Artykuły

"Król Edyp"

Zważcie, Widzowie, arcydramat Sofoklesa narodził się bez mała dwadzieścia cztery wieki temu i jak bardzo silna nie byłaby nasza wiara w niezniszczalność sztuki, ta otchłań czasu napawać musi lękiem. Przede wszystkim lękiem przed niezrozumieniem.

Grecki mistrz pisał swoje tragedie dla ludzi urodzonych pod innym niebem, wychowanych w innym obyczaju, a nade wszystko znakomicie obeznanych z mitami, na których opiera się cały dramat starożytny.

"Autor tragedii - utyskiwał z gryząca goryczą współczesny przecież Sofoklesowi Arystofanes - to dopiero szczęśliwiec! Publiczność zna akcję, gdy tylko się zaczyna. Poecie nie pozostaje nic innego do roboty, jak dać szturchańca ich pamięci. Powie "Edyp", a oni już wiedzą resztę: ojciec - Lajos, matka - Jokasta, córki, synowie, wszystko co było, wszystko co będzie".

Autor mówi "Edyp", ale Wy, Widzowie współcześni, bynajmniej nie wiecie, co było i co będzie, a przynajmniej nie wie tego większość z Was. Zarazem bogatsi jesteście o inną wiedzę i inne doświadczenia, zaś król Edyp, który tak uparcie drąży przeszłość szukając winnego zabójstwa króla Lajosa, przypomina Wam - być może - Herculesa Poirot czy innego ze sławnych detektywów współczesności...

Oczywiście Edyp Sofoklesa ściga ny jest przez PRZEZNACZENIE, LOS, KLĄTWĘ, ciążącą na rodzie Labdakidów, ale i w wymiarze naszych odczuć, naszych norm moralnych, pozostaje przecież winnym!

Jest winnym, gdyż w bójce, uniesiony gniewem, zabił nieznanego wędrowca i jego sługi - dopiero śledztwo wykaże wprawdzie, że zabitym był Lajos, prawdziwy ojciec Edypa, zbrodnia pozostaje jednak zbrodnią, niezależnie od tego, czy wypełnia PRZEZNACZENIE.

Edyp jest winien po raz wtóry, gdy ponownie uniesiony gniewem bezzasadnie skazuje na śmierć Kreona. Jakkolwiek wyrok nie zostanie wykonany, a Kreon złowrogo zaciąży w przyszłości na losach Antygony, to Edyp pierwszy dał mu odczuć smak władzy tyrana.

Autorzy opracowania tekstu dla Teatru im. Jaracza - reżyser spektaklu Helmut Kajzar i odtwórca tytułowej roli Ryszard Żuromski - zdali się pamiętać o tym wszystkim. Odrzucili skorupę, obudowę, bardzo już dziś niewspółczesne, lamentujące i komentujące partie chóru, pozostawili natomiast samo jądro, sam miąższ dramatu.

Oniemiały chór pozostał wprawdzie w spektaklu, ale jego rolę przejęliśmy my, widzowie. To wprost do nas zwraca się Edyp, szukając świadków zbrodni, do nas odwołuje się niewinnie oskarżony Kreon. Wychodzą na proscenium, wpatrują się w ciemność, pytają, czekają odpowiedzi...

Ten zamysł, odważny i przejrzysty, sprawdza się w przedstawieniu, albowiem siła tego przedstawienia leży przede wszystkim w prostocie. Dramat Edypa rozgrywa się na pustej, obitej purpurą scenie, na którą dwukrotnie tylko wjedzie nadnaturalnej wielkości złoty rydwan. Aktorzy nie mają koturnów, ich gest jest powściągliwy, głos z rzadka unosi się aż do krzyku. Są bardzo mali i bardzo ludzcy, dojrzewają jednak, przede wszystkim olbrzymieje Edyp. Im bliżej jest okrutnej prawdy.

Ryszard Żuromski ma w roli Edypa kilka scen doskonałych i znów te przede wszystkim, które rozgrywa najprościej. Czasami nie dostaje mu środków technicznych, ale z pewnością nigdy nie brakuje wyobraźni. Szuka inspiracji u największych mistrzów, również w teatrze Grotowskiego, jak i pantomimie - tu pomocną dłoń podał mu choreograf spektaklu, Conrad Drzewiecki, ale boję się, że w złym prowadził kierunku.

Pojawienie się Terezjasza, który wśród dymów ofiarnych, spowity w zgrzebny worek, gramoli się z czeluści zapadni niby jakiś pokraczny embrion - jest sceną rzadkiej urody, ale z zupełnie innego świata, innego przedstawienia! Cała rozgrywka Edypa z Terezjaszem - starcie dwóch potężnych indywidualności - została przełożona na język pantomimy, przyrównana do zapasów Jakuba z Bogiem. I to właśnie zdało mi się fałszywe, jak też odrobinę kokieteryjne; trudno było bdwiem opędzić się przemożnemu wrażeniu, że ofiarowując nam spektakl doprawdy wysokiego lotu, reżyser chciał przy okazji podkreślić, iż mógłby przygotować go w wielu jeszcze innych konwencjach...

Zarazem Mirosława Marcheluk (Terezjasz - jak wiedzą znawcy mitologii - zmieniał płeć co lat siedem...) zmaga się z rolą w sposób imponujący, wydobywa z niej całe pokłady prawdy i tragizmu, związanego z wieszczym darem wszechwidzenia. Powściągliwie operując swoim pięknym, głębokim głosem, zdaje się być zjawą ze złego, koszmarnego snu.

Czystą, pełną skupienia rolę przyszłego władcy Teb, Kreona, dał Józef Zbiróg. Doskonały plastycznie, ogromnie wyrazisty w sylwetce epizod pasterza stworzył Dymitr Hołówko, zaś sprawne aktorstwo Danuty Kłopockiej (Domownica) poznać można było w momencie, gdy weszła lamentując po śmierci Jokasty, Żaden cud nie mógł już jednak uratować Alicji Cicheckiej, już bez żadnej mitologicznej motywacji niezbyt sensownie obsadzonej w męskiej roli Gońca z Koryntu. I ten papuzi strój, prosto ze świata arlekinady - jedyne wyraźne potknięcie Daniela Mroza, twórcy klarownej skądinąd oprawy scenograficznej.

Alina Kulikowska miała ostatnio tyle pięknych osiągnięć, że o roli Jokasty zapomnę bez żalu. Została po prostu fałszywie obsadzona.

Byliśmy jednak o krok, o pół kroku może od wydarzenia - i tak jednak "Król Edyp" pozostaje pierwszym naprawdę znaczącym przedstawieniem sezonu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji