Artykuły

"Ja nie Jezus, kobieto, ja Ilja..."

"Prorok Ilja" w reż. Ondreja Spisaka w Teatrze Na Woli w Warszawie. Pisze Agata Tomasiewicz w serwisie Teatr dla Was.

Prorok Ilja, czyli Eliasz Klimowicz, był żyjącym na przełomie XIX i XX w. prawosławnym przywódcą religijnym. Centrum swojego kultu ustanowił w osadzie Wierszalin na Podlasiu. Obecnie do opisu jego działalności najczęściej używa się terminu "sekta". Życiorys Klimowicza prowokuje do stworzenia - używając nieco oksymoronicznego stwierdzenia - heretyckiej hagiografii. Wszak w ludziach od dawna tkwi fascynacja buntownikami, realizującymi swoją misję za cenę społecznej alienacji. Niemniej Ondrej Spišak, przenosząc na deski Teatru Na Woli dramat Tadeusza Słobodzianka, nie ulega pokusie wykreowania romantycznego wizerunku samozwańczego proroka. Oprawa spektaklu oddziałuje na sferę zmysłową, co mogłoby wprowadzić nastrój kontemplacji. W tym przypadku od cerkiewnego białego śpiewu i zapachu dymów kadzidlanych istotniejsza jest wiwisekcja postaw i nastrojów społecznych. Portret zbiorowości trawionej przez migotliwe przeczucie rychłej katastrofy. Ale czy zagrożenie faktycznie nadejdzie z zewnątrz? A może jego źródła należy upatrywać gdzie indziej?

Na początku widzimy jedynie czwórkę mieszkańców siedzących na krzesłach. Ich twarze zwrócone są w nieokreśloną przestrzeń, rozmawiają jakby od niechcenia. Sytuacja zmienia się wraz z przyjazdem Żyda Rotszylda, obwoźnego handlarza (rewelacyjny Łukasz Lewandowski). Rotszyld podsuwa osowiałym mieszkańcom najrozmaitsze "mydło i powidło". Ożywienie wzbudza prezentacja figurki Piłsudskiego siedzącego na Kasztance. Próba sprzedaży posążku spotyka się z negatywną reakcją - przecież "my szanujem Marszałka!" (warto o tym wspomnieć z jednego powodu - dlaczego zabawa figurka Piłsudskiego traktowana jest jako obrazoburstwo, podczas gdy bohaterowie będą obchodzić się z o wiele mniejszą atencją z krzyżem - przedmiotem o znaczeniu sakralnym?) Z oburzeniem zostaje odrzucona także oferta sprzedaży portretów Marksa, Lenina i Stalina. Polacy są zbulwersowani samym przypuszczeniem o sympatyzowanie z bolszewizmem. "Ludzie, kto wy?"- pyta w końcu Rotszyld. Padają dwie odpowiedzi: "jesteśmy tutejsi"- co implikuje chęć zachowania odrębności wobec ludzi z zewnątrz- oraz "jesteśmy chrześcijanami". Religia oraz szczelność niewielkiej zbiorowości konstytuują tożsamość mieszkańców. W obliczu narastającej niechęci Żyd ofiarowuje grupce portrecik proroka Ilji, pośpiesznie sprząta swój kramik i odjeżdża.

Seans uzdrowicielski w chacie Ilji Klimowicza (Andrzej Seweryn) jest w rzeczywistości hochsztaplerskim popisem. Ślepy Ojciec (Stanisław Jaskułka) wykonuje kilka niezbornych kroków. Asystująca w seansie Wiera (Izabela Dąbrowska) uznaje ten fakt za cud. Jeszcze bardziej absurdalna sytuacja ma miejsce podczas uzdrawiania Pijanicy (Tadeusz Chudecki). "Nie chcesz pić? - pyta prorok - to idź i nie pij więcej!". Obserwatorzy niezwykle żywiołowo reagują na tę manifestację "cudu". Konsternację wywołuje dopiero przytaszczenie kuriozalnej "mumii". Po rozcięciu sznurów krępujących tobół, zgromadzeni poznają jego zawartość. W płótno była zawinięta ladacznica Olga (brawurowo zagrana przez Agatę Wątróbską), nazywana przez miejscowych "czortem". Jawnogrzesznica, jak to jawnogrzesznica, ostentacyjnie lekceważy wszelkie konwenanse. Zamaszystym ruchem podwija halkę, ukazując Ilji łono - "czarną kurkę". Konfrontacja tych dwojga ,a przede wszystkim reakcja zebranych na zachowanie Olgi , odsłania pewien psychologiczny mechanizm. Ludziom potrzebne jest istnienie zarówno bohatera, jak i zakały. Ilja jest uznawany za cudotwórcę, jednostkę wywyższoną przez boską instancję poprzez obdarowanie jej nadprzyrodzoną mocą. Na taką osobę śmiało można scedować odpowiedzialność za losy świata. Z kolei Olga, jako "czort", jest obiektem szykan. Poprzez potępienie jawnogrzesznicy mieszkańcy uzurpują sobie boskie prawo do sądzenia ludzkich postępków. W społeczności istnieje zbawca - ktoś górujący nad resztą, jest też i kozioł ofiarny. Równowaga zostaje zachowana.

Symptomem końca dziejów jest pojawienie się Szatana - tutaj Lucyperem zostaje obwołany Żyd Rotszyld. W Charytonie (Michał Czernecki) narasta kryzys wiary - skoro zbawiciel istnieje, dlaczego nie jest w stanie wyplenić zła? Zgodnie z takim przekonaniem Bóg nie może być oddalony - musi ingerować w sprawy świata. Tymczasem próżno szukać w tym świecie manifestacji boskości. Nawet "cuda" Ilji, uznanego przecież za boskiego wysłannika, okazują się hochsztaplerską sztuczką. Ojciec w dalszym ciągu nie może poruszać się bez pomocy córki, Pijanica łamie swoje przyrzeczenie i zagląda do kieliszka (ech, ta wolna wola!). W mieszkańcach coraz silniej pulsuje przeświadczenie, że świat chyli się ku upadkowi. Potrzebne jest jego symboliczne zniszczenie, by mogło nastąpić odrodzenie. Świat jest więc niczym wąż Uroboros, zjadający bez końca swój ogon . Znamienny jest fakt, że akcja spektaklu ma miejsce tuż przed okresem żniw. To, co wzrosło, musi zostać skoszone, by umożliwić ziemi regenerację. W archaicznych kulturach cykl sezonowy reprezentuje wszak cykl wiecznej odnowy świata.

Charyton podsuwa myśl, by ukrzyżować Ilję jako nowego Chrystusa. Podjęta zostaje decyzja o odegraniu pasji Chrystusowej. Nikt nie chce zagrać Żydów, więc o przydziale ról decyduje losowanie źdźbeł słomy. I tak Aćko (Robert T. Majewski) zostaje Piłatem, Charyton Judaszem, a Marczuk (Maciej Wyczański) - rzymskim żołnierzem. Obsadzone zostają również role świętej Weroniki, Heroda i żony Piłata. Próbie widowiska brakuje świętej powagi rytuału - między uczestnikami dochodzi do słownych przepychanek. Atmosfera zmienia się diametralnie po wniesieniu na scenę słomianego stracha na wróble, mającego wyobrażać Chrystusa. W jednej z najmocniejszych scen spektaklu w bohaterach pęka wewnętrzna bariera. Krzyżownicy przelewają swoje frustracje na kukłę, siekając ją pękami sznurów. Winą za fatalną kondycję świata zostaje obarczony słomiany straszak (przypomnijmy: tymczasowo reprezentujący Chrystusa!). Ci, którzy uważają siebie za gorliwych chrześcijan, w istocie przechodzą poważny kryzys wiary. W furii dochodzi do uzewnętrznienia tego, co tkwi w mrokach podświadomości. Po raz kolejny w spektaklu wypływa kwestia teodycei.

Tymczasem Olga, znalazłszy schronienie w chacie Ilji, myje się nago w miednicy. Błędem byłoby spłycać jej postać do owego braku skrępowania, wyrażającego się w bezceremonialnym paradowaniu na golasa. Olga jest wszakże jedyną postacią, która ma odwagę mówić prawdę. Wyrzuca prorokowi udawanie Mesjasza. Wszak Ilja z lubością odgrywa rolę kaznodziei, mentora i uzdrowiciela, jednak perspektywa ukrzyżowania - przyjęcia roli ofiary- wzbudza w nim chęć ucieczki ("Ja nie Jezus, kobieto, ja Ilja!"). Słowa Olgi doprowadzają Wierę do wściekłości. Ku jej zdziwieniu, Klimowicz przyznaje rację jawnogrzesznicy. Prowadzi ją wprost do swojej sypialni. Być może między dwojgiem istnieje inklinacja seksualna (na korzyść tego stwierdzenia przemawia sprośna piosenka o popie udzielającym odpustu grzechów za stosunek seksualny). Ilja nie chce być niedotykalnym świętym ascetą - jest normalnym człowiekiem. A trudno jest wymagać od zwykłego człowieka chęci złożenia swojego życia na ołtarzu ludzkości.

Następuje kolejny przeskok. Akcja znowu koncentruje się na grupce podlaskich autochtonów. Nasi krzyżownicy chcą przeprowadzić jeszcze jedną próbę. Tym razem postanawiają ukrzyżować Rotszylda. Lżony Żyd rozdzierającym głosem apeluje do ich sumienia. Ofiara jak echo powtarza "ludzie, ludzie!"- najpierw prosząco, później zmieniając prośbę w rozdzierający krzyk. To, co wcześniej było odbierane jako zwykłe zawołanie czy forma przywitania, zyskuje nowe znaczenie - użycie zwrotu "ludzie, ludzie!" jest rozpaczliwą próbą odwołania się do człowieczeństwa oprawców. Protest pozostaje jednak głosem wołającego na puszczy. Upokorzony Rotszyld "z szat obnażony" (co wygląda dość komicznie - jest odziany jedynie w zszarzałą bieliznę, pantofle i podkolanówki) wyrywa się niedoszłym katom. Emocje rozochoconych krzyżowników powoli stygną. Nalewają gorzałkę, wsparci o leżący na ziemi krzyż (nasuwa się skojarzenie, być może dość odległe, z "Krainą szczęśliwości" Bruegla). Podchmielona Pałaszka odbywa stosunek płciowy z kolejnymi mężczyznami. Dotychczasowi propagatorzy duchowej odnowy sami popadają w moralną zgniliznę.

Pijatyka opóźnia odegranie drogi krzyżowej. Wkrótce procesja ruszy dalej. Ponad krzyżem unosi się kosa. W końcu nadchodzi czas żniw. Na nic zdają się ostrzeżenia Rotszylda. Krzyżownicy są już u progu chaty Ilji. Nic nie przebiega zgodnie ze scenariuszem. Ostatecznie grupa rezygnuje z głoszenia ustalonych kwestii. Od razu przechodzą do próby ukrzyżowania. To, co miało być rytuałem, zmienia się w zwykłe igrzyska. Tłumek przegania nawrócona już Olga. Jedna inscenizacja płynnie przechodzi w kolejną - Sąd Ostateczny. Oswobodzony Ilja, dzierżąc w ręku palmę wielkanocną, wciela się w rolę boskiego szafarza. Za wstawiennictwem niegdyś szkalowanej Olgi wszyscy bohaterowie trafiają do nieba. Koniec końców, każdy dostał to, czego chciał - wieczne odkupienie. Teraz wystarczy wspólnie spożyć Ostatnią Wieczerzę. Przy akompaniamencie siorbania zupy wysłuchać słów o niszczejącym świecie. Bo żeby ocalić świat, należy podlewać spróchniałe drewno dotąd, aż wyrośnie z niego las (notabene, taka czynność jako forma pokuty często przewija się w hagiografiach i podaniach ludowych). Wszystko jest więc w rękach człowieka. Nadzieja na ocalenie nie odeszła całkiem w niebyt.

Wieczerzę niespodziewanie przerywa pojawienie się Rotszylda, który przekazuje informację o śmierci Charytona. Tylko on, jako Judasz, wypełnił do końca swoją rolę, popełniając samobójstwo przez powieszenie. Wszyscy zrywają się od stołu, poruszeni sensacyjną wiadomością. Na scenie zostaje tylko milczący jurodiwy Wasyl (Paweł Domagała). Zdejmuje z szyi krucyfiks i przelewa resztki zupy do swojego talerza.

Osią spektaklu jest próba odtworzenia pasji Chrystusa przez wiejską społeczność. Teatralizacja drogi krzyżowej nie jest niczym nowym. Na Filipinach rokrocznie grupa mężczyzn odtwarza mękę Mesjasza, m.in. dokonując samobiczowania. Następnie na krótki czas ochotnicy zostają przybici do krzyża. Tradycja filipińska przesiąknięta jest koloryzmem - ekstremalny ból fizyczny pozwala na osiągnięcie jedności z Chrystusem . Spektakl Spišaka prezentuje inny wariant teatralizacji - tu ukrzyżowanie Ilji miało w założeniu wymusić odnowę świata. A jak było w rzeczywistości? Krzyżownicy, przyjmując role w widowisku pasyjnym, porzucają swoją d o t y c h c z a s o w ą rolę - maskę społeczną. Wcielenie w postaci biblijne sankcjonuje manifestację nienawiści w stosunku do obcych - wszak nie działamy jako "my". Agresja w stosunku do Rotszylda jest erupcją zakorzenionego w mieszkańcach antysemityzmu.

Perfekcyjnie zrealizowany spektakl Spišaka nie jest próbą stworzenia hagiografii Eliasza Klimowicza. Prorok okazuje się być zwyczajnym człowiekiem, uświadamiającym ludziom ich grzechy. Powracające jak echo wtrącenia mieszkańców, takie jak "bladź!" lub "choroba!" czy też trywializacja biblijnych przekazów brzmią przekomicznie. Duża w tym zasługa niezwykłego przepływu energii i wzajemnego wyczucia członków zespołu. Ale, jak to zwykle bywa, pod farsowym płaszczykiem kryje się niepokojąca diagnoza. Ludzie nie potrafią zmieniać świata na własną rękę. Odpowiedzialność za jego kształt najłatwiej scedować na inną osobę. A któż nadaje się do tego lepiej niż samozwańczy prorok? W razie niepowodzenia winą można obarczyć kogoś "obcego" - na przykład Żyda. "Prorok Ilja" jest czymś w rodzaju moralnej łaźni, w której oczyszczenie dokonuje się za pomocą śmiechu. Czy taki stan może trwać wiecznie? Raczej nie. Człowiek i tak ostatecznie postąpi po swojemu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji