"Antyzwiastowanie", czyli państwo ładni w bajce
"Antyzwiastowanie" w reż. Bartosza Szydłowskiego w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.
Najnowsze dzieło Bartosza Szydłowskiego to spektakl z gatunku słusznych, ale słabych. Ta słuszność w dodatku jest utopiona w takiej lawinie słodyczy, że przestaje cokolwiek znaczyć.
Obejrzysz spokojnie spektakl, dziećmi zajmą się animatorzy
Seks po 60-tce i bezrobocie wykształconych w Łaźni Nowej
Scenografia przypominała mi oglądaną lata temu bajkę dla dzieci - bielutka, czyściutka, prościutka, z obrotowym schematycznym domkiem pośrodku. Jeszcze kolorowe światła i projekcje. Do tego domku wniesieni zostają (przez biało odzianych technicznych) główni bohaterowie - ona (Paulina Skłodowska) i on (Dominik Stroka). Modelowi "państwo ładni" - młodzi, zamożni, pracujący pięć dni w tygodniu, szóstego i siódmego odpoczywający w ślicznym domu pod miastem, w kontakcie z naturą, z popijaniem drinków na leżaczkach, squashem, jogą. Czasami są w lekkim konflikcie (co obrazuje starcie bokserskie), ale w sumie ich życie jest idealne.
Pojawia się jednak pustka - kobieta pragnie dziecka. Nie może go mieć, co uświadamia jej Anioł (Grzegorz Mazoń). No więc adopcja; tu pojawia się niemiła i zrobotyzowana urzędniczka (również Grzegorz Mazoń) każąca wypełniać idiotyczne ankiety. Ale w końcu obiekt marzeń się pojawia (lalka rozmiarów kilkuletniego dziecka). Na początku odpycha naszych bohaterów, przytula tylko pluszowego Prosiaczka, ale szybko przyzwyczaja się do rodziców i bierze ich za ręce. W finale wszyscy radośnie puszczają motylkowego latawca.
Spektakl powstał w ramach wrocławskiej kampanii, której celem jest wszechstronna pomoc rodzinom zastępczym. "Antyzwiastowanie" temat rodziny zastępczej, owszem, podejmuje, ale powierzchownie i banalnie. Nie pokazuje żadnych problemów, z jakimi może się zetknąć taka rodzina, nie zagłębia się w motywacje bohaterów, wszystko jest tutaj gładkie, słodkie i uładzone. Maria Spiss, autorka tekstu, operuje tak grubym stereotypem, że przez pierwszy kwadrans bierze się to za działanie celowe: pokażemy schemat jak z kolorowego pisemka, a potem go wywrócimy, podrążymy, pokażemy pazur. Ale nic z tego, choć aktorzy usiłują tchnąć odrobinę życia w papierowe postaci.
Małgorzata i Bartosz Szydłowscy mówią (na stronie internetowej Łaźni) o "baśni inicjującej", sile miłości, zmaganiu się z przeciwnościami losu, niezwykłej tajemnicy drugiego człowieka. Piękne słowa, tyle że nic z nich nie przedostało się na scenę. Oglądamy nie tyle baśń, ile bajeczkę, w której żadnych zmagań ani tajemnic nie ma, bo ledwo zasygnalizowane problemy zostały zaszpachlowane sceniczną kokieterią, która być może miała być ironią. A to pojawi się aktor w stroju pluszowego kangura, a to anioł w marynareczce z piórek wyśpiewujący złą nowinę księżowskim tonem, a to wspomniana karykaturalna urzędniczka.
Miał to być spektakl podejmujący ważny temat społeczny, a okazał się tak oderwany od życia, jak to tylko możliwe. Kolorowy, mdły obrazek, którego obejrzenie nie prowokuje do myślenia ani o adopcji, ani o żadnej innej sprawie.