Artykuły

"Nie narodzić się, nie istnieć, być niczym..."?

Grzegorz Jarzyna, który na okoliczność spektaklu "Festen" przybrał nowy pseudonim H7, w przeciwieństwie do swoich poprzedników - Michaela Thalheimera i Burkharda C. Kosminskiego - nie stosuje żadnych przełamujących teatralną konwencję zabiegów. W Dreźnie akcja koncentrowała się w pałacowej kaplicy, natomiast Kosmiński - jak napisała Justyna Golińska w artykule "O wyższości "Festen" filmowego nad teatralnym" ("Dialog" 2001/1) - "posadził widzów na scenie, na wprost obnażonej teatralnej maszynerii i brudnej ceglanej ściany. W ten sposób (...) starał się zachować zgodną z Dogmą, surową formę widowiska". Jarzyna zachowuje tradycyjny podział na scenę i widownię, co sprawia, że - pogrążony przez cały czas przedstawienia w prawie całkowitej ciemności - widz staje się jedynie obiektywnym, zdystansowanym i jakby mimowolnym podglądaczem domowej uroczystości pewnej mieszczańskiej rodziny.

Scenografia, którą możemy obserwować od momentu wejścia na widownię, zdaje się sugerować, że będziemy mieli do czynienia z naturalistyczną dramaturgią mieszczańską. Z lewej strony widzimy wysoką, zbudowaną z jasnego drewna ścianę, w której mieszczą się kolejno - patrząc od strony widowni - dwie pary drzwi i cztery okna. Za nią powstaje wąski korytarz, łączący się z widownią kilkoma schodkami. Wzdłuż ściany ustawiono długi, starannie zastawiony stół. Prostopadle do niego usytuowany jest drugi stół, który początkowo znajduje się po środku sceny, dzieląc przestrzeń na dwa plany gry: z przodu i z tyłu sceny. Ściana przeciwległa składa się z dosyć wysoko podwieszonego balkoniku, i - usytuowanej tuż przy rampie, zasłoniętej białą kotarą - wanny. Horyzont też zamyka, jakby obita zieloną tapetą, ściana; z lewej strony znajduje się para drzwi (tędy będą wchodzić i wychodzić goście), po prawej krótkie schodki prowadzą na niewielki tarasik należący do znajdujących się w głębi pomieszczeń kuchennych.

Nagle, prawie niepostrzeżenie, na scenie pojawia się Christian (Andrzej Chyra); stoi w skupieniu, opierając się plecami o znajdujący się w głębi filar. Od razu domyślamy się, że najprawdopodobniej rozpamiętuje spędzoną w tym domu przeszłość. Jest cicho i pusto, jedynie - w pootwieranych na oścież bocznych drzwiach - widzimy plecy krążącej po korytarzu, odświętnie ubranej matki (Ewa Dałkowska), która jednak nie odważy się zakłócić samotności Christiana. Ten także nie szuka towarzystwa; odnosimy wrażenie, że mógłby tak stać w nieskończoność. Nie trwa to jednak długo, gdyż zaraz na scenę wpada Michael (Marek Kalita) i nieświadomy obecności brata podbiega do stołu. Jest nadekspresyjny, porusza się dużymi, pośpiesznymi krokami; jego poczynaniami kierują przypadkowe impulsy. Na widok brata odczuwa prawdziwą radość, toteż rzuca się w jego stronę, aby go powitać; na próbującą mu w tym przeszkodzić żonę krzyczy brutalnie. Wytrącony z otępienia Christian nie reaguje na jego zaczepki; przyjaźnie macha do znajdujących się na balkonie dzieci. Pojawia się Helene (Danuta Stenka); ubrana jest w obcisły, podkreślający jej figurę czarny kostium. Podobnie jak Michael, sprawia wrażenie roztrzepanej i nieuważnej. Christian naprawdę cieszy się widząc siostrę; z uwagą słucha jej wygłaszanej z impetem sensacyjnej opowieści o szaleńczej jeździe z przystojnym taksówkarzem. Szybko jednak przekonujemy się, że jej zachowanie to tylko zewnętrzny sztafaż mający chronić ją przed wrogim i obojętnym światem. Zdradza ją chociażby krótka chwila, gdy wspomina pogrzeb niedawno zmarłej siostry. Okazuje się też kobietą z charakterem: spostrzegłszy Michaela potrafi bez ogródek wygarnąć mu, co myśli o jego zachowaniu. Po chwili jednak wszystkie konflikty ustępują miejsca spontanicznej zabawie - niczym niesforne dzieci gonią się dokoła stołu.

Mimo nonszalanckiego zachowania Michaela i wybuchów porywczej Helene wszystko jednak tonie we wszechogarniającej melancholii. Nie ma atmosfery, jaka powinna panować w domu na krótko przed rozpoczęciem uroczystości na cześć zacnego jubilata. Klimat tej sceny przypomina raczej bohaterów "Wiśniowego sadu" czekających na wiadomość o sprzedaży sadu. Gdy matka zdecyduje się w końcu powitać Christiana, słyszymy motyw z "Leise flehen meine Lieder" Schuberta, będący kroplą przepełniającą kielich goryczy.

Jarzyna świetnie rozwiązuje problem pojawiających się w scenariuszu krótkich scenek, w których obserwujemy kolejno pary rozmawiających bohaterów. U niego wszystkie trzy pary (Helene i Służący, Christian i Pia, Michael i Mette) wchodzą - przez drzwi usytuowane w lewej ścianie - jednocześnie; zachowują się tak, jakby nic nie wiedziały o istnieniu sąsiadów. Ich wypowiedzi przeplatają się, przykładowo: Michael po wyładowaniu wściekłości na żonie (Aleksandra Konieczna), pogardliwie patrzy w jej stronę, bezgłośnie poruszając ustami, wtedy wychodząca właśnie z łazienki Pia (Magdalena Cielecka) zaczyna rozmowę z siedzącym tuż przy drzwiach, jakby nieobecnym, Christianem. To bezpośrednie zderzenie ze sobą kilku ludzkich - zdawałoby się nic nie znaczących - zachowań potęguje wrażenie pustki, samotności, niemożności porozumienia.

Przygnębiającą atmosferę dopełniają dźwięki imitujące burzowe grzmoty. Niekonwencjonalne zachowanie dzieci kontrastuje z całkowicie skodyfikowanym ceremoniałem rodzinnego domu. Ojciec (Jan Peszek) z należytą skrupulatnością pilnuje, by wszystko działało sprawnie, według z góry znanego scenariusza. Z godnością odbiera hołdy przybyłych na uroczystość współpracowników; siedząc na krześle po kolei dotyka ich - zginających się przed nim w wiernopoddańczym ukłonie - ramion. Rozmowę z synem o jego ewentualnym wstąpieniu do loży masońskiej traktuje jak przykry obowiązek, nie ukrywa przy tym, że widok nie spełniającego jego oczekiwań Michaela nie sprawia mu radości. Wygłasza jeszcze swoje świetnie wyreżyserowane przemówienie i wszyscy z czystym sumieniem zasiadają do suto zastawionego stołu, na którym, jak zaraz się przekonamy, podaje się "zupę z koński kiszki i koci szczyny". Jedynie kamienna twarz Christiana mimowolnie zdradza, że coś tu jest jednak nie w porządku. On też w pewnym momencie wstaje i proponuje pierwszy toast, który zamierza poprzedzić mową. Kiedy Christian pokazuje dwie kartki z różnymi mowami do wyboru, mistrz ceremonii - nawiązując do właśnie przerwanej paplaniny dotyczącej rodzaju spożywanej zupy - wskazując na nie, żartobliwie dodaje: "i pomidorowa, i z łososia". Nawet kiedy Christian powie poważnie: "Jest to pewnego rodzaju wyznanie prawdy. Zatytułowałem je: Kiedy ojciec szedł się kąpać", jedna z pań nie wytrzymuje i śmiejąc się głośno pyta: "W basenie?". W końcu - nie zważając na nich - oświadczy wprost, że on i jego siostra byli w dzieciństwie wykorzystywani seksualnie przez ojca. Na chwilę zapada martwa cisza, zaraz jednak wszyscy, jak gdyby nigdy nic, podnoszą do góry kieliszki; sytuację ratuje przygłuchy dziadek (Bronisław Pawlik) i jego bełkotliwe opowieści. Christian wychodzi, a Helge wygłasza tekst, który w scenariuszu mówiła w kuchni "do publiczności": "Właściwie to uwielbiam przemówienia. Dobrze, że tak szybko się je zapomina (...) Trochę szkoda, szczególnie jeśli szacowny mówca chciał nam powiedzieć coś ważnego." Zaraz też w rozmowie sam na sam z Christianem powie do niego: "Żeby nimi wstrząsnąć, trzeba naprawdę czegoś więcej."

Christian łączy w sobie cechy Iwony z dramatu "Iwona, księżniczka Burgunda" wyreżyserowanego przez Jarzynę kilka lat temu i Hamleta (jak pamiętamy, Iwona pomyślana była przez Gombrowicza jako Hamlet bez monologu, co zresztą Jarzyna znakomicie wyeksponował). Odmawia jakiegokolwiek udziału w grze. Symbolicznym obrazem jego stanu ducha jest scena, w której Pia rozbiera się w jego pokoju i prosi go, aby pomógł jej rozpiąć stanik. Christian mechanicznie spełnia jej prośbę i natychmiast wraca na krzesło, by tkwić tam w bezruchu z głową odchyloną w tył.

Kiedy blady, z butelką wina w ręku, wraca do stołu i ogłasza wszystkim, że zamierza wznieść toast, przypomina Hamleta wykorzystującego przybyłych na dwór aktorów, by zdemaskować rodziców. I tu, i tam wszyscy orientują się, że z synem dzieje się coś niedobrego, ale ciągle jeszcze udają, że wszystko jest w porządku. Tak jak Król i Królowa dają się wciągnąć w pułapkę demaskującego ich przedstawienia, tak i tu po odśpiewaniu radosnej przyśpiewki na cześć Helge: "Bo on jest chłop na schwał, bo on jest jednym z nas", na komendę Christiana wszyscy powstają i unoszą do góry kieliszki. Kiedy jednak Christian mówi: "Zdrowie człowieka, który zabił moją siostrę. Zdrowie mordercy", nagle zrywają się od stołu i pośpiesznie wychodzą. Wtedy włącza się Helmut (Edward Żentara), mistrz ceremonii, odpowiednik groteskowego Szambelana i naiwnego Poloniusza. Prawdziwą przyjemność sprawia mu dyrygowanie tą pustą formą; prawdopodobnie jako jedyny w tym otoczeniu wie, jak nad nią zapanować, a co najważniejsze, narzucić ją innym. Dlatego też - jakby kompletnie nic się nie wydarzyło - ogłasza przerwę na papierosa.

Christian prawdziwą klęskę ponosi nie wtedy, gdy jego prawda zawisa w próżni nie mogąc przebić się do świadomości słuchaczy, ale kiedy zaczyna orientować się, że tak jest, i że nie może być inaczej; krótko: kiedy odkrywa pewną uniwersalną prawdę, mogącą prowadzić tylko do jednego wniosku, że "najlepsze jest (...) zupełnie nieosiągalne: nie narodzić się, nie istnieć, być niczym. Najlepsze zaś po tym jest (...) prędko umrzeć." Jako że bezpowrotnie "stracił naiwność", rozbił "piękno pozoru", mógłby niczym Sylen zawołać: "biada", "biada" wobec radosnych olimpian. Od tego momentu jego zachowanie wiedzie do unicestwienia zwykłych ograniczeń. Z zadowoleniem przygląda się dzieciom, wchodzi pod stół, by razem z nimi udawać psy; szczeka na Michaela bijącego pokojówkę, po czym jak pies na czworakach podchodzi do niej. Gdy ojciec grozi mu, że powie wszystkim o jego chorobie, sprawia wrażenie jakby w ogóle go nie słuchał - tępo patrzy w stół, zrzuca sztućce, nerwowo miota talerzem.

Nie zapominajmy jednak, że Christian jest przede wszystkim człowiekiem, "tym, którego boli". Widząc matkę zgodnie występującą w chórze obłudników, zwyczajnie, po ludzku nie wytrzymuje i krzycząc (gdyż nikt go nie słucha) wygarnia jej wszystko, co do tej pory dusił w sobie. Jednakże jego wystąpienie nie robi już na nikim wrażenia, jako "nie całkiem zdrów" zostaje po prostu brutalnie usunięty. Pozbywszy się "chorego", "zdrowi" mogą nareszcie pokazać, na co ich naprawdę stać. Forma, której nie zdołały obalić wysiłki Christiana, zaczyna kompromitować się sama. Goście przestają panować nad swoimi odruchami; Michael intonuje rasistowską przyśpiewkę i wszyscy zgodnie przyłączają się do niego, głośno wyjąc w radosnym upojeniu.

Jednakże Christian podczas swojej krzyżowej drogi nie jest całkowicie sam. Cały czas ma przy sobie Pię, w interpretacji Magdaleny Cieleckiej stającą się symbolem prawdziwej miłości. Ona jedna naprawdę cieszy się z jego przyjazdu do domu. Nie zraża się jego pozorną obojętnością: gdy widzi, że nic nie jest w stanie zrobić, siada cicho na podłodze i niczym wierny pies przytula się do jego nogi, po czym niepostrzeżenie, pozwalając mu zostać z własnymi myślami, wychodzi. Cały czas pilnie śledzi jego poczynania; w krytycznym momencie szepce mu cicho do ucha: "ciągle tu jesteśmy". Christian czuje i w pełni aprobuje jej obecność; gdy Pia stojąc za nim nalewa mu zupę, ukradkiem całuje ją w rękę. Wydaje się nawet, że to świadomość jej istnienia nie pozwala mu całkowicie zrezygnować z walki. Kiedy tuż przed tragicznym finałem zostaje z nim sama, pomimo iż Christian zachowuje się tak, jakby naprawdę postradał zmysły, udaje, że niczego nie dostrzega. Gdy ten zaczyna cienkim głosem śpiewać: "Moja siostra nie żyje. Moja druga siostra Helene też już nie żyje", nie zaprzecza mu - zaczyna śpiewać wraz z nim.

Teraz wypadki potoczą się już prędko. Na scenę wpada wesoły korowód. Helene - zobligowana skoncentrowanym na niej, stanowczym wzrokiem Christiana - odczyta ojcu list Lindy, potwierdzający rewelacje brata. Czyta prędko, zachrypłym, łamiącym się głosem. Listu od zmarłej nie sposób już tak łatwo zbagatelizować, toteż zapada długa, grobowa cisza; wszyscy siedzą nieruchomo patrząc przed siebie. Ciszę przerywa Helge, każąc służbie, by nalała Helene wina, "żeby mógł wypić jej zdrowie". Jego głos zawisa w próżni, nikt się nie rusza, służba stoi z boku jak skamieniała. Jeszcze kilkakrotnie, bezskutecznie, powtarza swą prośbę; w końcu, zdając sobie sprawę z przegranej, wybucha, całą winę zwalając na "nieudane dzieci". Christian, który podczas tej sceny siedzi na podłodze, mówi cicho: "Nigdy tak do końca nie rozumiałem, dlaczego to robiłeś." Płacze, gdy ojciec mówi, że tylko do tego się nadawali. Matka wyprowadza ojca. Helmut stuka w kieliszek, proponuje "kawę, tańce, muzykę", jako że "uważa za swój obowiązek doprowadzić tę uroczystość do końca." Zaczyna głośno grać pianino. Michael zrywa się nagle z krzesła i wybiega schodkami w kierunku widowni, Mette przeraźliwie krzycząc podąża za nim. Towarzystwo pod przewodnictwem babci (Danuta Szaflarska) zaczyna tańczyć; przyjęcie zamienia się w bal manekinów. Wszyscy opuszczają scenę.

Rozpoczyna się scena nocna, stylistycznie nawiązująca do pamiętnego męczeństwa Iwony, tuż po sprowadzeniu jej na burgundzki zamek. Dotyczy to zwłaszcza umiejętności budowania sugestywnej atmosfery nocnej; to noc, która nie przynosi ukojenia. Ciemności pozwalają na wyładowanie dziennych niepokojów: Michael porwany dzikim szałem napada na ojca, po prostu tłucze nim o stół. Jarzyna znacznie ingeruje w tekst tej sceny - szczególny nacisk kładzie na zaakcentowanie duchowego związku Christiana i Pii.

Swoisty charakter scenicznego pisma Jarzyny rozpoznajemy także w scenie końcowej, w której groza nocy płynnie przechodzi w poranek, przynoszący prawdziwy spokój i niemalże radosny nastrój. Jest jasno, słychać dźwięki imitujące poranny śpiew ptaków; przy znacznie mniejszym, ustawionym tuż przy proscenium stole zbiera się tylko najbliższa rodzina. Wykluczony z niej zostaje tylko ojciec. Nikt nie jest taki sam jak wczoraj. Największą metamorfozę przechodzi jednak Christian, jest całkowicie odmieniony, wygląda, jakby życie rozpoczęło się dla niego na nowo. Zwyczajnie pyta Pię, czy "ma ochotę pojechać z nim do Paryża i tam zamieszkać". Ta, jakby niedowierzając własnym uszom, odpowiada: "no coś ty", szybko jednak poprawia się: "chyba tak". Co Christian uczyni z właśnie zdobytą wiedzą? - to już temat na całkiem inne opowiadanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji