Artykuły

Ja jestem sprytniejszy od Pana Boga

"Dawno temu w Odessie. Prawdziwa historia króla żydowskich gangsterów" w reż. Łukasza Czuja we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Pisze Karolina Obszyńska w Teatraliach.

"Dawno temu w Odessie" to najnowsza inscenizacja Łukasza Czuja we Wrocławskim Teatrze Współczesnym. Inscenizacja muzyczna, należy dodać - dość przewrotna, bo właściwie Benia Krzyk jest najprawdopodobniej mitem, nie, jak głosi podtytuł - "prawdziwym żydowskim królem gangsterów". Czuj realizuje przedstawienie mające wiele wzlotów i kilka upadków, poprowadzone nierówno, chwilami doskonale rozegrane, czasami jednak dość przewidywalne.

"Dawno temu w Odessie" - żydowska szajka wesołych gangsterów ukazana została w momencie największej świetności i w końcu ostatecznego fiaska. Wojują, mordują, tańczą i upijają się do upadłego, żartując przy tym albo tylko pozwalając się z siebie śmiać. Przedstawienie poprzetykane żwawą muzyką Brzezińskiego jest właściwie niewymagającym intelektualnie przedwsięwzięciem, ale za to z niepowtarzalną warstwą muzyczną. To opowieść o niepokornym królu - Beni Krzyku, który zabija bez mrugnięcia okiem, co i rusz wygłaszając przy tym skrzydlate myśli typu: "ja jestem sprytniejszy od Boga". Naprawdę sprytny wydaje się zdobywając kolejne kobiety. Niestety romanse i wojaże Beni kończą się, gdy Odessę zajmują bolszewicy z planem całkowitego rozstrzelania ludności. Ponieważ wszyscy giną, Czuj zmuszony jest przenieść spektakl do Odessy współczesnej.

Mocnym punktem przedstawienia jest, po pierwsze, gra aktorska; a mówiąc "gra aktorska", myślę o Marcinie Gawle. Debiutujący dopiero niedawno, młody absolwent PWST jest absolutną perełką spektaklu Czuja. Nie można oderwać od niego wzroku, a właściwie nie powinno się tego robić, żeby nie pozwolić umknąć ani jednej sekundzie jego aktorskich popisów. Jest charyzmatyczny i z wdziękiem kradnie uwagę widzów, budując klimat całego przedstawienia. Jako Benia Krzyk sprawdza się doskonale i jest głównym powodem, dla którego przedstawienie nie powinno jeszcze schodzić z afisza.

Marta Malikowska jako Lubka Kozak jest zdecydowanie lepsza niż w swojej ostatniej głównej roli w "Pożegnaniu jesieni" Siekluckiego. Wyzbywa się irytującej maniery i przestaje spazmatycznie wrzeszczeć. Przesuwa się gładko po swojej postaci i chwilami także po parkiecie jako całkiem niezła tancerka. Malikowska swoim zaczepnym spojrzeniem, prowokując nieco gestykulacją i mocnym, naprawdę dobrym głosem oddaje ducha gangsterskiego wschodu.

Na muzykę składa się mieszanka żydowskich i rosyjskich brzmień z mocnymi akcentami rockowymi i jazzowymi. Nie dość, że można tego dźwiękowego splotu posłuchać na żywo, to jeszcze należy traktować jak równorzędną postać przedstawienia. Muzycy wychodzą bowiem na scenę - chadzają między aktorami, próbując nie tworzyć tła dla ich gry, tylko wyjątkowo grać. Grać na instrumentach i grać w spektaklu. To pierwsze wychodzi im z całą pewnością, a co do tego drugiego, to byli na tyle ostrożni, że nie ma właściwie o czym mówić. Jednak sama muzyka jest w tym spektaklu, zaraz po grze Marcina Gawła, najlepsza. Żywa, czysta i porywająca; dźwięczy w głowie długo jeszcze po opuszczeniu Sceny na Strychu. I choć chwilami tę harmonijną sielankę psują teksty piosenek, trącąc truizmami nie do przyjęcia, to wykonanie Lubki Kozak, Beni Krzyka czy zbiorowy song o syndykacie są na wysokim poziomie i mogłyby stać się hymnami "Dawno temu w Odessie".

Fabuła jest dość lekka, choć chwilami zaciera się gdzieś w obrazowym słowotoku Czuja. Druga część przedstawienia, przeniesiona do niewysublimowanego baru, wypada zdecydowanie gorzej niż pierwsza. Wtręty z popkultury, muzyka elektroniczna i rzucanie mięsem podczas wałkowania ciasta to wizja Odessy współczesnej. Niestety, wizja zepsuta, bo bardzo przewidywalna, a przy tym dużo mniej interesująca niż reszta spektaklu. Czuj strzela sobie w kolano wykorzystaniem tak oklepanych w teatrze posunięć, jak wulgarne, prostackie dialogi i równie niewyszukana symbolika. I tak inscenizacyjnie zepsutą już pointę na dno ciągnie dodatkowo pseudoerotyczny taniec Anny Błaut. Do tego bardzo często nie wiadomo, co reżyser miał na myśli, a spod sterty różnych piosenek i raczej stereotypowych postaci nie wyłania się jasne światło.

Mimo słabszych momentów i tych, które wydają się w inscenizacji zupełnie zbędne, "Dawno temu w Odessie" ma też wiele mocnych, ciekawie poprowadzonych scen. Akcja jest wartka, atmosfera podsycana co wymyślniejszymi dialogami i przaśnymi żartami. Warto zobaczyć spektakl, bo jest, poza wszystkim, po prostu ciekawy. Ot, półtorej godziny niezłej zabawy, do tego dobrej muzyki. Może następnym razem, jeśli Łukasz Czuj nie będzie próbował być sprytniejszy od Boga, zrealizuje coś porywającego od początku do końca, z pewnością znów na motywach rosyjskich. Tego mu życzę. I sobie też.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji