Artykuły

Marlowe'a Edward II

"Edward II" Christophera Marlowe'a. Dzieło z epoki elżbietańskiej Anglii, Współczesne brzmienie tego dramatu :iv inscenizacji Macieja Prusa może zaskoczyć nawet kogoś oswojonego z analogicznymi próbami interpretacji dzieł, chociażby Szekspira.

Choć w "Edwardzie II" nie należy doszukiwać się tragedii humanisty wobec zdarzeń historii korygowanej przez ludzkie zbrodnie, które odsłaniał autor "Hamleta", Marlowe tak samo nie pozostawia nam żadnych złudzeń w negatywnej ocenie przedstawionego świata. Co więcej, pokazuje wszystkich protagonistów utworu jako postaci wyzbyte niemal pozytywnych cech. Czyniąc motorem ich działania nienawiść, uzyskuje wyjątkowo brutalną wizję rzeczywistości. W tym zresztą upatruje się współcześnie największą różnicę między Marlowe'em a Szekspirem, w autorze "Edwarda II", uznając prekursora dwudziestowiecznego teatru okrucieństwa spod znaku Artauda.

Choć sztukę tę kilkakrotnie spolszczano, Prus wykorzystał na wskroś współczesne tłumaczenie, czy może nawet parafrazę Jerzego S. Sity. Dokonana jeszcze w latach sześćdziesiątych, była to pierwsza próba nowego przekładu elżbietańskiego dramatu. Także późniejsze dokonania Sity, zwłaszcza przekłady Szekspira, włącznie z "Hamletem", budziły sprzeczne opinie filologów, choć podobnie jak "Edward II" okazały się propozycjami niezwykle efektownymi teatralnie.. Wiersz Sity nie tylko daje się swobodnie mówić, z pasją krzyczeć, lecz także nie odbiera myślom celności - swą lapidarnością nawet je wyostrza. To fakt, że oddaje bardziej ich sens zgodny z wyobraźnią i doświadczeniem współczesnego widza niż powierzchownie znaną mu inkrustacją starej angielszczyzny i przebrzmiałą jej retoryką. Ale patos i omówienia, nieodłączne atrybuty retoryki, powszechnie zastępuje dziś w sztuce wymowa faktów, zwięzłość mowy, brutalność języka. Ta parafraza "Edwarda II", będąca - jak to określił Jan Kott - cała z naszej epoki, drażniąca "nagim słowem" i wydobywająca z niego gorzki, szyderczy, zduszony liryzm, powinna zatem spełniać się na nagiej scenie.

Maciej Prus z ogromną konsekwencją organizujący zawsze wizję dramatyczną, i w tym wypadku okazał się przenikliwym czytelnikiem klasyki. Z pewną przesadą rysując na scenie wypadki "burzliwego panowania i żałosnej śmierci króla Anglii z tragicznym upadkiem dumnego Mortimera", wyostrzył te treści, które decydują o specyfice tekstu Marlowe'a w ujęciu Sity, choć równocześnie nadał im własną formę. Prostą, klarowną.

W przedstawieniu liczy się szczególnie gra bieli i czerni. Z tej ostatniej w ostrych smugach światła wyłaniają się aktorzy, niekiedy dostrzec można tylko ich twarze. Uwaga widza skupia się na słowie padającym ze sceny, na grze aktorów. Jej ekspresji nie tonują żadne dekoracje. Aktorzy posługują się nielicznymi rekwizytami. W ich dłoniach błyskają jedynie szpady i sztylety, niekiedy wchodzą oni z listem, jedna z postaci od początku skrywa w rękawie narzędzie zbrodni, wąski szpikulec. Jest jeszcze biały model żaglowca, symbol podróży i zmienności losu. Skłonność do teatru ubogiego", mającego wiele cech wspólnych z ideami Jerzego Grotowskiego z okresu Teatru Laboratorium, od dawna widoczna jest w spektaklach Macieja Prusa. Podobnym, choć nie tak krańcowo przeprowadzonym efektem zaskoczył on kiedyś publiczność w "Peer Gyncie" Ibsena, w którym tytułową rolę kreował także Roman Wilhelm, obecnie grający rolę Edwarda II. Od owej premiery w Ateneum z 1970 roku Prus realizował przede wszystkim klasykę, przy czym widowiska jego zawsze prowokowały do refleksji nad racjami i namiętnościami, które sterują powołanymi do scenicznego życia bohaterami literackimi. Zawsze był to teatr serio, skupiony i rzetelny intelektualnie.

Nie pierwszy raz podjął się Prus realizacji dramatu Marlowe'a. Przed 19 laty właśnie "Edward II", przygotowany w kaliskim teatrze, przyniósł mu rozgłos, uznanie krytyki, wreszcie festiwalową nagrodę dla młodych twórców. Później zmierzył się reżyser jeszcze z "Potępieniem doktora Fausta", tworząc widowisko niezwykle napięte emocjonalnie i piękne plastycznie. Po latach w "Edwardzie II" zafrapowało go nie tyle zimne okrucieństwo Marlowe'a, nie panorama zdeprawowanych i szalonych czasów, w których stawką w walce o koronę było życie, lecz apoteoza człowieka, który prowokuje świat, ponosi klęskę i ginie, mając świadomość ceny, którą płaci za takie, a nie inne życie. Jest w tym utworze dramat egzystencji władcy pozbawionego władzy, potępionego i skazanego na śmierć. Ale bardziej dostrzegamy w bohaterze człowieka, którego świat się rozpadł, gdy rozeszły się drogi polityki i moralności usankcjonowanej religijnymi nakazami.

Spektakl w Teatrze Nowym rozpada się na znacznie różniące się od siebie dwie części. Pierwszy zawiera historię panowania Edwarda ujętą w kalejdoskop szybko następujących po sobie scen, w których król prowokuje coraz to na nowo buntujących się baronów. Właściwie wszyscy bohaterowie, choć Prus uszczuplił ilość postaci scenicznych, opętani są chęcią zemsty i walką o wpływy, podjudzają się wzajemnie - nawet kochanek Edwarda, młodzieńczo pokazany Gaston i królowa Izabella, która staje do walki przeciw mężowi razem z baronami. W finale tej części autorytet władzy, rodzaj immunitetu chroniącego króla i Gastona, przestaje działać. Gaston zostaje zamordowany, a Edward zaprzysięga krwawą zemstę. Część druga pokazuje bohatera Marlowe'a już na pozycji przegranej. Od detronizacji i uwięzienia oczekuje on tylko śmierci. Czarne płótno wyściełające tył sceny zostaje częściowo uchylone. Tylko tędy wchodzi i wychodzi Edward. Ma to swoją wymowę.

"Edward II" jest przedstawieniem starannie przygotowanym i dobrze zagranym w całości. Roman Wilhelmi stworzył na tle zespołu Teatru Nowego kreacje zdecydowanie wyróżniające się skalą ekspresji. Operując często jakby zduszonym głosem, wyrazisty w mimice i gestach, pokazał Edwarda jako zimnego i prostackiego cynika, zdobywającego jednak doświadczenie nie ze swojej epoki: że żyje się po to, aby umrzeć. Jego Edward łatwiej oswaja się z myślą o śmierci, rozpamiętując ją nie tyle z trwogą, co z lubością, niż - wcześniej - oddaje koronę. Bohater Marlowe'a wyrasta na postać niemal monumentalną i godną szacunku przez to, że nie oszczędza siebie. Rys ludzkiej pazerności zmieszanej ze strachem dołączył Wilhelmi do wahań króla w scenie wymuszenia na nim detronizacji. Bardziej współczesnym człowiekiem pozostaje Edward oczekujący śmierci, albowiem sytuacja jego staje się zdecydowanie uniwersalna. Rozmowa więzionego króla z nasłanym mordercą ze szpikulcem w rękawie w interpretacji Wilhelmiego i Krzysztofa Lufta (Arundel, m.in.) jest wstrząsająca. Postaci baronów mało różnią się między sobą, choć np. chwiejnego Kenta gra Janusz Bukowski, a zadufanego i nade wszystko żądnego korony Mortimera - Marek Obertyn, aktorzy w odmienny sposób uzewnętrzniający ludzkie namiętności. Ale też liczy się właściwie tylko ich nieustający sprzeciw wobec króla, racje spiskowców schodzą w tym ujęciu na drugi plan. Zgodnie z sugestią Marlowe'a, role Gaszona i Edwarda III powierzył Prus jednemu aktorowi. Maciej Robakiewicz przedstawia ich nawet w podobnym kostiumie. Akcentuje ich wewnętrzną słabość. Edward III, zaczynający sprawować władze po detronizacji ojca przez baronów i pod ich kuratelą, siłę odnajduje w sobie dopiero na wieść o mordzie. W najmniej ciekawy sposób ujawniającą swe emocje postacią, choć literackim pierwowzorze silnie skomplikowana, okazała się Izabela Stanisławy Celińskiej. W sumie, z grającego zespołu, na wyróżnienie - obok Romana Wilhelmiego - zasługuje szczególnie Krzysztof Luft, przeistaczający się kilkakrotnie w postaci to na pół symboliczne, to z kolei uczestniczące w realnej akcji dramatu.

"Edward II" Marlowe'a pokazany przez Macieja Prusa na pustej scenie wzbudził moje uznanie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji