Artykuły

Teatr rozśpiewany

Muzyka, taniec, śpiew stały u narodzin teatru i odtąd mu wiernie towarzyszą, nawet wówczas, gdy dramat odwracał się od muzyki i wyrzekał się z nią kontaktów. Dzisiaj powiązania tekstu dramatycznego z muzyką są zazwyczaj ścisłe, wystarczy wymienić inwazję musicali, "śpiewanego" Szekspira czy Shawa, a z drugiej strony udramatycznianie oper, czyli tych widowisk, w których libretto jest najmniej ważne.

U nas sezon bieżący stanął od początku pod znakiem przedstawień muzycznych czy muzykujących, prezentowanych obficiej niż w latach ubiegłych. Na przykład w Warszawie po obu stronach Wisły pojawiły się zaraz u progu sezonu widowiska muzyczne, rywalizujące dość skutecznie z teatrem Gombrowicza czy Różewicza. Od Śródmieścia do Pragi, od Żoliborza po Mokotów pojawiają się coraz to nowe spektakle śpiewno-muzyczne, którym początek dał "Kram z piosenkami" w Komedii i "Muzyka-Radwan" w Teatrze Powszechnym. Nawet Teatr Rzeczypospolitej uległ wezbraniu tej fali i włączył do swego repertuaru "Widma" Stanisława Moniuszki, a zatem widowisko typu operowego, przygotowane przez Teatr Muzyczny w Gdyni, spektakl zresztą znakomity, o nerwie dramatycznym, więc inicjatywa dyr. Gawlika słuszna.

Z tymi "Widmami" bywały kłopoty. Wysnute z "Dziadów" kowieńskich i nazwane przez Moniuszkę "scenami lirycznymi" nie stanęły w rzędzie narodowych oper, na wiele lat schodziły ze sceny, a gdy wracały, to z umiarkowanym powodzeniem. Z symbiozy dwu mistrzów nie powstało dzieło genialne. Zresztą i w twórczości Mickiewicza "Dziady" kowieńskie zeszły na drugi plan wobec potężnej erupcji "Dziadów" drezdeńskich - chociaż najwybitniejsi inscenizatorzy starali się dać im miejsce tuż obok "Dziadów Części Trzeciej". Czy po sukcesie gdyńskim sytuacja ta ulegnie zmianie? Teatr w Gdyni postawił na "operowość" obrzędu i stworzył widowisko świetne plastycznie, barwnie, świetlnie, baletowo, dzieło złączonej fantazji i pomysłowości inscenizatora Ryszarda Peryta, scenografa Andrzeja Sadowskiego, dyrygenta Stanisława Królikowskiego. Ale to widowisko z rodzaju takich, jakimi zasłynęła berlińska "Komische Oper" i do teatru dramatycznego jego doświadczeń przenieść się nie da. Tu natomiast mogliśmy do woli nasłuchać się i napatrzeć feeriom Teatru Muzycznego, tak udatnie prowadzonego przez Jerzego Gruzę. Docenić fachowe wyszkolenie orkiestry i baletu i talenty Zespołu Wokalnego z nagrodzonym Kazimierzem Sergielem na czele i wiedzionej przez guślarza gromady ludzkiej i gromady zjaw, zmaterializowanych czarami teatru.

Z okazji tego wejścia dramatycznego Teatru Rzeczypospolitej na tereny sąsiednie otrzymaliśmy dodatkowo broszurę "Aktorzy polscy w roli Gustawa-Konrada". Przypomnienie, że "Widma" to tekst dramatyczny? Chyba przesadna ostrożność.

"Widma" to w Warszawie produkt z "importu wewnętrznego". Natomiast rodzimym, warszawskim produktem jest nowa wersja znanego musicalu Agnieszki Osieckiej "Niech no tylko zakwitną jabłonie", wystawionego po raz pierwszy w 1964 roku. Nową wersję, zaktualizowaną i na nowo uszminkowaną, prezentuje Teatr Współczesny, a podpisali ją wspólnie Osiecka i Krzysztof Zaleski, który jest także reżyserem premiery z grudnia 1984. Powodzenie zademonstrowane i zapewnione.

Z dwu części widowiska przeważa część druga, pierwsza jest trochę nadto pod strychulec estrady, trochę nadto "jak leci", i obfituje w postacie dziś już sztampowe: rekina z finansjery (kapitalny Mieczysław Czechowicz) czy jaśniepana, czy nocnego motyla. Nie mogło też zabraknąć "grafa Andrieja" (rozsmutniały Wiesław Michnikowski). Słowem, jest to raczej kabaret, chociaż na wysokim poziomie zabawy. Zespół, zespół! - wołam z uznaniem, bowiem zespół - złożony przecież z aktorów dramatu - popisuje się wokalnie i choreograficznie z werwą, temperamentem i fachowością, jakby był z estrady rodem.

Druga część ma w o wiele większym stopniu charakter musicalu, z jakąś dramatyczną, oczywiście satyryczną, akcją i próbami zróżnicowania postaci. Obraz zetempowskich, ale i późniejszych czasów, jest wyszydzony, obśmiany, mogłobyż być inaczej? Ale czy u dzisiejszych starszych pań i panów nie budzi także uczuć sentymentalnych, opartych o wspomnienia szczerości i entuzjazmu? Nie byłoż się wówczas młodym i gorącym? Nawet ta tak śmiesznie skarykaturowana Kasia-traktorzystka?

I na jeszcze jeden, choć pozasceniczny, sukces z tą premierą związany, pragnę zwrócić uwagę: na życiorysy "Niektórych osób komedii", pomieszczone w programie teatralnym. Kapitalny pomysł i pyszne wykonanie. Pomysł? To jest przecież świadome sparodiowanie pomysłu cudzego: fikcyjnych życiorysów polskich, włączonych w "Miazgę" Andrzejewskiego. Te życiorysy wielu (i ja wśród nich) uważa za najcelniejsze bodaj stronice "Miazgi". Osiecka wykazała, jak wdzięcznym dla satyryka zadaniem było rozwinięcie i usytuowanie tego literackiego chwytu.

"Niech no tylko zakwitną jabłonie" mają szczególny walor westchnień retro, wymieszanych z drwiną z kiczu, zrewaloryzowanego na zabytek, może nie szacowny, na pewno nie czcigodny, ale czy nie zadomowiony w zakamarkach duszy?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji