Wideoklip i katharsis
ZAZWYCZAJ nie publikujemy w Kurierze recenzji ze spektakli Teatru Telewizji. Regionalna gazeta bowiem nie jest zapewne najwłaściwszym na nie miejscem. Bywają jednak takie spektakle, o których napisać warto. Należała do nich niewątpliwie inscenizacja "Dziadów" Mickiewicza, dokonana dla Teatru Telewizji przez Jana Englerta. Przede wszystkim dlatego, że każda inscenizacja tego narodowego dramatu godna jest przynajmniej odnotowania, zwłaszcza jeśli ma tak wielką jak telewizyjna widownię. Być może jednak nawet mimo tego nie zdecydowałbym się na napisanie tej krótkiej recenzji. Decydująca okazała się jedna rola, o której za chwilę. Z "Dziadami" mierzyli się najwybitniejsi twórcy polskiego teatru. Krakowska prapremiera w 1901 roku powstała pod kierunkiem Stanisława Wyspiańskiego, później słynne były trzy inscenizacje Leona Schillera, a następnie realizacje Aleksandra Bardiniego, Kazimierza Dejmka, Konrada Swinarskiego i Jerzego Grzegorzewskiego. Dwie z nich - Dejmka oraz Swinarskiego - przeszły nie tylko do historii, ale wręcz do legendy polskiego teatru.
Można odnieść wrażenie, że Jan Englert realizował swoją inscenizację "Dziadów"przede wszystkim z myślą o młodym pokoleniu widzów. Oczywiście nie poszedł tak daleko jak zwykł to czynić Adam Hanuszkiewicz i nie kazał aktorom jeździć na rolkach, ani tańczyć w rytmach disco, techno czy jak tam to zwać, ale myśl o owym głównym adresacie przedstawienia widoczna jest wyraźnie. Spektakl utrzymany jest - dzięki zdjęciom i (zwłaszcza) montażowi - w poetyce (jeśli wolno użyć tego słowa) i estetyce wideoklipu. Ujęcia są krótkie, robione pod dziwnymi kątami, montaż dynamiczny, typowo filmowy. Pozornie może to wyglądać dość nawet atrakcyjnie, ale owo formalne rozpasanie przytłacza warstwę słowną sztuki. Chwilami staje się ona wręcz mało czytelna. Tam, gdzie powinno być misterium - pojawia się show. Nie jestem przekonany, że jest to dobry sposób na "Dziady".
Przejdźmy jednak do strony aktorskiej. Gustawa-Konrada zagrał jeden z najpopularniejszych (a po "Ogniem i mieczem"popularność owa jeszcze pewnie wzrośnie) aktorów młodego pokolenia, Michał Żebrowski. I była to rola słaba; warsztatowo nawet sprawna, ale zagrana w sposób beznamiętny. Nawet "Wielka improwizacja", która przecież jest prawdziwym sprawdzianem dla aktora w tej roli, w wykonaniu Żebrowskiego była bardziej towarzyskim zagadywaniem niźli dramatycznym wołaniem do Boga. Bardzo dobre wrażenie zrobili natomiast: Krzysztof Majchrzak w bardzo oryginalnie potraktowanej roli Guślarza oraz Jan Frycz jako znakomity Ksiądz Piotr. I wreszcie rola, o której wspomniałem na wstępie; rola, która spowodowała powstanie tego tekstu - Pani Rollison w wykonaniu Danuty Stenki. Było to najbardziej przejmujące wykonanie tej roli, jakie kiedykolwiek widziałem. Nasycone nieprawdopodobnym wręcz ładunkiem dramatyzmu, sięgające wprost do najgłębszych pokładów wrażliwości człowieka, szarpiące wszystkie nerwy. W postaci Pani Rollison skupione zostały rozpacz i ból wszystkich matek, które utraciły swe dzieci. Porównania z antycznymi tragediami nasuwają się same. Ta rola bowiem przynosi katharsis. Przyznaję, iż od dawna nie było mi dane przeżyć takiego stanu. Danuta Stenka stworzyła rolę genialną, z gatunku tych, które zapamiętuje się na całe życie i które przechodzą do historii teatru. To było prawdziwe przeżycie. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Stenka jest najwybitniejszą tragiczką, jaka pojawiła się w polskim teatrze w ostatnich kilkunastu latach.
"Dziady" są ponoć największym przedsięwzięciem w dziejach Teatru Telewizji. Trudno natomiast zaliczyć ten spektakl do jego najwybitniejszych osiągnięć. Jednak ze względu na rolę Danuty Stenki warto było go zobaczyć.