Artykuły

Przeszłość wyidealizowana

Maryna Broniewska, która na scenie Teatru "Wybrzeże" reżyserowała "Kulig" Józefa Wybickiego, teraz pokazała nam "Krosienka" Ignacego Krasickiego. Oglądaliśmy przedstawienie pogodne w miarę sentymentalne, w miarę drwiące wobec odległych konwencji. Siedzimy perypetie mieszkańców dworku na "prowincji", dziwnie spokojni, że wszystko skończy się dobrze.

Chyba jednak już Krasicki zdawał sobie sprawę z realności wad, które atakował, z tego jak one są dla Polski groźne. Być może zdawał sobie także sprawę z umowności szczęśliwego zakończenia, z pewnością zdajemy sobie z niej sprawę i my.

Scenografia Jadwigi Pożakowskiej sugeruje Polskę sielską - akcję umieszcza w ogrodzie, a ściśle mówiąc sadzie, pod ogromną jabłonią. Wiszą na niej oprócz atrap, także prawdziwe jabłka. Z całą powagą zrywa je Teresa Lassota jako Pani Spokojnicka. Takich "smaczków", zabawnych pomysłów sugerujących, że twórcy przedstawienia bawią się tekstem i jego bohaterami, jest w tym przedstawieniu mnóstwo. A jednak oglądamy je z pewną melancholią. Oto szczęśliwą Utopię umieszczono nie w przyszłości, ale w przeszłości, co chyba raczej rzadkie. A więc jedyną naszą stycznością z łagodnym szczęśliwym światem ludzi sprawiedliwych i prawych pozostanie nostalgia. Polskość przeciwstawiono cudzoziemczyźnie, między polskością, a szlachetczyzną położono znak równania. Ale jednocześnie tę ostatnią pozbawiono wszelkich wad. Nad wszystkimi góruje gospodarz - Pan Spokojnicki. W interpretacji Zenona Burzyńskiego dusza-człowiek, a jednocześnie jeden z tych tradycyjnie - na łacinie - wykształconych szlachciców, który przejął część cnót dawnych Rzymian. Równie solenna w swej uczciwości jest Uczciszewska Kiry Pepłowskiej. A cóż dopiero mówić o młodym pokoleniu - Przystojnicki (Jerzy Dąbkowski) pełen jest wszelakich zalet, nie mówiąc już o poszanowaniu dla starszych. A jeśli wady, to jak miło zaprezentowane! Jeśli nieuk to przemiły, a jeśli przy tym i opój, to tak szczery w objawianiu swego pragnienia, jak Pan Rubasiewicz Lecha Grzmocińskiego. Pobłażliwość Maryny Broniewskiej ocala przed potępieniem wady nie tylko tradycyjnie uznane za szlacheckie; oszałamiające kwestie Zofii Mayr i precyzja ich podawania, jej słynny zaraźliwy śmiech czynią z postaci gadatliwej idiotki, jaką prawdę powiedziawszy jest Pani Rubasiewiczowa, kogoś prawdziwie sympatycznego.

Krasicki przeciwstawia polskość i dawny obyczaj cudzoziemczyźnie. Ale na scenie Teatru Kameralnego modna dama, Pani Lubska Teresy Iżewskiej tyle ma wdzięku i urody, że skłonni jesteśmy - z perspektywy czasu obie tendencje: trwania przy tradycji i ulegania francuszczyźnie, traktować jako całość dawnego polskiego stylu.

Prawda, że zło się gnieździ i w małym dworku. Intryga (wcale groźna) zostaje unicestwiona, intryganci i ich intencje zdemaskowane. Jej rozwiązanie, możliwe dzięki szczęśliwym trafem znalezionemu listowi, traktujemy dziś jako jeszcze jeden zabawny cytat sytuacyjny. Nawet historia o dwóch siostrach i niesprawiedliwej matce przypomina bajkę o Kopciuszku; trudno sobie wyobrazić aktorkę, która lepiej nadawałaby się do roli dobrej Marianny, niż Elżbieta Goetel. Ale przecież "zła siostra" Haliny Kosznik-Makuszewskiej wzbudza salwy śmiechu na widowni. Postaci ówczesnych playboyów warszawskich ukazano jako zgrany tercet. Tylko Andrzej Piszczatowski przydał nieco demoniczności i chłodnej ironii postaci Wiatrakowskiego, czyniąc z niego trochę czarny rakter ze starego melodramatu. Ale Jerzy Nowacki i Florian Staniewski już tylko bawią.

"Krosienka" zapewniają wieczór prawdziwie miłej rozrywki, nie bez morału jednak i chwili zadumy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji