Wolni u siebie
Z Agnieszką Dygant i Leszkiem Lichotą rozmawia Stefan Drajewski
- Dlaczego zgodziliście się państwo przyjąć zaproszenie Pawła Szkotaka do udziału w "Zwyczajnych szaleństwach"?
Agnieszka Dygant - {#au#3758}Zelenka{/#} znany jest z filmu "Samotni", do którego napisał scenariusz. Kiedy przeczytałam sztukę "Zwyczajne szaleństwa", wydawało mi się, że warto przyjąć zaproszenie, bo rola ma swój nastrój. Spodobała mi się rola, a poza tym Paweł Szkotak wydał mi się takim trochę antydyrektorem, że nie mogłam odmówić. Pomyślałam, że może być ciekawie.
- Zawsze kieruje się pani nastrojem, jaki towarzyszy roli?
A. D.: - Wyłącznie. Oczywiście w Polsce nie jest tak dobrze, że aktorzy dostają dwieście propozycji rocznie, ale coś tam dostają i mogą z tego wybierać.
Leszek Lichota:- Ja jestem w innej sytuacji. Ponieważ pracuję na etacie w zespole Teatru Polskiego, to automatycznie przyjmuję propozycję. Nie ma takiej tradycji w teatrach repertuarowych, aby członkowie zespołu odmawiali.
- Lepiej być wolnym strzelcem?
L L: - Można tak, a można tak. Jeśli ktoś chce poświęcić kawał czasu na próbowanie w jednym miejscu to jego wybór. W Teatrze Polskim w Poznaniu wystawia się około pięciu premier w sezonie, zespół jest mały, więc prawie wszyscy grają. Jeśli się jest wolnym strzelcem, czego nie doświadczyłem, to gra się mniej.
A. D.: - Nigdy nie byłam na stałe w zespole. Bierze się to sąd, że po studiach nie zostałam przyjęta do teatru, w którym chciałam grać. Nie spodobałam się widać komuś. A nie chciałam pracować w teatrze, którego kierunek artystyczny byłby mi obcy. Potem się przyzwyczaiłam do wolności i już nie mam ochoty na angażowanie się na stałe. W tej wolności istnieje możliwość poznawania ciągle nowych ludzi. Oczywiście, ta wolność ma swoją cenę, która nazywa się niepewność.
Nigdy nie wiem, co będzie za pół roku, za rok... Teraz gram w dwóch przedstawieniach w Warszawie, teraz dojdzie Poznań, są seriale, ale cały czas muszę myśleć, co dalej.
- Dotknęła pani tematu seriali. Stworzyliście państwo bardzo wyraziste role; pani wykreowała postać salowej Mariolki w serialu "Na dobre i na złe", pan czarną owcę w rodzinie - Grzesia w serialu "Na Wspólnej". Czym jest dla państwa praca w serialu?
A. D.: - To, co robimy w serialu, niczym nie różni się od pracy na planie filmu fabularnego czy w teatrze. Obserwuję siebie i kolegów i nie widzę, albo przynajmniej rzadko, aby ktoś traktował serial li tylko jako sposób na zarabianie pieniędzy. Kiedy podoba mi się scenariusz biorę go, jak coś nie leży, próbuję zredagować po swojemu...
- Czy pan też próbuje "pisać" postać, którą pan gra "Na Wspólnej"?
L L: - Tak. Poziom inwencji w takich przedsięwzięciach jak serial czy telenowelą jest bardzo duży. Scenarzystom trudno ogarnąć wszystko, każdy szczegół. Aktorzy muszą sami hodować i pielęgnować te szczegóły. Są jednak aktorzy, którzy nie zmienią w tekście nawet przecinką ale ja należę do tych, którzy, jeśli mi w tekście nie leży - zmieniam go. W teatrze jest inaczej. Pracujemy niemal jak w laboratorium, gdy tymczasem praca na planie serialu przypomina fabrykę. I dlatego uważam, że aktorzy powinni się angażować w teatr.