Kurde mol
Polska katolicka i ubecka, prowincjonalna i stołeczna, Polska mesjaszów i cyników - spotykają się w Zamościu roku 1968. "Obywatel Pekoś" - wystawiona przez Mikołaja Grabowskiego sztuka Tadeusza Słobodzianka, stanowi jedno z najbardziej sugestywnych wejrzeń we współczesną duchowość polską.
Jako "Obywatel Pekosiewicz" sztuka została wystawiona przed kilku laty w Teatrze Telewizji. Napisana na nowo przez autora, w sobotę miała prapremierę teatralną na scenie "Słowackiego".
Pekoś szuka celu
Tytułowym bohaterem dramatu - Pekosiewiczem vel Pekosiem - jest człowiek bez historii, wychowanek zamojskiego domu dziecka, który nie potrafi znaleźć się w otaczającej go rzeczywistości. Pekosiem szczyci się partia jako "wzorcowym obywatelem", ale jest on też wzorem polskiego katolika, bo poza tym, że zbyt często i w nieodpowiednim towarzystwie pije wódkę, służy do mszy u boku biskupa.
Szereg wymyślonych przez Słobodzianka perypetii prowadzi do tego, że Pekoś mimo woli staje się centralną postacią ubeckiej prowokacji, wymierzonej jednocześnie przeciw niewygodnym towarzyszom i biskupowi. W trakcie odkrywania wątków tej prowokacji okazuje się, że w świecie zamieszkanym przez bohatera nie ma nic pewnego oprócz tego, że Pekoś cierpi. W końcu popada w obłęd i gdy przybiera szaty Chrystusa, jest mu już całkiem dobrze, bo cierpi za innych.
W domach z betonu
Bardzo dobra inscenizacja Mikołaja Grabowskiego zaczyna się jeszcze przed wybrzmieniem teatralnych dzwonków na spektakl. Widzowie, sadowiąc się w fotelach, słyszą dobiegające z głośników dźwięki złotych przebojów lat 60. Później przez te same głośniki będą transmitowane przemówienia towarzysza Wiesława.
Świat lat 60. ogarnia widzów ze wszystkich stron, ale miejsce aktorskiej gry jest całkiem tradycyjne - ogranicza się wyłącznie do sceny. Przez większą część spektaklu scena oznacza zamknięte miejsca akcji: kawalerkę Pekosia, komitet partii, zakrystię kościoła, izbę wytrzeźwień, areszt, mieszkanie sekretarza. Scenografia podkreśla, że miejsca te są do siebie podobne - zawsze ten sam, betonowy strop, zawsze te same ściany i tylko (kapitalny pomysł scenograficzny!) zmienia się przysłonięcie okien - szaroburą szybą, kolorowym witrażykiem, kratą. Kręcący się między zakrystią a komitetem partii bohaterowie sztuki wplątani są w ten sposób w jakiś dziwny, zamknięty świat gry, w której karty rozdaje wielu, ale nikt nie potrafi przeprowadzić rozgrywki. Ten świat otwiera się pod koniec, w czas rezurekcji. Rozsuwają się wtedy boczne ściany, podnosi strop, a scena zamienia się w plac Wdzięczności. Od wielkanocnej procesji plac oddziela kamienny mur kościelny. Milicjanci pilnujący porządku podśpiewują religijne pieśni. I wtedy nadchodzi on - Pekoś, mieniący się Chrystusem, z zakrwawioną twarzą, w białej komeżce i z wódką w wielkanocnym koszyku.
Kim jest Pekoś?
Można powiedzieć, że Pekoś to boży wariat - tak go zresztą gra Błażej Peszek. Skołatany biedaczyna dochodzi do wniosku, że jest Bogiem i znajduje w tym ukojenie. Ale Pekoś to przecież również symboliczny Polak, który swoją niemotę zamienia w misję, a od rzeczywistości ucieka w świat nierealny.
Mesjanizm Pekosia ma swoje echa w postawach innych bohaterów sztuki. Że zbawia świat, twierdzi każdy z nich - od biskupa, poprzez ubeka i jego syna - opozycjonistę, aż po służby specjalne, które bronią Polski przed powstałym w wyobraźni partyjnych kacyków międzynarodowym spiskiem Żydów.
Trudno oczywiście zrównać moralnie te postawy i ani Słobodzianek, ani Grabowski tego nie czynią. Dowodzą jednak, jak trudne jest ferowanie jednoznacznych wyroków na ludzi, jak skomplikowany nasz wspólny los.
Dobry kawałek teatru
Choć sztuka Słobodzianka bardzo luźno trzyma się faktów historycznych - nie tylko Pekoś, ale i biskup oraz dygnitarze zamojscy są postaciami zmyślonymi - to przecież zawarte jest w niej bardzo wiele ludzkiej prawdy.
Z dużą dozą prawdopodobieństwa psychologicznego zarysowane postaci dają okazję do zagrania wiarygodnych ról. Brawa należą się "dygnitarzom" - odtwórcy roli sekretarza Michalaka Mariuszowi Wojciechowskiemu i biskupa Michałka - Zbigniewowi Rucińskiemu. Premiera "Pekosia" to także potwierdzenie przed szerszą publicznością talentu kończących właśnie krakowską szkołę teatralną i zatrudnionych w Teatrze im. Słowackiego Tomasza Karolaka (Adam) i Krzysztofa Zawadzkiego (Józek).
Jedyną niewiarygodną sceną spektaklu jest przesłuchanie Pekosia przez dobrego i złego ubeka. Reżyseria tej sceny każe budzić podejrzenie, że Mikołaj Grabowski ani razu nie spełnił patriotycznego obowiązku przebywania w PRL-owskim areszcie.
Wniosek, jaki nasuwa się ze "smutnej i pouczającej historii" Pekosia, najlepiej ująć w krótkich słowach, których nadużywa Milicjant II (Stanisław Banaś). Po prostu: "kurde mol". To "kurde mol" w odniesieniu do najnowszej historii oznacza, że w naszych dziejach i mentalności są rzeczy, o których nie śniło się nikomu, nie wyłączając milicjantów. Do rozwikłania tych zagadek nie wystarczy odkrycie tajnych archiwów.
Pytajmy się, kurde mol, kim jesteśmy. Dziwmy się się, jak dzieci, pozornym oczywistościom. Szukajmy swojej prawdy. Nikt za nas tego nie zrobi.