Artykuły

ESK to silnik, który da Wrocławiowi napęd

- Chciałbym, żeby było jasne, że Europejska Stolica Kultury będzie oznaczała nie tylko więcej wydarzeń kulturalnych, ale też większą dbałość o przestrzeń kulturową - rozmowa z prezydentem Rafałem Dutkiewiczem w Gazecie Wyborczej Wrocław.

Magda Piekarska: Jak smakował "kandydat"?

Rafał Dutkiewicz: Całkiem nieźle. To trochę jak z mięsem w brytfannie. Po pewnym czasie spędzonym w piekarniku staje się smaczne i można je podać na stół. Ale dobrze jest danie potrzymać w piekarniku trochę dłużej, w odpowiedniej temperaturze - taki zabieg tylko przyda smaku całej potrawie. Tak jest z naszym tytułem Europejskiej Stolicy Kultury. Okres "kandydacki" to było wstępne pieczenie i nasz projekt jest już całkiem zjadliwy. Teraz musi jeszcze przez cztery lata dojrzeć, żeby pokazać pełnię smaku.

Żeby ten smak poprawić, trzeba pozamykać wrocławskie muzea, bo tracą publiczność? Taką groźbę wyczytałam w pana wypowiedzi w "Rzeczpospolitej".

- Nie autoryzowałem jej. A muzeów nie będę zamykał, najwyżej muzealników, jeśli nie zrobią czegoś, żeby ich instytucje stały się atrakcyjniejsze dla odwiedzających. Najwyższy czas zauważyć, że ich oczekiwania się zmieniają. Można to było zaobserwować kilka lat temu na wystawie "Europa to nasza historia" w Hali Stulecia, dwuwarstwowej, jeśli chodzi o środki komunikacji z widzem. Miała klasyczne gabloty i eksponaty, ale też część multimedialną. Ludzie pokoleniowo mi bliżsi szli w stronę gablot, młodsi skręcali w stronę komputerów i multimediów. Tego procesu nie sposób odwrócić.

Wrocławskie muzea muszą uatrakcyjnić swoją część multimedialną. Mamy piękne Muzeum Historii Wrocławia w Pałacu Królewskim, ale nie widać, żeby publiczność szalała z zachwytu na jego widok. Zwłaszcza dzieci nie przeżywają dreszczu emocji, kiedy tam przychodzą. To mnie poważnie martwi - jeśli robi się za kilkadziesiąt milionów złotych zacne muzeum, chciałoby się, żeby było tętniącym życiem elementem przestrzeni publicznej miasta. Nie mam na to recepty, ale są przykłady, na których można się uczyć - podziemia w Krakowie, nasza wystawa w Hali Stulecia czy Centrum Nauki Kopernik. Nie chodzi o to, żeby za 15 mln zł wszystko migało światełkami, ale by z wykorzystaniem racjonalnych środków uatrakcyjnić tę przestrzeń. Już zadałem muzealnikom takie zadanie domowe do odrobienia.

Ta publiczność będzie jeszcze bardziej spragniona nowoczesności, skoro już od pierwszych lat szkoły podstawowej będzie uczyła się programowania - taki projekt ogłosił pan w czwartek w Brukseli wraz ze Zbigniewem Rybczyńskim. Może dzieci same sobie zaprogramują muzeum?

- Byłoby to spełnieniem nie tylko naszego projektu, ale i marzeń. Rozmawiałem kiedyś z Andrzejem Wajdą. Powiedziałem mu: "Panie Andrzeju, internet to jest jednak wielki postęp", a on odpowiedział: "Nie, internet to dostęp". To kluczowe zdanie. Otwiera się przed nami przestrzeń, w której możemy czytać, ale jeszcze fajniej byłoby, gdybyśmy nauczyli się pisać. Na tym polega zaproponowany przez nas "Paradygmat Rybczyńskiego" - stwórzmy proste, cyfrowe pismo i nauczmy, w lekkiej, może nawet zabawowej formie, jak najwięcej dzieci posługiwać się nim. Współczesny świat jest w dużej mierze oparty na językach maszynowych. Nie uciekniemy od tego. To dotyczy także kultury. Zachwycamy się filmami, czytamy książki w internecie, multimedia coraz silniej wchodzą do teatru. Pozwólmy ludziom być uczestnikami i kreatorami tych przedsięwzięć. Tu nie chodzi o rozmowę z maszyną, ale o rozmowę między ludźmi ze świadomym wykorzystaniem tego medium. Uważam, że to jest fascynujące i zgadzam się z Rybczyńskim, że pierwszy kraj, który zrobi coś takiego, dokona gigantycznego skoku. Tak jak to się stało w przypadku Skandynawii czy krajów Beneluksu, gdzie wszyscy mówią po angielsku, co daje im szerszą perspektywę. Ta przestrzeń, w której przyjmie się paradygmat Rybczyńskiego, rozwinie się szybciej.

Co to ma wspólnego z kulturą?

- To nie będzie wydarzenie kulturalne, choć odbędzie się w przestrzeni kultury i może mieć na nią ogromny wpływ. Rybczyński opowiadał mi, że kiedy dziś filmowiec chce wykreować w komputerze zachód słońca, przyjmuje punkt widzenia technologa, który ma dostęp do odpowiednich narzędzi. A gdyby sam umiał ich używać, ten zachód słońca byłby równie perfekcyjny, ale miałby dodatkowy, artystyczny wymiar. Tak jak w średniowieczu, kiedy to malarze opracowywali technologię wyrobu farb albo wymyślili laserunek. Dziś też bywają wynalazcami - z Rybczyńskim spotkaliśmy się pod sceną, podczas bicia gitarowego rekordu Guinnessa, gdzie był też Michał Urbaniak, który grał na elektrycznych skrzypcach, które sam skonstruował. Zaprosiłem Zbyszka do Brukseli, bo pomyślałem, że aby ta idea się powiodła, trzeba ją dobrze nagłośnić. To była najlepsza okazja.

Jeśli chodzi o Europejską Stolicę Kultury, mamy dyrektora biura odpowiedzialnego za jej organizację, szefa artystycznego i prezydenta, który zgłasza własne pomysły. Zastanawiam się, kto tym wszystkim rządzi. I czy te wszystkie projekty zagrają ze sobą.

- O to właśnie chodzi, żeby zagrały. A tych pomysłów będzie jeszcze więcej - za chwilę pojawią się tysiące inicjatyw z zewnątrz, zgłaszanych do ESK. Za stolicą stoi czworokąt, który tworzę z Jarosławem Obremskim, Krzysztofem Czyżewskim i Krzysztofem Majem. I pierwszym warunkiem powodzenia tego projektu musi być pełna zgoda między nami. Mogą być spory intelektualne, ale nie ambicjonalne, bo inaczej nasza współpraca się wywróci. Po drugie, Krzysztof Czyżewski jako dyrektor artystyczny będzie miał pełną władzę decyzyjną. Dlatego też - przed ogłoszeniem - konsultowałem z nim ideę "Paradygmatu Rybczyńskiego". Jeśli w którymś momencie Krzysztof uzna, że jakiś pomysł nie pasuje mu do projektu ESK, to zrezygnujemy z niego. Jeszcze raz podkreślam, że dyrektor artystyczny stolicy nie będzie "malowany". Czuję też już, że jest duża szansa, że nasze plany zrymują się ze sobą.

Czy skreślenie słowa "kandydat" przy logo wrocławskiej ESK rozpoczęło nowy etap?

- Wczoraj rozpoczął się on symbolicznie, w sensie rzeczywistym zacznie się po zakończeniu Euro 2012.

Wyobraźmy sobie, że jest koniec czerwca, mecze mamy za sobą. Co się teraz dzieje?

- To jest tak: do tej pory zdawaliśmy maturę, a teraz ją już mamy. Rzecz ma dwa wymiary - z jednej strony Europejską Stolicą Kultury będziemy dopiero w 2016 roku. Ale w pewnym sensie staliśmy się nią już teraz, nasza sytuacja się zmieniła. Komisja Europejska daje nam szansę rozciągnięcia tego projektu na cztery lata. A on jest silnikiem, zainstalowanym po to, żeby dokonać istotnych zmian - np. przekształcić wspomniane wrocławskie muzea. To ma być proces. Dzięki temu projektowi uzyskaliśmy chorągiew z napisem "2016", powiewającą na czele kolumny, która wskazuje nam kierunek.

Dokąd nas doprowadzi?

- W sensie statystycznym ma spowodować w 2016 roku podwojenie liczby turystów i uczestnictwa wrocławian w kulturze. Żeby tak się stało, musi powstać atrakcyjny program artystyczny. Ten cel ma swój ciąg dalszy - oba te wyniki chcemy utrzymać w dalszej perspektywie. Jeśli uda nam się do tego doprowadzić, ten sukces będzie miał zarówno wymiar bezpośrednio, jak i pośrednio ekonomiczny. On musi spowodować, że będziemy bardziej kreatywni i innowacyjni. Ale też poprawi naszą jakość życia.

Dziś ESK ma we Wrocławiu równie wielu sceptyków co entuzjastów. Ci pierwsi mówią: co mnie obchodzi kultura, chcę mieć równy chodnik, drogę bez dziur i tramwaj, który zawiezie mnie punktualnie do pracy.

- To jest system naczyń połączonych. Spodziewany ekonomiczny wymiar sukcesu ESK da nam i to, o co chodzi sceptykom. Rozwój każdego z nas obejmuje umiejętności techniczne, przyspiesza wraz z rosnącym dobrobytem, ale jest też mocno związany z przestrzenią intelektualną i duchową. Bez tych składników byłby ułomny. A lepszej metody na ich uzupełnienie niż uczestnictwo w kulturze nie wymyślono. Chciałbym, żeby było jasne, że Europejska Stolica Kultury będzie oznaczała nie tylko więcej wydarzeń kulturalnych, ale też większą dbałość o przestrzeń kulturową. Na przykład szkolna edukacja nie jest wydarzeniem kulturalnym, ale edukacja jest przecież przestrzenią kultury. To dotyczy też innych sfer życia. Nie zaniedbując wydarzeń kulturalnych, chciałbym, żeby Wrocław w kontekście ESK popychać w kierunku tego szerszego znaczenia słowa "kultura".

Wrocław stolicą kultury

O tym, że nasze miasto zostanie Europejską Stolicą Kultury w 2016 roku, dowiedzieliśmy się 21 czerwca 2011 roku. W wyścigu po ten tytuł pokonaliśmy Gdańsk, Warszawę, Katowice i Lublin. Naszym atutem było zaakcentowanie problemu wykluczenia z kultury, któremu poświęcona była część aplikacji przygotowanej przez prof. Adama Chmielewskiego. Wrocławską prezentację jurorzy nagrodzili owacjami i jednogłośnie przyznali nam palmę pierwszeństwa.

Przez niemal rok od werdyktu jurorów wciąż jednak przy logo stolicy kultury i na materiałach promocyjnych pojawiało się słowo "kandydat" - taki był wymóg Komisji Europejskiej. Już nie kandydatem, ale pełnoprawną stolicą staliśmy się w czwartek, kiedy w Brukseli 27 ministrów kultury unijnych krajów przegłosowało tę decyzję.

Na organizację ESK wydamy ponad 300 mln zł, trochę więcej niż połowę wyłoży gmina.

Od 23 kwietnia wrocławska stolica ma swoich dyrektorów: Krzysztof Maj jest dyrektorem zarządzającym Biura Festiwalowego "Impart" 2016, a Krzysztof Czyżewski dyrektorem artystycznym projektu ESK. I choć program ESK dopiero powstaje, Czyżewski w rozmowie z nami podkreślił, że zamiast fajerwerków chciałby w niej widzieć proces zmierzający do społecznej zmiany. Chciałby, żeby przewodnim motywem obchodów była opowieść o podziemnym, zatopionym mieście.

Tytuł ESK Wrocław będzie dzielił z hiszpańskim San Sebastian. Nasze miasto będzie drugą - po Krakowie - polską stolicą kultury.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji