Artykuły

Festiwal wyostrzonych zmysłów

Wydarzenia Teatralnego i Tanecznego OFF-u w Warszawie podsumowuje Karolina Wycisk z Nowej Siły Krytycznej.

Czwarta edycja festiwalu miała się odbyć rok temu, ale z przyczyn finansowych Wydarzenia Teatralnego i Tanecznego OFF-u zostały przeniesione na tegoroczną wiosnę. Termin okazał się trafiony, bo o tej porze roku, kiedy zmysły są szczególnie wrażliwe na zachodzące w przyrodzie zmiany, również percepcja widza jest bardziej wyczulona na obrazy, dźwięki, cielesną współobecność wykonawców i odbiorców w teatralnym "tu i teraz". Każde z festiwalowych wydarzeń okazało się wyraźnym impulsem do reakcji ze strony publiczności: momentami bardziej lub mniej emocjonalnej i/lub intelektualnej. Okazją do podzielenia się swoimi odczuciami były spotkania z artystami po przedstawieniach.

Założeniem kuratora festiwalu Janusza Marka było zaprezentowanie spektakli powstałych poza Warszawą, które wyróżnia "autorski charakter, konsekwentna forma oraz oryginalna wizja rzeczywistości". Zaproszeni artyści to reprezentacja różnorodnych środowisk teatralnych i tanecznych, niezależni twórcy działający poza nurtem instytucjonalnego teatru: Teatr Scena Plastyczna KUL z Lublina, Teatr Cinema z Michałowic, Teatr Dada von Bzdülöw z Gdańska oraz duet z Krakowa: tancerka Barbara Bujakowska i kompozytor Marcin Janus. Program ewidentnie ułożony został tak, by zintensyfikować teatralne doznania.

"Hotel Dieu" to autorskie przedstawienie Zbigniewa Szumskiego, działające na niemal wszystkie zmysły. Ciekawość widza pobudza już nazwa spektaklu - "Hotel Dieu" to po francusku "przytułek", a jak precyzuje reżyser: "hotel, w którym zatrzymał się Bóg", miejsce odrzuconych poza społeczny nawias dziwaków i outsiderów. Przestrzeń szczególna, bo pełna poezji, ale nie tej z pompatycznych akademii na cześć wieszczy narodu, ale codziennej: z gazet i refrenów prostych piosenek. Piosenki, banalne sytuacje (np. palenie papierosa), dowcip codziennych zdarzeń - w tym spektaklu podszyte są melancholią i nostalgią. Z jednej strony przedstawienie pełne jest humoru i absurdu, z drugiej - to forma dialogu ze sprawami ostatecznymi: obecnością Boga, ludzką samotnością, strachem, znikaniem. Grupa pensjonariuszy przytułku (Małgorzata Walas-Antoniello, Monika Strzelczyk, Jan Kochanowski, Paweł Adamski, Tadeusz Rybicki) to tragikomiczne postaci z granicy życia i śmierci, postaci dziwne, bo uduchowione i jakby nie z tego świata. Budzą współczucie i sympatię, ale ich nieokreślony status nie pozwala zadomowić się w przestrzeni dzielonej z widzem - są przez to źródłem lęku. Taniec, jaki wykonują, oparty jest na rytualnych, codziennych, często bezmyślnie odtwarzanych gestach ("Wszystko da się jeszcze powtórzyć") i formach ruchu niemal archaicznego, poszukującego źródeł cielesnej ekspresji. Inspiracja danse macabre jest dosłownie przywoływana: w kilku scenach aktorzy zakładają na twarze czarne worki z tkaniny, z podobizną szkieletów. Gra się tu ze wszystkim: z pustką przestrzeni i "kantorowską" scenografią (drewniana podłoga i ściany ograniczają przestrzeń sceniczną, ławki, stoły i krzesła stopniowo zapełniają pomieszczenie), ze sferą sacrum i profanum (temat śmierci i Boga w przytułku), z szeptem i śpiewem, z gestem i tańcem, z ciałem aktora, które raz jest rekwizytem, innym razem impulsem do kolejnych działań scenicznych. Na efekt wizualny wpływa dynamika lub powolność zmian scenograficznych i kolejnych ujęć; rytm wpisany w konstrukcję przedstawienia (m.in. refrenowe powtarzanie scen) oddziałuje na muzyczną wrażliwość odbiorcy. Hasłem przewodnim spektaklu o śmierci, ale też o ziemskich relacjach międzyludzkich i wspólnotowym istnieniu jest mit, obecny w cytowanym (w wielu językach i formach: piosenki, swobodnej wypowiedzi, popisu) wierszu "Tortury" Wisławy Szymborskiej. Słowami poetyki: "Nic się nie zmieniło./ Ciało jest bolesne (...) Nic się nie zmieniło./ Chyba tylko maniery, ceremonie, tańce./ (...) podczas gdy ciało jest i jest i jest/ i nie ma się gdzie podziać".

Balansowanie na granicy surrealizmu i metafizyki, cielesnej materii, jaką jest ciało i ducha absurdu to niełatwa sztuka uwodzenia teatralnego widza. Aktorzy Cinemy doskonale opanowali jej tajniki.

"Przejście" w wykonaniu aktorów Sceny Plastycznej KUL jest przede wszystkim wizualnym majstersztykiem. W specjalnie zaaranżowanej przestrzeni (na scenie Teatru Studio umieszczona została konstrukcja-namiot, w której odbywał się spektakl), dzięki niewielkiej widowni i niemal całkowitej ciemności, można było poczuć intymną atmosferę spotkania ze sztuką. Nie bez powodu używam tutaj górnolotnego słowa "sztuka", bo przedstawienie przypomina obraz malowany na żywo za pomocą ciał aktorów, z uwzględnieniem scenicznej głębi i grą perspektywami. Widz zostaje wystawiony na doświadczenie własnych granic percepcyjnych, dlatego że spektakl tworzą sekwencje obrazów rozmazane i nieuchwytne do tego stopnia, że niekiedy nie można rozpoznać poszczególnych elementów scenografii i twarzy występujących. Atmosfera tajemnicy koresponduje z podjętym tematem, który też jest nierozpoznaną, odwieczną zagadką ludzkiego przemijania. Leszek Mądzik tak o niej mówi: "Splot wydarzeń i ciał gubi przeczucie mijających chwil. Patyna zbiera jednak swoje żniwo, czyni to bez złej woli, a raczej w poczuciu świętości tajemnicy o nas samych. Każe dostrzec sens procesu odchodzenia nieuchronnie przesypując klepsydrę ziemi". Aranżując wielopoziomową konstrukcję, rodzaj grobu, w którym zapadają się dwa ludzkie ciała, reżyser podejmuje się wizualnej interpretacji "procesu odchodzenia". Na początku słyszymy plusk wody, potem pojawia się postać z wagą, wreszcie na scenie otwiera się sarkofag, pełen dziwnej roślinności, która spowija dwa młode, nagie ciała. Przy akompaniamencie przejmującej muzyki Tomasza Stańki sceniczne alegorie przemijania wydają się czymś więcej niż tylko formą. W obrazach tych można czytać zarówno pochwałę młodości i piękna ludzkiego ciała, jak i zgodę na ostateczne odejście, połączenie z naturą. Spektakl angażuje wyobraźnię odbiorcy. Mimo że męczący - widz musi wyostrzyć każdy zmysł, by z zaciemnionych ujęć i pojedynczych dźwięków zbudować całość - akt doświadczenia tej sztuki jest zarazem fascynującym przeżyciem. Indywidualnym spotkaniem z upływającym czasem.

Odmienna estetyka cechuje spektakl Teatru Dada von Bzdülöw z Gdańska, zainspirowany surrealistyczną prozą Borisa Viana. Zespół w poszerzonym składzie (oprócz założycieli - Leszka Bzdyla i Katarzyny Chmielewskiej występują Tatiana Kamieniecka, Ula Zerek i Radek Hewelt) opracował taneczno-ruchowy komentarz do rzeczywistości stworzonej przez francuskiego pisarza w "Czerwonej trawie". O trudnościach związanych z tym pomysłem mówi Leszek Bzdyl: "My tańczymy, a nie mówimy, a przecież cały urok Viana w języku, więc musimy znaleźć podobny urok w ruchu". Zadanie zostało wykonane ponad normę: każdy z aktorów ma własny alfabet taneczny, ale w połączeniu z innymi tworzy się nowa jakość. W efekcie powstaje ironiczno-poważna opowieść o damsko-męskich relacjach, wzajemnej fascynacji, subtelnym poznawaniu się, bezpretensjonalnej, radosnej erotyce. Panie w sukienkach w kropki, panowie w trampkach i marynarkach zapraszają na dancing jak za starych dobrych lat. W rytm pogodnej melodii (świetne kompozycje autorstwa współpracującego z Dadą od dziesięciu lat Tomasza Stańki) cztery osoby toczą między sobą niezobowiązujący, dyskotekowy flirt. Na podświetlonym parkiecie ułożone są białe kwadraty, scena mieni się w ciepłych barwach, swą obecnością zaskakują nietypowe rekwizyty: podłużne zielone termofory wypełnione wodą, na których "wylegiwać" się będzie Chmielewska i czerwone suszarki na stojaku, używane jak w zakładzie fryzjerskim lub jako przeciwsłoneczne okrycie głowy, szczególnie przydatne na plaży. Scena plażowania, w której kobiety obnażone do pasa wystawiają się do słońca to również okazja do demonstracji męskiej siły - tancerze przebierają się w robocze, pomarańczowe kombinezony i solo lub w duecie rywalizują o uwagę dam. W towarzystwie znajduje się też jedna osoba, która zupełnie nie wpisuje się w kokieteryjną konwencję tańczących. Młoda dziewczyna wykonuje chaotyczne ruchy kontrastujące z lekkością kroków dwóch pozostałych tancerek. Nie zna jeszcze środków uwodzenia płci przeciwnej, jeszcze przez chwilę pozostanie poza wyrafinowanym damsko-męskim światem.

W przestrzeń sali widowiskowej Laboratorium CSW gdański teatr wniósł pozytywną energię (odczuwaną zwłaszcza w reakcjach widzów, kiedy tancerze podejmują zabawne interakcje z publicznością, np. ubierają w sukienkę jedną z pań), przypomniał czar tanecznych wieczorków i w języku tańca pokazał spotkanie kobiety i mężczyzny. Skoro wszystko tak ładnie brzmi, to dlaczego po obejrzeniu spektaklu można poczuć falę dziwnego, dojmującego smutku? To pytanie pozostawiam bez odpowiedzi.

Jako ostatnia na scenę Wydarzeń Teatralnego i Tanecznego OFF-u weszła Barbara Bujakowska, krakowska artystka niezależna, która we współpracy z muzykiem i artystą wideo Marcinem Janusem stworzyła "3D-ance". Na scenie tańczy tylko jedna osoba, ale na pokazie wyświetlanym za jej plecami są jeszcze dwie, ubrane tak samo (w jednokolorową koszulkę, ciemną spódnicę i adidasy) medialne kopie Bujakowskiej. Performerka trzykrotnie powtarza swój układ. Ruch tancerki wielokrotnie nakłada się na taki sam motyw taneczny w filmie. Trzy postaci albo wykonują zsynchronizowane taneczne kompozycje do muzyki elektronicznej, albo przeciwnie - filmowy obraz przestaje być odbiciem realnego, figury i kroki różnią się od siebie. Przede wszystkim zaś zmienia się tempo, dynamika i ekspresja gestów. Filmowe medium okazuje się bardziej atrakcyjne, a wizerunek niezmęczonych, uśmiechniętych kopii tancerki jest przeciwstawieniem kondycji prawdziwej Bujakowskiej. Ciało tancerki jest uprzedmiotowione, bo nieustannie zmaga się z siłą medialnego przekazu, w tym wypadku lepiej skonstruowanego niż występ na żywo.

"3D-ance" Bujakowskiej i Janusa to spektakl o tańcu wielowymiarowym, różnym w stopniu energii płynącej z przekazu "tu i teraz" i filmowego, o tańcu pomiędzy tymi dwoma rzeczywistościami. Jak można przeczytać w opisie przedstawienia, jest ono "próbą odpowiedzi na pytania związane z postrzeganiem, rozumieniem i odbiorem nie tylko spektaklu tanecznego, ale także otaczającego nas świata". Próbą, bo ostateczne odpowiedzi na pytanie, co dominuje nad percepcją widza: realny czy zapośredniczony obraz - jeszcze nie padły.

Podsumowując Wydarzenia Teatralnego i Tanecznego OFF-u 2012 trzeba zaznaczyć, że każdy z prezentowanych spektakli inaczej, ale zawsze intensywnie, oddziaływał na teatralnego widza. Skrajne były emocje płynące ze sceny, różne historie opowiedziane w odmienny sposób: za pomocą gestu, ruchu, tańca, obrazu (scenicznego, malarskiego i medialnego), melodii, gry świateł i rekwizytów. Dzięki tak skomponowanemu repertuarowi, festiwalowi goście mogli doznać wielu artystycznych wrażeń. Pozostaje tylko mieć nadzieję, że w przyszłym roku nie zabraknie środków na dofinansowanie kolejnej edycji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji