Artykuły

Żmijewskiego bitwa o Berlin

Dziś otwarcie 7. Biennale Sztuki Współczesnej w Berlinie. Zobaczymy sytuacje skrajnie niekomfortowe, stawiające widza wobec konfliktu nie do rozwiązania, i na pewno niedostarczające przyjemnej rozrywki - pisze Dorota Jarecka w Gazecie Wyborczej.

Berlińskie Biennale przygotował w tym roku polski artysta Artur Żmijewski, autor filmów, wystaw, tekstów, redaktor artystyczny "Krytyki Politycznej". O jego wystawie, która ma wernisaż w czwartek, głośno jest już od miesięcy. Bo 7. Biennale w Berlinie tak naprawdę dzieje się już od dawna. Strona internetowa tej największej imprezy młodej sztuki w Niemczech jest pełna ogłoszeń o podejmowanych przez artystów akcjach, manifestów, artykułów polemicznych oraz zdjęć z różnych stron świata, w których odbywają się protesty i pikiety, od Amsterdamu, przez Bukareszt i Warszawę, do Kairu.

Artur Żmijewski i współkuratorzy wystawy - Joanna Warsza, związana ze współczesnym teatrem, oraz rosyjski kolektyw Wojna, który zaproszono tu na zasadzie symbolicznej, by dać im międzynarodowe wsparcie - zamienili Biennale w platformę porozumienia między wolnościowymi aktywistami z całego świata. Zbierają się, choć niektórzy tylko wirtualnie, bo np. członkowie Wojny nie mogą i nie chcą podróżować za granicę. Z tym że Artur Żmijewski powtarza, że Biennale ma nie być tylko platformą dla lewicy, że interesuje go sztuka polityczna w ogóle. Tego nie było dotąd widać, podejrzewam, że konserwatywni i wyznający narodowe wartości artyści z własnej inicjatywy niechętnie dołączają się do lewicy. W takim razie kuratorzy sami wyciągnęli do nich rękę.

Podsztuka i artysta przegrany

Do Berlina, oprócz Yael Bartany, Pawła Althamera, Teresy Margolles, Mariny Naprushkiny i wielu innych biorących udział w Biennale raczej bliskich lewicy artystów, został także zaproszony m.in. Mirosław Patecki, autor figury Chrystusa ze Świebodzina, który w KunstWerke, gmachu głównym Biennale, urządza tymczasową rzeźbiarską pracownię. To nie będzie Biennale politycznej poprawności. W poniedziałek, trzy dni przed jego rozpoczęciem, do Berlina dotarł, po miesiącu podróży, gigantyczny dziewięciometrowy "Klucz powrotu", odlany w brązie w obozie uchodźców palestyńskich Aida koło Betlejem. Klucz do domu, trzymany w szufladzie jak amulet, to znany palestyński symbol, w 1948 r. kiedy powstawał Izrael, zabierało takie klucze ze sobą tysiące osób, licząc na rychły powrót. Dziś symbol to niejednoznaczny, z jednej strony to jeden ze znaków izraelsko-palestyńskiego konfliktu. Z drugiej strony to ciągle znak indywidualnego cierpienia, tęsknoty za domem bogu ducha winnych ludzi. "Klucz powrotu" to dzieło zbiorowe, prawdziwa "rzeźba społeczna", za którą nie kryje się żadne nazwisko artysty, tylko nazwisko Khaleda Hourani, dyrektora Międzynarodowej Akademii Sztuki w Palestynie. To tylko jeden tych z zaczepnych projektów, które składają się na mozaikę dzisiejszego berlińskiego Biennale. Także dlatego, że zrywa się tutaj z zawodowstwem sztuki, z profesjonalizacją. Owszem, są zawodowi artyści, jak Paweł Althamer, który organizuje w Berlinie "Kongres rysowników" w przestrzeni zdesakralizowanego kościoła. Ale jest też Antanas Mockus, burmistrz Bogoty, z pochodzenia Litwin, urodzony w Kolumbii, filozof z silną inklinacją do sztuki. Mockus, dwa razy wybrany na burmistrza Bogoty, skutecznie walczył z przestępczością i miał niekonwencjonalne metody rządzenia, np. by nauczyć ludność przestrzegania prawa, na ulice zamiast policjantów wprowadził grupę mimów, którzy naśmiewali się z osób naruszających zasady ruchu. Potrafił wystąpić w kamizelce kuloodpornej z dziurą wyciętą w miejscu, gdzie jest serce. Swoje działania, powiedziała mi Joanna Warsza, współkuratorka Biennale, nazywa "sub-art", "podsztuką". W Berlinie będzie rozdawał zobowiązanie, które można podpisać własną krwią, że do końca trwania Biennale nie zażyje się narkotyków. Ma to uświadamiać, że codziennie z powodu wojen narkotykowych ginie kilkadziesiąt osób. Mockus mówi, że jeśli jego projekt się nie powiedzie, ogłosi siebie "failed artist", a więc "artystą przegranym". Biennale rozmywa kategorię artystycznego sukcesu.

Kurator bez artysty

Wiele zobaczymy też na ulicach. Timea Junghans, artystka i aktywistka romska z Węgier robi dwudniowy event w miejscu, gdzie planowany jest pomnik (ciągle nieskończony) poświęcony pamięci Romów i Sinti zamordowanych w Holocauście. Nada Prlja z Macedonii w poprzek ulicy Friedrichstrasse ma wznieść mur, na wzór tzw. Peace Line, w Północnej Irlandii, które oddzielają katolików od protestantów. W Berlinie ściana ma unaocznić podskórny podział na bogatą, gentryfikowaną część i biedną imigrancką. To już nie stary podział wschód-zachód, tylko nowy.

Poza tym Biennale Berlińskie sięga po teatr. Ta jego część nazywa się "teatr, który działa" i rozegra się od 7 do 13 maja w Hebbel Theater. W jego ramach zostaną zaproszeni m.in. Arpad Schilling, opozycyjny węgierski reżyser, ze swoim zespołem Kretakor i rosyjski polityczny Teatr.doc. I to jeszcze nie wszystko. Jest jeszcze dział, który kuratorzy nazwali "polityką historyczną". Ta część Biennale przenosi się na ulice, gdzie 29 kwietnia zostanie zorganizowana przez polskich rekonstrukcjonistów "Bitwa o Berlin" z kwietnia i maja 1945 r. Oraz do tzw. Deutschlandhaus, w którym ma się znaleźć przyszła siedziba fundacji Ucieczka, Wygnanie, Pojednanie. Fundacja, część Niemieckiego Muzeum Historycznego, powołana została w 2008 r. przez rząd, by zneutralizować konfliktowe działania Eriki Steinbach i jednocześnie podjąć problem milionów Niemców przesiedlonych pod koniec II wojny światowej. Żmijewski nawiązał z nimi współpracę. Mają oni zrobić tam wystawę sami, przynosząc swoje własne pamiątki. Kolejne dzieło, które ma kuratora, ale nie ma artysty.

Kij w mrowisko

Artur Żmijewski i jego zespól sięga po tematy niewygodne nie pierwszy raz w ramach Biennale. Na początku roku wywołał zamieszanie w prasie, ogłaszając na stronie internetowej wezwanie czeskiego artysty Martina Zet do recyklingu książki Thilo Sarazzina "Niemcy likwidują się same", pokupnego antimigranckiego i antyislamskiego pamfletu. Wybuchła afera. Artysta i kurator zostali skrytykowani, że to bliskie nazistowskiemu paleniu książek, broniły ich najwybitniejsze umysły Europy, m.in. Chantal Mouffe. By pokazać rozpiętość prowokacji tegorocznego Biennale, zestawmy dwa projekty: Khaled Jarrar, artysta z Palestyny, zaprojektował serię znaczków pocztowych z fikcyjnym herbem nieistniejącego państwa - Palestyny. Można je kupić na poczcie. Jednocześnie w ramach Biennale izraelska artystka Yael Bartana organizuje "Kongres Odrodzenia Żydowskiego w Polsce", nawiązanie do jej wcześniejszych filmów o utopii ponadnarodowego pojednania. Takie działania wpisują się w lewicową krytykę Izraela, obecną również w samym Izraelu. Choć trzeba przyznać, że Żmijewski lubi grać ryzykownie, tym bardziej że sam nie uniknął ataków w drażliwej kwestii. To on przecież jest autorem filmu "Berek", który jesienią został usunięty z wystawy o polsko-niemieckiej historii w Martin-Gropius-Bau w Berlinie. Kuratorką wystawy była wybitna krytyk Anda Rottenberg. Przypomnijmy, za co film został skrytykowany: przypisano mu obrazę pamięci ofiar Holocaustu. Pracę zdjął z wystawy dyrektor galerii pod wpływem opinii przedstawiciela gminy żydowskiej w Berlinie.

Żmijewski wsadza kij w mrowisko, mąci i tak już niespokojną wodę i odmawia łatwych klasyfikacji. Sądzę, że artysta w roli kuratora będzie chciał użyć Biennale, tak jak wcześniej używał swojej sztuki, takich filmów jak "Berek", "Powtórzenie" czy "Na spacer". Zobaczymy sytuacje skrajnie niekomfortowe, stawiające widza wobec konfliktu nie do rozwiązania i na pewno niedostarczające przyjemnej rozrywki.

Największą trudnością kuratora i jego zespołu będzie sam Berlin, który już zgotował im niespodziankę. Dzień po wernisażu, 27 kwietnia, zaczyna się tam "gallery weekend", w którym berlińskie galerie, korzystając z otwarcia Biennale (imprezy publicznej, finansowanej przez państwo) zapraszają na swoje wystawy. W końcu Biennale, które Żmijewski chce rozsadzić od środka, czyniąc z niego narzędzie krytyki systemu neoliberalnej demokracji sterowanej przez kapitał i rynek, też jest częścią globalnego systemu sztuki. Ci sami artyści, którzy biorą w nim udział, są reprezentowani na targach, od Bazylei po londyński Frieze. Jak z tego wybrnąć? Niedługo po powstaniu Occupy Wall Street, nowojorski artysta Noah Fisher zainicjował ruch Occupy Museums. Ruch już zapowiedział manifestację przeciw zaczynającym się za kilka dni nowojorskim targom Frieze (filia tych w Londynie), wcześniej protestowali przeciw Whitney Biennale w Nowym Jorku. Artur Żmijewski wykonał genialny ruch: zaprosił ich na Biennale w Berlinie. A oni przyjęli zaproszenie. Mają się pojawić w czerwcu. Jednak już wczorajszy dzień, prasowy, został zamieniony w mały wiec. Na konferencji wstawali przedstawiciele ruchu Occupy Berlin i hiszpańskiego ruchu 15 maja. Wzywali do protestu przeciw wadom systemu w którym większość nie czuje się reprezentowana. Potem spytali dziennikarzy: "A co wy możecie zrobić dla zmiany?".

7. Biennale Sztuki Współczesnej w Berlinie, od 27 kwietnia do 1 lipca 2012

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji