Artykuły

Defekty polskości

Na olsztyńskim przedstawieniu "Przedwiośnia" odciskają się dwa sploty wątpliwości. Jeden dotyczy treści, drugi formy. Co wybrać z powieści Żeromskiego? Jaka może być użyteczność poszczególnych wątków fabularnych? Gdzie szukać wartości zdolnych zainteresować współczesnego widza? To pytania odnoszące się do treści. A do formy? Chociażby - jak to zrobić? Jakie zastosować sposoby inscenizacyjne, żeby materiał epicki zbliżyć do wymagań dramaturgicznych? Jak opis, narrację przekształcić w grę, w konflikty, w ścieranie się stanowisk?

Roman Kordziński postanowił obniżyć tonację, jeśli idzie o treść i szukać technik właściwych współczesnej cywilizacji, jeśli stosował formę. Z fabuły zostały losy jednostkowe, kłopoty codziennej egzystencji, miłości, zabawy, rzadziej pracy, idee, marzenia. Instynkty narodowe i społeczne gdzieś na uboczu, albo zdeformowane. Najpierw zdarzenia, a jeśli starczy czasu, to także coś więcej. Zdarzenia są prawdziwe, naturalne, zdrowe. Natomiast sprawy wielkie obciążone defektami, błędami, niedojrzałością.

A forma? Reżyser chce dogonić czas, stanąć do rywalizacji z nowoczesnymi sposobami komunikowania. Sięga po technikę filmową z montażem drobnych obrazków, scen. Odchodzi od chronologii, posługuje się retrospekcją, miesza plany czasowe, wspomnienia i sny stają się ważną częścią całego obrazu. Oryginał wzbogaca tekstami innych autorów. Wprowadza narratorów, każda postać nie tylko gra siebie, ale również prezentuje chwilami inne osoby. Rozpoczyna i kończy przedstawienie śpiewem, wierszem Mickiewicza o kraju lat dziecinnych. Kilkakrotnie powraca muzyczny motyw poloneza.

Głównym elementem scenograficznym Zbigniewa Bednarowicza jest słup graniczny pomalowany w biało-czerwone pasy. Jest to ważna wskazówka nie tylko geograficzna. Jesteśmy na styku ważnej dziejowej sprawy narodowo-społecznej. To, co działo się w Rosji, rzutowało na nasz los. Stamtąd wracali ludzie, przychodziły idee, odzywały się echa historycznych związków i przeciwieństw.

Roman Kordziński całą tę historiozofię stara się przepuścić przez indywidualne losy głównych bohaterów powieści, ukazać jak egzystencja prywatna tłumi wielkie zrywy, jak skarlałe, niedojrzałe są nasze myśli i dążenia do czegoś wielkiego, trwałego, solidnego.

Zdawał sobie sprawę z tego Stefan Żeromski pisząc u schyłku życia "Przedwiośnie". Duch pisarza jest obecny. Reżyser wprowadza do akcji postać Storzana, schorowanego staruszka na wózku inwalidzkim. Kto chce, może w tej postaci (Ryszard Machowski) dopatrzyć się autora książki. Schorowanego wozi na wózku siostra - narratorka. (Anna Lipnicka), przekazując wiele opisowych, komentujących stronic "Przedwiośnia".

Stefan Żeromski nie wiedział, jak powinna rozwijać się niepodległa Polska. Przedstawił trzy drogi rozwoju, ale za żadną nie opowiedział się wprost. Każda była wątpliwa, dyskusyjna, może nawet utopijna. Roman Kordziński nie chce tych wątpliwości rozwiewać. Przeciwnie, podkreśla defekty polskości.

Stary Seweryn Baryka rozgłaszał bajeczną przyszłość szklanych domów. Wymyślił ją? Wyśnił? Krzysztof Ziembiński, grający Seweryna, akcentuje nierealność marzeń schorowanego człowieka. Stary tułacz wie, że sączy synowi wizję piękną, ale odległą, może w ogóle niemożliwą.

Odmienną orientację reprezentuje Gajowiec. W inscenizacji olsztyńskiej bardzo powściągliwa, godna interpretacja Stefana Burczyka. Gajowiec widzi przyszłość w reformatorskich zmianach wynikających z mądrości zawartej w księgach wielkich Polaków.

Zagadką trzecią jest droga rewolucyjna. Tym bardziej, że reżyser bardzo jednoznacznie określił funkcję polskiego nurtu lewicowego. Wprawdzie Cezary Baryka (Cezary Ilczyna, na zmianę gra tę postać także Stanisław Krauze) zachowuje czystość ideową i przyłącza się do pochodu rewolucjonistów, chociaż tego nie widzimy, bo finał jest opowiedziany, natomiast epizod ze zgromadzenia polskich komunistów tamtego okresu został wyraźnie potraktowany karykaturalnie, prawie groteskowo. Teksty, które w innym odczytaniu mogłyby brzmieć serio i poważnie, bo mają taką wartość znaczeniową, tu zostały przesterowane. Rozumiem intencję. Inscenizator chciał wskazać, że i ten nurt ideowy miał w pierwszych latach niepodległości swoje skrzywienia, defekty, odchylenia sekciarskie.

Teatralnie taka diagnoza wypadła bardzo ciekawie. Zobaczyliśmy trzy wizerunki sekciarstwa. Najpierw niesamowitą, pokrewną trochę ze współczesnymi intelektualistami-kontestatorami postać Lulka, w świetnej, może najlepszej w spektaklu kreacji Jarosława Borodziuka. Potem rozkrzyczaną, histeryczną lekarkę w wykonaniu Hanny Wolickiej. Wreszcie komisarza w skórze granego w tej samej przesadnej ostrości przez Zbigniewa Kaczmarka.

Ale ten mocny, końcowy akord widowiska nie wyznacza całości obrazu. Zdecydowana większość obrazu, to życie w Nawłoci i w innych sąsiednich miejscowościach. Życie wypełnione radościami, smutkami, amorami, biesiadami. A wszystko widziane jak przez mgłę. Strzępy historii pojawiają się mimochodem. Motyw polonezowego tańca nawiązuje do wielu podobnych scen w naszej dramaturgii narodowej, przed i po chocholim tańcu Wyspiańskiego.

Segmenty ruchomych dekoracji wyjeżdżają zza kulis i określają miejsca kolejnych fragmentów. Przedstawienie rozpoczyna się sceną batożenia. Nawiązuje się główny motyw uczuciowy. Konfliktowi Cezarego z Barwickim (dystyngowany ziemianin grany przez Jerzego Lipnickiego) przygląda się Laura. Halina Ziembińska cały czas traktuje Cezarego incydentalnie. Od początku wie, gdzie jej miejsce, do czego dąży, czego chce. Najmocniej reprezentuje światek zajętych sobą, chociaż pośrednio wplatanych w historię.

Kilka razy odzywa się dramat Matki, bardzo sugestywnie granej przez Joannę Biesiadę. Inny bagaż doświadczeń wlecze się za Hipolitem, którego Stanisław Krauze wyposażył w cechy oschłe, tajemnicze, drapieżne. Przeciwieństwem dobroduszny, jowialny księżulo Anastazy, z optymizmem, a nawet radością kreowany przez Tadeusza Madeję.

Dwie odmienne osobowości rysują Hanna Rajewska (Karusia) i Ewa Sztuka (Wanda), obie obecne w życiu Cezarego. A jest jeszcze Wielosławska (Lubomira Tarapacka), salonowe rezydentki (Wanda Bajerówna, Witolda Czerniawska, Halina Lubaczewska), jest cichy Maciejunio (Józef Czerniawski). Żyją na styku, między spokojnym pozornie dworem, a nierównym pulsem historii, pełnej polskich defektów. Warto przyjrzeć się naszej niedoskonałości i zastanowić chwilę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji