał się szybko również zdecydowanego głosu ze strony teatru. Kilka dni później w urzędzie zjawiła się bowiem delegacja z Dramatycznego. Przedstawiła się jako reprezentacja całości i w imieniu tejże wyraziła poważne zastrzeżenia co do dyrektora: za dużo reżyseruje sam, nie zaprasza - choć obiecywał -innych reżyserów, gra po serialach i teatrach telewizji, nic trzyma "linii programowej", nie dba o "poziom".

Dąbrowski nie ukrywa, że kiedy się o tym dowiedział, chciał spakować walizki i natychmiast wyjechać z Białegostoku. Później jeszcze kilka razy myśl ta kołatała mu po głowie, jednak - jak widać - z negatywnym skutkiem, gdyż póki co szykuje się od kolejnej trzylatki w Białymstoku. - Chciałem wyjechać, ale inni mnie powstrzymali. Dzwonili, mówili, żebym nie rezygnował - tłumaczy Dąbrowski. - Zorientowałem się, że wcale nie przegrałem i to dodało mi siły.

Dobrze się złożyło, bo sił w następnych tygodniach Dąbrowski potrzebował sporo...

Urząd Marszałkowski, poruszony niepokojem zespołu, postanowił głębiej zbadać zaistniałą sytuację. W teatrze urządzono godzinę szczerości, z udziałem wszystkich zainteresowanych. Okazało się wówczas, że reprezentacja, która pofatygowała się do marszałka, nie reprezentowała nikogo, poza... sobą. Reszta zespołu - jak wynika z relacji uczestników zdarzenia - była zaskoczona faktem, że ktoś w jej imieniu żali się przed obliczem władzy. Reszta ta bowiem tak ogólnie do dyrektora nic nie ma, ba, nic ma nawet nic przeciwko temu, by Dąbrowski zajmował fotel dyrektorski przez kolejne trzy lata.

Scena balkonowa. W typowym wydaniu ona stoi na balkonie, on zaś wyznaje jej uczucie stojąc pod.

Spokój był jednak pozorny, skoro Dąbrowski niemal natychmiast przystąpił do kontrataku. W mediach aktorów, którzy zajęli się dywersją, nazwał wprost "bandą" i "gwiazdorami". Przyznał, że dał się im wmanewrować w układy i podszepty, wskazując jednocześnie na nóż tkwiący w plecach, wybity ręką tychże. 'Twierdził nawet ostro: "Nie mam zespołu". Gdy emocje już opadły, zmieniła się i śpiewka: - Ta sytuacja skonsolidowała resztę zespołu, a w niej jest ogromny potencjał twórczy - zapewniał nas przed tygodniem Dąbrowski. - Dobrze, że tak się stało, jak się stało, bo przynajmniej mamy jasność sytuacji.

Zmiana frontu dziwić nie musi, w końcu przecież Urząd Marszałkowski potwierdził jego nominację na stanowisko dyrektora. Nie bez problemów oczywiście.

Zaraz bowiem po tym, jak zarząd przyjął stosowną uchwałę, pojawiły się głosy, że chyba jednak trzeba ją zmienić. Wpływowe siły w Urzędzie Marszałkowskim próbowały nawet podstawić innego kandydata na to stanowisko. Szeptano o kierownikach literackich i innych formach wsparcia dla Dąbrowskiego. Chciano nawet zatrudnić go ponownie tylko na rok, na co dyrektor już dawno i twardo odpowiedział "nie". W końcu podpisał umowę na kolejne trzy lata, a historia po raz kolejny zatoczyła koło.

Peruka .Cudze włosyudające własne.

Trzy lata temu i wiele razy w trakcie kadencji, Piotr Dąbrowski dawał upust swoim wyobrażeniom na temat teatru. Opowiadał o tym, jak chce budować zespół, tworzyć nowy, lepszy teatr, podnosić jego poziom. Ostatnia burza (w szklance wody) pokazała, że przynajmniej część tych wizji to były zwykłe zamki z piasku. Mimo to, kolejną trzylatkę Dąbrowski zaczyna w podobny sposób: - Uważam, że zrobiłem tutaj przez trzy lata kawał dobrego teatru. Chcę pracować dalej. Tu są osoby, z którymi warto pracować - deklaruje.

Podkreśla, że cieszy go fakt, iż teatr - zgodnie z zaleceniami zarządu - wzbogaci się o ciało doradcze Radą Programową, która raz na kwartał będzie się zbierać, by siłą swoich myśli wspierać dyrektora w określeniu zasad działania i repertuaru teatru.Oprócz tego wsparciem dla dyrektora ma być specjalista, który przejmie na swoje barki sprawy związane z zarządzaniem, pozyskiwaniem środków unijnych i gospodarowaniem nimi.

Sam Dąbrowski też tryska pomysłami. Co do zespołu ma plany trojakie: część zapewne usunie, wstawi kilka nowych twarzy, a kilku osobnikom da druga szansę. Komu? Łatwo się domyśleć. - Nie zamierzam się mścić. Jeżeli pewne osoby zmienią swoje myślenie o teatrze, o swoim miejscu w zespole, jeżeli poprawią się, to wszystko będzie w porządku - zapewnia. Zamierza też ściągać do Białegostoku gwiazdy wielkiego formatu, ale nie po to, by przyćmiewały one blaskiem lokalnych "gwiazdorów", ale by współpraca owocowała obopólnymi korzyściami. No i dobrze. Tyle tylko, że ani to pierwsza reforma, ani też pierwszy reformator w tym teatrze.

Aktor. Ten, kto gra.

Historia w przypadku Dąbrowskiego powtarza się tak bardzo, że aż zakrawa o banał. Minęły zaledwie trzy lata, a znów w Dramatycznym dochodzą do głosu siły, które wstrząsały nim i za kadencji poprzednika Dąbrowskiego, Piotra Kowalewskiego, a i wcześniej: za Andrzeja Jakimca i Wojciecha Karolaka.

Zarząd województwa, choć inny w barwach i ideach, mieszał się do tego stopnia w sprawy personalno-kadrowe na najwyższym stołku teatralnym, że pewnych zawirowań do dziś nie można wyprostować. Nic oglądając się na wolę i opinię zespołu, powołał ponad trzy lata temu na stanowisko dyrektora osobę, która wydała mu się jedyna i słuszna. Bo Piotr Kowalewski też nie lubił kontrowersyjnej "Konopielki" i szybko zdjął ją z afisza. Bo znał zasady, normy i przyzwoitości. Miał być właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Właściwym, bo... swoim. A że nie miał doświadczenia, wiedzy i poparcia w zespole - tym nikt się nie przejmował.

Wcześniej Zarząd Województwa odwołał też skutecznego w swoim czasie Andrzeja Jakimca. Zarząd stawał również okoniem, kiedy Karolak wpuścił na scenę wspomnianą już "Konopielkę". W personalnych i moralnych sympatiach na sztukę brakowało miejsca, choć to jej tak naprawdę dotyczyły spory.

Przed trzema laty, za Kowalewskiego, też w Dramatycznym istniała silna grupa aktorska, z jasno wytyczonym celem, którego za wszelką ceną usiłowała bronić. Kowalewski chciał zwolnić dwie aktorki, wprowadzić swoje, dość drastyczne porządki. Zadarł ze związkami i "Solidarnością". A zatem połączone siły szybko go wykurzyły.

I tak coraz wyraźniej kształtował się w teatrze układ: aktorzy (czy raczej ich "reprezentacja") kontra cała reszta. Dotychczas był to układ zwycięski, dopiero w rozgrywce z Dąbrowskim poległ. Wydaje się, że póki co jest 1:0 dla dyrektora. W końcu, jak rządził, tak rządzić będzie. Ale nawet jeśli - jak twierdzi - zespół mu się przy okazji skonsolidował, to jednak nie zmienia to faktu, że ma do czynienia dalej także z rozłamem. A właśnie w takim układzie trzeba będzie przynajmniej zacząć pracę w październiku. Tyle tylko, że każde posunięcie może okazać się w takiej sytuacji skokiem nad przepaścią. Odsunąć gwiazdorów od ról się nie da, bo wrzeszczeć będą i pomstować na dyrektorską mściwość. Zresztą, kto wówczas będzie grał? W końcu zespół Dramatycznego do największych nie należy.

Dyrektor wykazał swoim postępowaniem - co sam zresztą potwierdził - że ulega wpływom. Czy silny kopniak może coś tu zmienić? Sytuacja może tylko o tyle ulegnie zmianie, że podszepty ucichną. Trzeba będzie się zatem kierować tylko własnym rozeznaniem, co w istniejących układach może być trudne.

W zapowiadaną konsolidację zespołu mogę nawet uwierzyć. W tym momencie dyrektor jest górą, więc przychodzi do niej Mahomet w postaci pewnie dość nieźle zdezorientowanego tłumu. Jednak wierzyć tej sile byłoby dużym ryzykiem. A bez wiary nic zrobić się nie da. Szach - mat.

A, i jeszcze sztuka! Co z nią będzie? Proponuję wróżenie z fusów, bo każde prognozowanie i tak jest zabawą w tym stylu. Ponoć wszystkim właśnie o nią idzie. To jakiś punkt wspólny, coś co łączy zwaśnione i obrażone strony. Ale skoro połączyć nie może, to chyba o tej sztuce zbyt dobrze nie świadczy?

* Wszystkie śródtytuły są cytatami z książki Tadeusza Nyczka pt. "Alfabet Teatru" (Wyd. Ezop - Agencja Edytorska, Warszawa 2002).

Na zdjęciu: "Absurdalizmsocrealistyczny".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji