Trio w mieście wojewódzkim
Myśli, że wojuje, i osłania, podpiera tę wojowniczość cytatami z rodzimych i zagranicznych ankiet na temat moralności hippiesów, nowych teorii i praktyk seksualnych... "Polscy hippiesi mówią", "uważam, że jestem przynajmniej w sferze ducha, żoną wszystkich czterech"... Bez obawy. W "Rodeo" mężczyzn jest tylko dwu, a kobieta jedna, o "małżeństwie grupowym" itp. sprośnościach nie ma mowy i trójkąt spełnia rolę prawie pospolitą, ostatecznie jesteśmy dorośli czy nie? Nie występują tutaj także żadni hippisi, ale choć trochę rozpróżniaczeni niemniej pracujący inteligenci, tylko ich kobieta nic nie robi i ma za dużo wolnego czasu.
Modny jest teraz, przynajmniej w pewnych kołach, Przybyszewski, moderna, ktoś tam już dopatrzył się w sztuce Ścibora "Przybyszewszczyzny". Ale moderna była śmielsza. Gustaw Daniłowski w głośnej swego czasu mikropowieści ,,Lili" (rok 1917!) trójkąt a la "Rodeo" rozwiązuje wprawdzie sentymentalnie, ale równocześnie obdarzając swoich bohaterów samowiedzą o wiele większą niż ją okazują harcownicy "Rodeo". Ścibor jest scenopisarzem od niedawna, za to doświadczonym scenarzystą i reżyserem filmowym. Zna więc może głośny film Ernsta Lubitscha ,,Sztuka życia" (rok mniej więcej 1930): obraz ten gorszył i z polskich ekranów, nie miał zresztą powodzenia, mimo, że kładł nacisk na komediową część fabuły, i że grali w nim Gary Cooper, Fredric March, Miriam Hopkins.
Druga sztuka Ścibora odznacza się tą samą zaletą co pierw-sza: sprawnością warsztatu pisarskiego. Wyraża się ona mocną konstrukcją, zręcznym dialogiem, wyżyłowaniem pomysłu do ostatka, dobrymi rolami. I ma podobne wady: niejaką rozwlekłość (zwłaszcza na finiszu odczuwamy jakby zadyszkę autora), a przede wszystkim drobiazgowość obserwacji psychologicznej, która nie idzie w parze z jej pogłębianiem. Ot, sztuka tzw. bulwarowa. Bulwary nadwiślańskie ustępują paryskim ale są.
Obawiam się o przyjęcie takiej sztuki przez widzów gdy wykonanie byłoby przeciętne. Na szczęście w Teatrze Współczesnym jest "Rodeo" zagrane świetnie, ani jednego słabego punktu. Obiekt miłości dwu mężczyzn, panią Gosię, która ewidentnie kocha ich obu, ale tego nie rozumie i dlatego obu zadręcza - gra Marta Lipińska. Zachwycająco. To jedna z jej najlepszych ról, arcydziełko inwencji aktorskiej, kapitalny portrecik "niewinnej grzesznicy", a raczej portret, w którym niewielki format portretowanej osóbki znajduje wymiary dzieła mistrza. Nieodparty urok, dziecinnie zmysłowy wdzięk emanuje z tej Gosi, która jest pechowym przeznaczeniem Pawła i Roberta.
Skołowanych rywali grają Tadeusz Łomnicki i Andrzej Łapicki. Wystarczy wymienić te dwa nazwiska, by wiedzieć jakie tuzy weszły na boisko. Łapicki ma wprawę w lekkich rolach z dystansu i z wprawy tej robi doskonały użytek. Łomnicki ma akcenty bardziej dramatyczne, powiedzmy - o jeden ton za bardzo. Natura ciągnie wilka do lasu, a tu mu każą polować w parku miejskim. Łomnicki zajął się również reżyserią "Rodeo": poprowadził akcję zgrabnie, zrobił kilka dowcipów dobrych, sytuacje zbyt poważne - stanowczo zbyt poważne - udyskretnił i trochę odrealnił. Co w starającej się bardzo na ziemi rozgrywać swe rodeo sztuce Ścibora okazało się bardzo przydatne. Parę chwytów mniej mu się udało, ale na ogół może być ze swej pracy zadowolony.
Barbara Wrzesińska jest tyleż efektowną co wolną od sentymentalizmu ślubna żoną Pawła Barbara Ludwiżanka pełną ciepła i tak ładnie bezsilną wobec córki matką Gosi, a Eugeniusz Poreda nie wolnym od poczucia humoru ojcem Pawła.